Nie była to tylko sportowa porażka. Gdyby nie pech na trasie, Armstrong być może dojechałby w czołowej grupie. Ale szczęście, które sprzyjało mu w zwycięskich przejechanych bez szwanku wyścigach, tym razem go opuściło.
Do pierwszego upadku Amerykanina doszło zaraz po starcie. Poszkodowanym był również mistrz świata Evans, ale w towarzystwie kolegów z grupy Radioshack wspólnie z Australijczykiem Armstrong dogonił peleton. Jeżeli jednak tę kraksę można było nazwać pechem, to kolejną zwyczajnym nieszczęściem.
Najsłynniejszy kolarz ostatnich lat wywrócił się na rondzie tuż przed 14-kilometrowym podjazdem na Ramaz, górską premię pierwszej kategorii. Na jej szczycie strata do faworytów wyścigu: Alberta Contadora, Evansa, Ivana Basso, Andy'ego Schlecka, nie była jeszcze duża - wynosiła nieco ponad minutę. Armstrong mógł przy odrobinie sprzyjających okoliczności mieć nadzieję na skuteczny pościg. Nic z tego. To nie był jednak jego dzień, wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Po zjeździe z Ramaz znów wziął udział w kraksie, niegroźnej wywołanej przez upadającego kolarza Euskaltelu, ale kompletnie wybijającej go z rytmu.
Do mety w stacji narciarskiej Avoriaz jechał kompletnie przegrany i pogodzony z losem, koszulkę miał porozrywaną w kilku miejscach, przebijał z nich widok świeżych ran, pełno ich było na nodze i rękach. W oczy bił opatrunek z etapu na bruku na północy Francji. Amerykanin co chwila kręcił głową, nie mógł uwierzyć, że w ten sposób i tak wcześnie przegrywa Tour de France, a chciał go wygrać jak w latach 1999-2005 lub być na podium jak w ubiegłym roku.
- Przeżyłem zły dzień, bardzo zły dzień. Na początku czułem się silny i potem... rondo przed podjazdem. Upadłem i mocno ucierpiałem. Trudno wrócić do siebie po takim upadku, wszyscy byli już w pociągu - opowiadał Armstrong. - Mój Tour się skończył, ale zostaję, chcę mieć z tego przyjemność, pomóc drużynie, nie lituję się nad sobą.
Armstrong odpadł, ale kwestia zwycięstwa w Tour de France jest absolutnie nierozstrzygnięta. We wtorek i środę odbędą się jeszcze dwa alpejskie etapy, a w przyszłym tygodniu kolarze wjadą w Pireneje. Niektórzy kolarze w niedzielę pokazali swoją siłę, inni słabości.
Najsilniejszym okazał się zwycięzca etapu Andy Schleck. Luksemburczyk cały czas trzymał się koła Alberta Contadora. Nie pozwolił zwycięzcy sprzed roku odjechać, gdy ten zaatakował 2 kilometry przed metą, na jego kontratak Hiszpan nie był w stanie odpowiedzieć. Contador nie jest tak agresywny jak w ubiegłym roku, chyba nieco słabszy. Liderem jest Evans, nie ma druzgocącej przewagi - zaledwie 20 s nad Schleckiem - wczoraj w końcówce etapu wyraźnie osłabł, zmagał się jednak ze skutkami upadku.
W poniedziałek w wyścigu dzień przerwy.
miejsce w klasyfikacji generalnej zajmuje Lance Armstrong. Jego strata do lidera Cadela Evansa wynosi 13.26.
1. S. Chavanel (Francja/Quick Step) 4:22.52; 2. R. Valls (Hiszpania/Footon) 57 s. straty; 3. J. M. Garate (Hiszpania/Rabobank) 1.27...13. A. Contador (Hiszpania/Astana); 14. C. Evans (Australia/BMC)... 16. L. Armstrong (USA/Radioshack)... 20. A. Schleck (Luksemburg/Saxo Bank) 1.47 straty... 68. Szmyd (Liquigas) 10.02.
1. A. Schleck (Luksemburg/Saxo) 4:54.11; 2. S. Sanchez (Hiszpania/Euskaltel) ten sam czas. 3. R. Gesink (Holandia/Rabobank) 10 s. 4. R. Kreuzinger (Czechy/Liquigas); 5. A. Contador; 6. C. Evans wszyscy ten sam czas.... 47. S. Szmyd 6.30... 61. L. Armstrong 11.45.
1. Evans 37:57.09; 2. Schleck 20 s. 3. Contador 1.01; 4. J. Van den Broeck (Holandia) 1.03; 5. D. Mienszow (Rosja/Rabobank) 1.10; 6. R. Hesjedal (Kanada/Garmin) 1.11... 72. Szmyd 34.06.