Kolarstwo to sport symboli i tradycji. Niemal w każdym zakątku świata, niezależnie czy mówimy o kraju, regionie, paśmie górskim, wyżynie czy dolinie, znajdziemy odcinek szosy, który dla kibiców będzie kojarzył się z wyścigiem, zawodnikiem czy wydarzeniem, które miało tam miejsce.
Największym symbolem w kolarstwie jest Tour de France. Najważniejszy i największy z wyścigów, który kojarzą ludzie na całym świecie. To na Tour de France po raz pierwszy wykorzystano górskie przełęcze, by dodać rywalizacji smaku. Tu przyznano liderowi klasyfikacji generalnej prawo do jazdy w żółtej koszulce. To we Francji rozpoczęto tradycję finiszowania po wielu dniach rywalizacji w stolicy. I najważniejsze, to właśnie Tour de France pojawia się w serialach, filmach, książkach czy przedstawieniach teatralnych jako synonim wyścigu kolarskiego.
Choć pierwsze, lokalne i niewielkie kolarskie wyścigi odbywały się już w pierwszej połowie XIX w., pod jego koniec pojawiły się w kalendarzu imprezy z większym zapleczem i organizowane do dziś. Mowa nie tylko o monumentach, zwanych też wyścigami pomnikowymi, ale i m.in. o włoskim Milano - Torino. Włoski wyścig pierwszy raz odbył się w 1876 roku, czyli 27 lat przed Tour de France.
Dlaczego więc Wielką Pętlę uznaje się za najstarszy z wyścigów? Sprawa jest prosta. Le Tour był pierwszym wyścigiem na świecie, który przejeżdżał cały kraj. Był więc pierwszą imprezą, którą można nazwać narodową. Jednocześnie należy pamiętać, że wyścig z samymi organami państwowymi nie miał wiele wspólnego. Od samego początku głównym organizatorem była gazeta L'Auto (obecnie L'Equipe), która poprzez kolarskie emocje poprawiała sprzedaż.
Co świadczy o tym, że Tour de France to największy wyścig na świecie? Z punktu widzenia kolarskiego kibica, absolutnie wszystko. Zacząć należy od danych dotyczących oglądalności wyścigu. To, że kolarstwo na całym świecie jest jednym z najpopularniejszych sportów, nie ulega wątpliwości, lecz fakt, że Le Tour przegrywa pod względem telewizyjnej widowni jedynie z piłkarskim mundialem i letnimi igrzyskami może niektórych zaskoczyć. Pomaga w tym fakt, że wyścig transmitowany jest do ponad 200 krajów i regionów autonomicznych, trafiając w sumie do prawie czterech miliardów odbiorców.
To też na przestrzeni lat spowodowało, że Grande Boucle stało się synonimem kolarstwa. Przeciętny mieszkaniec naszej planety, zapytany o kolarstwo, odpowie Tour de France, podobnie jak NFL kojarzy się z Super Bowl, piłka nożna z mundialem, czy sporty walki z UFC.
O wielkości TdF świadczy też zachowanie osób, które ze sportem wiele wspólnego nie mają. Dobrym przykładem jest święto w Erytrei, jakie spotkało dwóch pierwszych kolarzy z tego kraju (Daniela Teklehaimanota i Merhawiego Kudusa), którzy ukończyli wyścig. Słowo "ukończyli" należy tu podkreślić, gdyż obaj większej roli w całej imprezie nie odegrali. Mimo to afrykańskie państwo oszalało na ich punkcie.
W krajach bardziej zaznajomionych z kolarstwem niezwykłe sceny idą wspólnie z sukcesami. W tym miejscu warto zauważyć wielkie powitania Egana Bernala i Jonasa Vingegaarda w Zipaquirze i Kopenhadze zaraz po tym, jak wygrali wyścig w 2019 i 2022 roku. Tłumy ich witające i całą towarzyszącą temu ceremonię można porównać do niedawnej koronacji Karola II w Wielkiej Brytanii. Szczególnie sceny ze stolicy Danii przyprawiają o gęsią skórkę.
- Giro d'Italia jest wyjątkowe dla Włochów, La Vuelta dla Hiszpanów, a Tour de France to wyścig dla wszystkich - tak szaleństwo wokół Wielkiej Pętli dekadę temu podsumował jeden z najlepszych austriackich kolarzy w historii, Bernhard Eisel. Ówczesny zawodnik teamu Sky odpowiedział w ten sposób osobom, które porównywały Grande Boucle z dwoma pozostałymi wielkimi tourami, i nie sposób się z nim nie zgodzić.
Każdy z kolarzy zaczynających karierę podkreśla, że jego celem jest zwycięstwo w Tour de France, czy to w klasyfikacji generalnej, czy etapowe. Zgarnięcie takiego skalpu daje sportową nieśmiertelność i ogromne poczucie spełnienia. Nie można przecież o zawodniku, który w najważniejszym i największym wyścigu na świecie osiągnął sukces, powiedzieć, że jego kariera była nieudana.
O tym, jak wiele waży doskonały występ w Tour de France, świadczą też reakcje samych zawodników. Choć najwięksi mistrzowie są niejako przyzwyczajeni do sławy i splendoru, ci nieco mniej znani w Wielkiej Pętli sięgają marzeń. Jako przykład można podać Yvesa Lampaerta, zwycięzcę otwierającej czasówki i pierwszego właściciela żółtej koszulki w 2022 roku. Choć Belg jest znakomitym kolarzem, który w swojej karierze odniósł kilkanaście zwycięstw, w tym kilka bardzo prestiżowych, w wywiadach po wygranym pierwszym etapie Touru trudno było mu wydusić z siebie choćby jedno zdanie. Wszystko z powodu emocji.
Podobne szaleństwo pamiętamy z 2014 r. Choć Rafał Majka był jednym z czołowych zawodników na świecie, dwukrotnie kończącym Giro d'Italia w pierwszej dziesiątce i stojącym na podium Il Lombardia, jego etapowy sukces w Risoul był wielkim dniem polskiego sportu. Kibice doskonale pamiętają, jak komentujący wyścig Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski "pchali" Polaka, w kapitalny sposób budując napięcie na ostatnim podjeździe dnia. Przez kolejne dni media nie mówiły praktycznie o niczym innym, zachwycając się postawą naszego rodaka.
Prestiż to jedno, a skala trudności to drugie. Niemal co roku na starcie Tour de France staje cała światowa czołówka, której celem jest odnoszenie zwycięstw. To z kolei sprawia, że udział w Wielkiej Pętli nie będąc w doskonałej formie, kończy się szybkim wycofaniem lub okupowaniem ostatnich pozycji na każdym z 21 etapów.
Le Tour rządzi się swoimi prawami. Z jednej strony zawodnicy wciąż starają się nawiązywać do wieloletnich tradycji (czym było m.in. oczekiwanie Jonasa Vingegaarda na Tadeja Pogacara, gdy ten zanotował upadek na zjeździe). Z drugiej jednak od pierwszych kilometrów nie ma przebacz.
Wyścig dookoła Francji nie wybacza błędów. Ba, potrafi on przetestować każdego kolarza, wyciągając na jaw jego wszystkie słabe strony. Le Tour jest najpotężniejszym tworem kolarskich bogów, którzy tylko czekają, by ambitnym zawodnikom zaśmiać się w twarz. Niejeden walkę z wyścigiem przegrał. Primoż Roglić na wygranie imprezy miał trzy szanse i za każdym razem Tour de France go pokonywało - czy to mentalnie, czy czysto sportowo. Wielki Raymond Poulidor zakończył karierę z siedmioma wygranymi etapami i trzema drugimi miejscami w klasyfikacji generalnej, w 1964 roku przegrywając z Jaquesem Anquetilem o 55 sekund. Podobnych przykładów jest jeszcze wiele.
Także w tym roku zdecydowana większość kolarzy startujących w Tour de France przegra z potężnym Goliatem. Gęsta atmosfera pierwszych dni ścigania może pochłonąć wielu mniej doświadczonych kolarzy, którzy zamieszają się w kraksy i wrócą do domów z połamanymi kośćmi. W kolejnych dniach ci, którzy przetrwali, zostaną przetestowani w trudnym terenie, który także nie wybacza, podobnie jak sędziowie wyrzucający z wyścigu zawodników kończących rywalizację poza limitem czasu. Przegrani znajdą się także wśród tych, którzy wyścig ukończą, lecz nie odcisną na nim żadnego piętna.
Powiedzieć, że tegoroczny Tour de France zapowiada się doskonale, to jak nie powiedzieć nic. Jeśli na pierwszych etapach nie dojdzie do niespodziewanych wydarzeń, takich jak kraksy liderów i szereg wycofań, czeka nas kolejny odcinek walki dwóch gladiatorów, Jonasa Vingegaarda i Tadeja Pogacara.
Duńczyk i Słoweniec są obecnie dwoma najlepszymi specjalistami od wyścigów etapowych na świecie, choć diametralnie się różnią. Broniący tytułu lider Jumbo-Visma to dysponujący zwierzęcą mocą potwór, który jednocześnie jest kolarzem dbającym o rozłożenie sił i niewychylającym nosa poza peleton, gdy nie ma takiej potrzeby. Pogacar to z kolei kolarz romantyczny, uwielbiający bezpośrednią walkę i rozrywanie wyścigów od środka.
Choć jeszcze dwa lata temu Pogacar był poziom nad Vingegaardem, rok temu sytuacja się zmieniła. Duńczyk w kapitalny sposób się rozwinął, całkowicie nokautując ambitnego Pogacara na najtrudniejszych górskich etapach. Mimo to na przestrzeni trzech tygodni oglądaliśmy kapitalny pojedynek obu zawodników, który w najbliższym czasie powinien się powtórzyć. Pomóc w tym też może trasa, która jest naprawdę trudna, ale nie ma wielu finiszy na podjazdach. To, szczególnie Pogacara, może motywować do ataków stosunkowo daleko od mety.
Czy którykolwiek z pozostałych kolarzy celujących w wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej będzie w stanie dorównać dwóm mistrzom, porównywanym już do Anquetila z Polidorem, Sennę z Prostem czy Hamiltona z Verstappenem? Wydaje się, że będzie to niezwykle trudne. Oczywiście przed wyścigiem możemy znaleźć w mediach wiele buńczucznych zapowiedzi m.in. Richarda Carapaza, lecz reszta stawki raczej będzie musiała zadowolić się rywalizacją o najniższy stopień podium.
Trudno tu znaleźć faworyta. Zważając na niewielką liczbę kilometrów jazdy na czas, właśnie Carapaz wydaje się naturalnym kandydatem do walki o trzecią lokatę. Walczyć z nim powinny młode gwiazdy, takie jak Mathias Skjelmose i Carlos Rodriguez, oraz nieco bardziej doświadczeni Jay Hindley, Enric Mas, Mikel Landa, Ben O'Connor, David Gaudu czy Louis Meintjes.
Naturalnymi gwiazdami tegorocznego wyścigu, podobnie jak w ostatnich latach, powinni być też dwaj zawodnicy, którzy odmienili kolarstwo. Mowa o Woucie van Aercie i Mathieu van der Poelu. Choć pierwszy z nich zapowiedział, że zbliżający się wyścig nie będzie w jego wykonaniu tak szalony, jak poprzedni (van Aert wygrał trzy etapy, klasyfikację punktową, przez kilka dni był liderem, pięć razy finiszował na etapowym podium, a w kluczowych momentach wyścigu był też wybitnym pomocnikiem Vingegaarda), natura wymienionej dwójki raczej nie pozwoli im spokojnie jechać w peletonie i czekać na ruchy rywali.
Dla van der Poela tegoroczny wyścig będzie o tyle istotny, że poprzednia edycja całkowicie mu nie wyszła. Skończyło się na wycofaniu na trasie 11. etapu i powrocie do domu. W tym roku, poza walką o własne sukcesy, jego istotnym zadaniem będzie też rozprowadzanie na płaskich finiszach Jaspera Philipsena. Ten z kolei powalczy o pokonanie van Aerta w klasyfikacji punktowej, choć wydaje się to niemal niemożliwe.
34 - tyle wynosi rekord zwycięstw etapowych w całej historii Tour de France. Obecnie na czele klasyfikacji znajdują się dwaj zawodnicy, wielki kanibal Eddy Merckx oraz jeden z najwybitniejszych, o ile nie najwybitniejszy sprinter Mark Cavendish. Choć w czasie Giro d'Italia Brytyjczyk nie wyglądał wybitnie, udało mu się zgarnąć jeden skalp. Podczas Wielkiej Pętli oznaczałoby to, że "Manxman" wyjdzie na samodzielne prowadzenie i zostanie rekordzistą wszechczasów.
Z pewnością wielu kibiców będzie gorąco dopingować zawodnika ekipy Astana. Pobicie legendarnego rekordu Merckxa, po wcześniejszym wyrównaniu go w 2021 r., byłoby ogromnym wydarzeniem. Brytyjczyk nie będzie miał łatwo, gdyż zawodników zainteresowanych walką na płaskich etapach jest naprawdę wielu.
Podczas sprintów w tegrocznej Wielkiej Pętli dojdzie do wielu pojedynków doświadczenia z młodością. Obok Cavendisha honoru starej gwardii bronić będą Alexander Kristoff i John Degenkolb. Po piętach będą im deptać przedstawiciele pośredniego pokolenia, wśród których znajdziemy Byana Coquarda, wracającego na trasę Tour de France Caleba Ewana, Dylana Groenewegena, Madsa Pedersena czy Wouta van Aerta. Wśród młodych zawodników na pewno warto będzie zwrócić uwagę na Jordiego Meeusa, Biniama Girmaya, Jaspera Philipsena i Fabio Jakobsena. Każdego z nich stać na zgarnięcie etapowego skalpu, a to zapowiada ogromne emocje już w pierwszym tygodniu rywalizacji.
Choć zapowiadało się, że na trasie Tour de France możemy obejrzeć nawet pięciu Polaków, ostatecznie na starcie w Bilbao stanie dwóch i to najlepszych w ostatniej dekadzie. Mowa o Michale Kwiatkowskim i Rafale Majce, którzy w odróżnieniu od poprzedniej dekady zamienili się planami, zadaniami i oczekiwaniami.
Podobnie jak przed rokiem Majka będzie jednym z głównych przybocznych Tadeja Pogacara. 34-letni już polski góral będzie miał za zadanie rozbijać peleton na trudnych podjazdach, przygotowując grunt pod ataki szalonego Słoweńca. Niestety to oznacza, że zawodnik UAE Team Emirates przez cały wyścig nie otrzyma szansy jazdy na własne konto. Walka o zwycięstwo w całym wyścigu będzie dla zespołu zdecydowanie ważniejsza, a to zmusza pomocników do pokornej i ciężkiej pracy na rzecz lidera.
W przypadku Michała Kwiatkowskiego sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Po latach wspierania Chrisa Froome'a i Gerainta Thomasa, w tym roku ekipa INEOS jedzie na Tour de France bez wyraźnego lidera. Powalczyć o powrót na szczyt z pewnością będzie chciał Egan Bernal, lecz Kolumbijczyk wciąż nie jest w optymalnej dyspozycji po latach walki z kontuzjami. Drugim liderem brytyjskiego teamu będzie młody Carlos Rodriguez, lecz w jego przypadku miejsce w czołowej piątce klasyfikacji generalnej będzie sukcesem.
Z tego powodu możemy być niemal pewni, że kolarze grupy INEOS będą szukali szans na etapowe skalpy, a to otwiera drzwi przed Michałem Kwiatkowskim do zanotowania najlepszego wyścigu w karierze. Mistrz świata z Ponferrady wydaje się być wyjątkowo zmotywowany także by zostać pierwszym liderem wyścigu. W ostatnich dniach na jego Stravie (aplikacja do publikowania treningów w sieci, działająca podobnie do mediów społecznościowych) pojawiły się dane z dokładnego rekonesansu pierwszego etapu Wielkiej Pętli zaczynającego i kończącego się w Bilbao. Ze względu na szereg trudnych podjazdów przygotowanych przez organizatorów, o zwycięstwo powinni powalczyć kolarze dobrze czujący się w wyścigach klasycznych, a Kwiatkowski przez całą karierę do takich się zaliczał. Polak w żółtej koszulce już pierwszego lipca? Nie mamy nic przeciwko.
Zgodnie z tradycją, każdy etap Tour de France od startu do mety będzie można obejrzeć w Eurosporcie oraz Playerze. Kibiców czeka więc ponad sto godzin transmisji pełnych emocji, rywalizacji na najwyższych obrotach i walki do ostatnich metrów. Czas na Wielką Pętlę!