Legendy przychodzą i odchodzą - to naturalna kolej rzeczy. Mimo to boli, gdy najwięksi zawodnicy w historii żegnają się ze światem zdecydowanie za szybko. Tak jak w przypadku Davide'a Rebellina, który zginął podczas treningu 30 listopada. No właśnie, czy był to jeszcze trening? W końcu Włoch skończył karierę 16 października, więc można uznać, że przypłacił życiem za gapiostwo kierowcy na rowerowej przejażdżce.
Odejście włoskiego zawodnika wstrząsnęło kolarskim światem. Doświadczony mistrz nie był "zwykłym szosowcem". Rebellin był pierwszym w historii zdobywcą ardeńskiego wielkiego szlema (czyli następujące po sobie jednodniówki Amstel Gold Race, La Fleche Wallone i Liege-Bastogne-Liege, co udało się tylko jemu i Philippe'owi Gilbertowi w sezonie 2011), triumfatorem klasyków i zwycięzcą prestiżowych tygodniówek, takich jak Paryż - Nicea czy Tirreno - Adriatico.
Jego gwiazda świeciła do samego końca. Nawet po 51. urodzinach, gdy ścigał się w mało znaczącej ekipie Work Service, jego obecność na wyścigach była dużym wydarzeniem, nie wspominając o jeździe - Rebellin zawsze walczył o czołówkę. Co by się nie działo.
Dla kolarstwa wydarzeniem było samo zakończenie kariery Davide, a śmierć wstrząsnęła wszystkimi związanymi z szosą.
Poza wynikami czysto sportowymi Rebellin zostanie też zapamiętany jako najbardziej długowieczny z zawodników, którzy kiedykolwiek pojawili się w peletonie. Włoch rozpoczął zawodową karierę w 1992 roku, ścigając się dla krajowego zespołu GB-MG Maglificio, by przez ponad 30 lat zahaczać o takie ekipy jak Liquigas, Gerolsteiner czy CCC Sprandi Polkowice.
Jego długowieczność i pasja do ścigania stały się legendarne. Przez lata wszyscy zachodzili w głowę, dlaczego w wieku 50 lat nadal się ściga. Jego odpowiedź była z reguły prosta - "bo to kocham". Zaraz po odstawieniu roweru Rebellin przyznał, że szczególną motywacją była dla niego walka o oczyszczenie imienia i powrót na szczyt.
Jeździłem tak długo częściowo z powodu zawieszenia za doping. Straciłem przez to olimpijski medal i dwa lata ścigania. Chciałem wrócić. Chciałem jeździć dla wielkich zespołów. Chciałem brać udział w klasykach i na koniec kariery wygrać jakiś kolejny wielki wyścig – na przykład Strzałę Walońską czy Liege-Bastogne-Liege. Czułem, że odbierając mi medal, popełniono błąd. Nie czułem się winny. Od tamtej pory, każdego dnia siadałem na rower z myślą, by dać sobie szansę na nowy start
- wspomniał w rozmowie z "cyclingnews.com" zaraz po zakończeniu kariery, nieco miesiąc przed śmiercią.
Włoch nie został przyłapany na stosowaniu EPO samego w sobie, podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie w jego organizmie wykryto środek CERA - uznawany za następcę EPO, lecz od kilkunastu lat bardzo łatwo wykrywalny. W tym samym roku dokładnie to samo znaleziono w moczu i krwi Riccardo Ricco, uznanego za najbardziej bezczelnego dopingowicza w XXI wieku.
Sam Rebellin do samego końca uznawał, że nigdy nie stosował niedozwolonych wspomagaczy. Patrząc z boku, trudno w to uwierzyć. Sprawa nie dotyczyła lekkiego naciągnięcia przepisów jak w przypadku Alberto Contadora dwa lata później. Niestety, całej prawdy się już nie dowiemy, podobnie jak w przypadku innego tragicznie zmarłego włoskiego kolarza, Marco Pantaniego.
Drugim aspektem interesującym wszystkich fanów kolarstwa było jego podejście do codziennej rutyny. Nie od dziś wiadomo, że włoski styl życia dobrze wpływa na długowieczność - od pogody, przez dietę, która na półwyspie Apenińskim jest zdrowsza i lżejsza, aż po włoską mentalność i spokojne podejście do życia.
To wszystko pozwoliło Rebellinowi ustanowić niezwykły rekord. Przed nim nikt nie był w stanie ścigać się zawodowo do 52. roku życia. "Dziadek", jak był nazywany przez młodszych kolegów, przeszedł do historii, lecz jeśli w przyszłości ktoś poprawi jego wynik, nie będzie mu dane osobiście złożyć gratulacji.
Trudno określić uczucie, jakie towarzyszyło nam, kolarzom-amatorom i fanom kolarstwa szosowego, wieczorem 30 listopada, kiedy świat obiegła informacja o śmierci Davide Rebellina w wyniku potrącenia przez kierowcę samochodu ciężarowego. Jestem więcej niż pewien, że w głowie każdego z nas rodziły się dokładnie te same myśli. Z jednej strony, świat opuścił wielki mistrz, legendarny klasykowiec, który znalazł się w złym miejscu w złym czasie. Z drugiej: towarzyszyła nam ogromna złość. Na codzienność, która potrafi każdego dnia przynieść złe informacje dotyczące kolarza trenującego w spokojnej okolicy.
Przypadek Rebellina nie jest przecież pierwszym. Kilka lat temu, w bardzo podobnych okolicznościach, z życiem pożegnał się uwielbiany przez wszystkich Michele Scarponi i to zaledwie dzień po wyścigu Tour of the Alps, w którym brał udział. Wtedy odpowiedzialnym za jego śmierć był sąsiad, który jadąc busem, zapatrzył się w telefon. Kilka lat później blisko tragedii była włoska kolarka Letizia Paternoster, która długo musiała dochodzić do siebie po wypadku na rondzie. Niewiele też brakowało, a nieuważna pani kierowca z Hiszpanii zakończyłaby kariery kilku zawodników ekipy Sunweb w styczniu 2016 r., wśród których był m.in. John Degenkolb. Ten sam, który od tego czasu nie jest w stanie wrócić do swojego znakomitego poziomu. A to tylko kilka przykładów.
Innych przykładów nie trzeba szukać daleko. Komentator Eurosportu Adam Probosz, po potrąceniu przez samochód, do końca życia nie wyprostuje łokcia. Nie tak dawno, blisko śmierci była też choćby Katarzyna Konwa, na której rehabilitację zrzucało się całe kolarskie środowisko.
Statystyki także są zatrważające. W Polsce, w 2021 r., na drogach zginęło 185 rowerzystów. Do tej liczby zaliczają się także ci, którzy trenują kolarstwo szosowe amatorsko. To zdecydowanie za dużo. Ekstremalne nie są już tylko prędkości na zjazdach, ale także zwykła jazda na podmiejskich drogach.
Czy niebezpieczeństwo dla kolarzy na drogach w całym kraju da się w jakikolwiek sposób zmniejszyć? Do tego trzeba edukacji kierowców i zmiany mentalności. Czas zrozumieć, że szosy są dla wszystkich, którzy przestrzegają przepisów.
Szczerze mam nadzieję, że z upływem lat zacznie się poprawiać. Oczywiście wypadki nadal będą się zdarzać - to część życia. Ich ograniczenie do minimum powinno być jednak priorytetem po obu stronach. Do tego czasu uprawianie kolarstwa szosowego pozostanie sportem ekstremalnym.