To była jego 31. etapowa wygrana na Tour de France. Pierwsza po 5-letniej przerwie. Ważna nie tylko dlatego, że przybliżyła go do liderującego w klasyfikacji wszech czasów Eddy’ego Merckxa (Belg ma 34 etapowe sukcesy), ale dlatego, że w ogóle się wydarzyła. Mark Cavendish był kolarzem znakomitym, kiedyś znienawidzonym, ale też kolarzem, który przez ostatnie lata nie wygrał żadnego ważnego etapu wyścigu, ciesząc się jedynie z kilku sukcesów na zawodach 2. kategorii. Po 4. etapie Wielkiej Pętli znów był w blaskach fleszy i obiektywach operatorów telewizyjnych. Filmowano nie tylko jego sportowy sukces, ale też łzy.
"Brytyjski arogant"
- Już kiedyś widziałem, że płakał jak dziecko. To było w 2010 roku, po wygraniu jednego z etapów Le Tour - mówił "L’Equipe" były kolarz Jerome Pineau. - Było to jednak za kulisami. Dla mnie on był zawsze angielskim arogantem, zamkniętym dla publiczności, który uważał nas za pie*****ych Francuzów. Powiedziałem mu wtedy nawet, że wolę jak pokazuje swoje emocje, niż zgrywa wyniosłego typa. Dwa lata później Mark wrócił do tej sytuacji i przyznał, że sporo o niej myślał. Zwierzył się, że trudno mu otwierać się przed ludźmi, że tłumi emocje - opisywał Pineau.
Od tej rozmowy Cavendish ze swymi łzami i emocjami krył się coraz mniej. Dziennikarze i kibice już widzieli, go szlochającego, choćby rok temu w październiku, kiedy mówił mediom, że Gand-Wevelgem mógł być ostatnim wyścigiem w karierze. Jego grupa Bahrain McLaren nie wiązała z nim przyszłości. 36-latek znalazł się jednak w Deceuninck-Quick Step, która w trudnym momencie wyciągnęła do swej byłej gwiazdy rękę. Brytyjczyk wracał jednak do Quick Stepu jako inny człowiek. Być może pomogły w tym smutne wydarzenia z jego życia. Obrażenia ciała, których doznał podczas Tour de France 2016, kiedy to m.in. złamał łopatkę, a potem doznał jeszcze kilku draśnięć, to wszystko były niczym w obliczu tego, co nadeszło później.
Cavendish w 2017 roku został zainfekowany przez wirus Epsteina-Barr, który spowodował mononukleozę zakaźną, a rok po poradzeniu sobie z chorobą zdiagnozowano u niego poważną depresję. Walczył z nią przez dwa lata.
"Byłem w dziurze"
- Musiałem sporo walczyć w sferze mentalnej – opisywał na początku swój problem w rozmowie z "Timesem" - Walka z depresją była trudna. Nie brałem żadnych leków. Sporo osób odwróciło się ode mnie plecami. To był trudny czas, byłem w czarnej dziurze. Mówię to, by przekazać ludziom, którzy są w podobnej sytuacji jak ja, że zawsze jest nadzieja i nigdy nie można się poddać – relacjonował.
Przez ten trudny czas Cavendish był wspierany m.in. przez 58-letniego Duńczyka Briana Holma, szefa Quick Stepu, człowieka, którego poznał w 2007 roku i z którym miał kontakt w różnych momentach swojej kariery. Holm był dla niego jak drugi ojciec, zresztą został świadkiem na jego ślubie w 2013 roku.
- On wiele razy opowiadał mi o swoim stresie, o tym, z czym łączy się zarabianie 3,5 mln euro w sezonie. O presji na wyniki, jaką odczuwał. Czasem się kłóciliśmy o różne rzeczy: metody treningowe, czy drogie samochody, które lubił kupować. Zdarzało się, że się do siebie nie odzywaliśmy się, ale zawsze przychodziło pojednanie – mówi jego kompan.
Po dołączeniu do Quick Stepu Cavendish nie zachowywał się już jak arogancki, brytyjski gwiazdor. Ten, który kiedyś po wygranej w drugim etapie Tour de Romandie, zamiast unieść ręce w geście triumfu, podniósł dwa palce w górę, a dłoń miał odwróconą zewnętrzną stroną, co oznaczało dezaprobatę czy wręcz pogardę. Czy ten, który po agresywnej jeździe spowodował sporo kraks. Koledzy na jednym z Tour de Suisse, dali temu wyraz protestując i opóźniając wyścig. W swym przekazie byli delikatni, jeden z kibiców w 2013 roku na Wielkiej Pętli oblał go moczem. To jak się teraz Brytyjczyk zmienił najlepiej widzieli, ludzie, którzy znali go wcześniej.
-To zwykle był człowiek, któremu trzeba było albo dać marchewkę, albo kopnąć go w tyłek, jak jakiegoś osła. Nie raz musiałem mu powiedzieć, żeby się zamknął i robił co mówię – wspominał Holm. Dodał też, że to jeden z dwóch kolarzy, jakich znał (obok Sylvain'a Chevanel'a), który podzielił się ze swoją ekipą wynagrodzeniem.
- Przelał 150 tys. euro w formie prezentu dla kolegów – zdradził Holm.
Płakał cały zespół
Po zwycięstwie Cavendisha na 4. etapie Le Tour płakał zresztą cały jego team.
- Mamy ponad 100 zwycięstw w tym wyścigu, ale nigdy nie widziałem, by płakała cała grupa. Wszyscy dali się ponieść emocjom – podsumował Patrick Lefevere, menedżer Quick Stepu. Przypomniał, że zawodnik dołączył do drużyny w ostatnim momencie, po dobrych wynikach w mniejszych wyścigach i kontuzji Sama Bennetta. Swym zwycięstwem odpłacił się za danie mu szansy.
- Nigdy się nie poddawajcie. Takie jest moje przesłanie. Trzy tygodnie temu nie marzyłbym o wygraniu etapu Le Tour, ale z takim zespołem jest to możliwe - mówił łamiącym się głosem na konferencji po 4. etapie.
Wydaje się, że dawne problemy Cavendisha zeszły teraz na dalszy plan, a może zniknęły zupełnie? W powrocie na prostą pomógł mu nie tylko sport.
- Kiedy robię to, co robią inni ojcowie, to jestem szczęśliwy. Ojcostwo powoduje, że jestem zmotywowany, pewnie też trzyma mnie w dobrym zdrowiu – mówił.
Ponieważ do końca Le Tour jeszcze kilka etapów sprinterskich, być może kilka pięknych łzawych chwil ciągle przed Brytyjczykiem.