Egan Bernal już w 2018 roku sięgnął po swoje pierwsze duże zwycięstwo. Gdy oczy niemal całego kolarskiego świata zwrócone były na trwający wówczas Giro d'Italia i pogoń Chrisa Froome'a po wygraną, w Stanach Zjednoczonych trwał Tour of California. Kolumbijczyk już na 2. etapie założył koszulkę lidera wyścigu, wyprzedzając na mecie o 22 sekundy Rafała Majkę. I choć stracił ją po etapie jazdy indywidualnej na czas, to na królewskim etapie wyprzedził wszystkich o blisko półtorej minuty, a w klasyfikacji generalnej zwyciężył, wyprzedzając Tejaya Van Garderena o minutę i 25 sekund.
Szerszej publiczności przedstawił się w 2019 roku. Najpierw pewnie zwyciężył w wyścigu Paryż-Nicea, pokonując m.in. Nairo Quintanę czy Michała Kwiatkowskiego, a później wygrywając także Tour de Swisse. Podczas Tour de France miał być pomocnikiem Froome'a i Thomasa, jednak fatalny wypadek Froome'a podczas Critérium de Dauphiné przed trudnym zadaniam - zrobić wszystko, by włączyć się do walki o wygraną. Miał o nią walczyć już wcześniej, podczas Giro d'Italia, jednak kilka dni przed startem złamał obojczyk i stracił możliwość uczestnictwa we włoskim wyścigu.
Swój cel realizował doskonale. W pierwszym tygodniu utrzymywał się tuż za liderem swojej ekipy. Na 13. etapie, jeździe indywidualnej na czas, poniósł bardzo duże straty - co nie było zaskoczeniem, bo Kolumbijczyk w tej specjalności radzi sobie z reguły bardzo słabo. Potem jednak wyścig wjechał w wysokie góry i Bernal błyskawicznie odrobił całe straty do Thomasa, przesuwając się do czołówki klasyfikacji generalnej, choć kilka dni wcześniej miał blisko 3 minuty straty do liderującego Alaphilippe'a.
Kluczowy okazał się 19. etap. Na podjeździe po Col d'Iseran Bernal zaatakował bardzo wcześnie, dzięki czemu uzyskał ponad dwie minuty przewagi nad Alaphilippem. Wtedy do gry wpisała się pogoda. Z powodu nawałnicy drogi pokryły się grubą warstwą gradu, a na zjeździe z przełęczy zeszły lawiny błotne. Organizatorzy zostali zmuszeni do zneutralizowania etapu, gdyż peleton nie miał możliwości bezpiecznego zjazdu. Po wielu godzinach dyskusji przyjęto czasy z premii górskiej na szczycie Col d'Iseran - dzięki temu Bernal przejął pozycję lidera wyścigu, o 45 sekund wyprzedzając Alaphilippe'a. Do końca wyścigu utrzymał już swoją pozycję, odnosząc zaskakujące, ale w pełni zasłużone zwycięstwo w Wielkiej Pętli.
Problemy z plecami sprawiły, że nie był w stanie w ubiegłym roku włączyć się do walki o obronę zwycięstwa w Tour de France. Po 14 etapach był na 3. pozycji, mając niespełna minutę straty do Primoża Roglicia. Podczas dwóch kolejnych dni rywalizacji stracił jednak blisko 20 minut i podjął decyzję o wycofaniu się z wyścigu. Jak się okazało, był to dla niego koniec sezonu, skróconego już i tak z powodu pandemii koronawirusa.
W tym roku jeszcze zwycięstw nie odnosił. 4. miejsce w Tirreno-Adriatico z pewnością nie było dla niego optymalnym rezultatem. Z drugiej strony wciąż zmagał się z kontuzją pleców, której skutki odczuwał po ponad pół roku od wycofania się z Tour de France. Do jazdy powrócił właśnie na początek Giro d'Italia, nie pozwalając realnie ocenić jego dyspozycji na starcie wyścigu w Turynie.
Ale Bernal bardzo szybko pokazał, że jest w doskonałej formie. Już na 6. etapie przyjechał na metę jako pierwszy z grupy faworytów, odrabiając straty poniesione podczas jazdy indywidualnej na czas, otwierającej wyścig. Trzy dni później został liderem - na szutrowym odcinku finałowym był zdecydowanie najszybszy, uciekając wszystkim na ostatnich dwóch kilometrach. Przejął różową koszulkę lidera. W drugim tygodniu rywalizacji na każdym podjeździe urywał się rywalom, budując coraz bezpieczniejszą przewagę w klasyfikacji generalnej.
Bernal na 16. etapie właściwie zdemolował rywali. Choć transmisje telewizyjne nie pokazały jego ataków, bo ze względu na fatalne warunki pogodowe, realizatorzy nie pokazywali ostatnich 20 kilometrów rywalizacji, Kolumbijczyk ruszył przed szczytem Passo Giau. Na zjeździe do Cortina d'Ampezzo utrzymywał jedynie swoją przewagę, dzięki czemu wygrał drugi etap w tegorocznym wyścigu. Miał blisko dwie i pół minuty przewagi przed ostatnim tygodniem i wydawało się, że żaden z kolarzy nie będzie już mógł mu realnie zagrozić przed końcem tegorocznego Giro.
Trzeci tydzień okazał się jednak bardzo trudny dla Bernala. Już na 17. etapie pojawił się jego pierwszy kryzys, gdy stracił blisko minutę do Simona Yatesa. Brytyczyk miał jednak duże straty, ale zbliżył się na niespełna trzy i pół minuty przed najtrudniejszymi etapami wyścigu. Telewizje na całym świecie pokazywały, jak Kolumbijczyk jest dopingowany przez Martineza, jego kolegę z ekipy. Martinez mógłby dyktować mocniejsze tempo w końcówce podjazdu, jednak Bernal nie był w stanie już jechać jego tempem. Dał tym samym swoim rywalom nadzieję, że jeszcze można próbować walczyć o wygraną.
Próbował to wykorzystać Simon Yates, który wygrał etap 19. Bernal jednak spokojnie kontrolował jego atak, z pomocą ekipy INEOS. Dzięki temu stracił tylko 28 sekund do Brytyjczyka, powiększając jednocześnie przewagę nad pozostałymi rywalami. Podobnie sytuacja wyglądała dzień później, gdy na 20. etapie zaatakował Damiano Caruso. Bernal z pomocą swoich partnerów kontrolował różnicę między nim, a Włochem. I choć Caruso zdołał wjechać na metę jako pierwszy, Bernal stracił tylko 24 sekundy. Yates zapłacił za swoje ataki i przyjechał na metę blisko pół minuty za Kolumbijczykiem.
Przed ostatnim etapem, którym była jazda indywidualna na czas, Bernal miał blisko dwie minuty przewagi nad Damiano Caruso i prawie trzy i pół minuty nad Simonem Yatesem. I choć Kolumbijczyk nie jest ekspertem od "czasówek", nie miał żadnych problemów z utrzymaniem swojej przewagi. Tym samym sięgnął po raz drugi w swojej karierze po zwycięstwo w Wielkim Tourze, choć w styczniu skończył dopiero 24 lata. Przed nim jeszcze jedna szansa w tym roku - podczas ruszającej w sierpniu Vuelta Espana.
Zwyciężył w stylu, który można było obserwować choćby u Alberto Contadora. Gdy czuł się w formie, atakował, żeby maksymalnie powiększać swoją przewagę w klasyfikacji generalnej. Gdy miał słabszy moment, starał się minimalizować stratę. Z jedną różnicą, która znacznie pomagała Bernalowi - miał ze sobą bardzo silny zespół, który przeprowadził go przez każdy kilometr wyścigu, zostawiając mu jedynie "wykończenie" pracy partnerów. I z tego zadania Kolumbijczyk wywiązał się niemal perfekcyjnie.
Zwycięstwo Bernala potwierdza słowa, które już dwa lata temu powiedział na jego temat Geraint Thomas. - Ma dopiero 22 lata, jeszcze 10 lat jazdy przed sobą. Może zostać jednym z najlepszych kolarzy w historii. Froome jest obecnie najlepszym zawodnikiem ze swoimi rekordami i konsekwencją, ale sądzę, że Egan może być równie dobry, a może nawet lepszy - mówił Brytyjczyk po zwycięstwie Bernala w Tour de France. Dave Brailsford, szef ekipy INEOS, który prowadził do zwycięstw we Francji Bradleya Wigginsa, Froome'a określił Kolumbijczyka "nowym Froomem".
- Thomas i Froome zbliżają się do końca swoich karier. Postawiłem więc sobie zadanie znalezienia nowego Froome'a. Przez dwa lata przyglądałem się wszystkim młodym kolarzom i spodobała mi się jazda Bernala. Musiałem czekać rok, a potem wynegocjowałem wykupienie jego kontraktu - opowiadał Brailsford dwa lata temu, dodając, że "im trudniejsza trasa, tym dla niego lepsza". To potwierdził tegoroczny włoski wyścig, dając drugie zwycięstwo w Wielkich Tourach Bernalowi.