Kibice nim pogardzali, opluwali, lżyli, oblewali moczem. A on chce wrócić na szczyt

Choć w ciągu 11 lat zwyciężył w siedmiu wielkich tourach, w tym czterokrotnie w Tour de France, kibice nim pogardzali - opluwali, lżyli, oblewali moczem. Teraz kolarz Chris Froome otwiera nowy rozdział w teamie Israel Start-up Nation. I wciąż wierzy, że stać go na wielkie rzeczy.

Z początku był uważany za kolarza co najwyżej przeciętnego. Podczas swojego debiutu w Tour de France był nazywany "operatorem wiertarki", bo w peletonie zdarzało mu się nie utrzymywać tempa grupy nawet na płaskim terenie i robił przerwy między kolejnymi kolarzami.

Zobacz wideo Marczyński: "Tour to bardzo stresujący i nerwowy wyścig"

Ale z czasem udowodnił wielkość. Dziś Chris Froome jest czterokrotnym zwycięzcą Tour de France, dwa razy sięgał po zwycięstwo we Vuelta Espana, a raz zwyciężył w Giro d'Italia, stając się jednym z najbardziej utytułowanych kolarzy w wielkich tourach. Częściej od Brytyjczyka wygrywali tylko Eddy Merckx (11 razy), Bernard Hinault (10) i Jacques Anquetil (8). A wszystko w ramach grupy Sky, z której odchodzi po 11 latach wielkiej kariery.

Froome do perfekcji wykorzystał możliwości, które dostał po przejściu do Team Sky, znanego ostatnio jako Ineos Grenadiers. To grupa z manią zwyciężania. Dave Brailsford, szef ekipy, był w stanie podporządkować zwyciężaniu niemal wszystko. Nie interesowała go liczba zwycięstw podczas jednego wyścigu, interesowało go tylko końcowe zwycięstwo lidera ekipy, do którego wszyscy zawodnicy mieli się dostosować, zapominając o własnych pragnieniach i ambicjach. 

Froome przypomniał kolarstwu czasy Armstronga

Froome długo z takim podejściem pogodzić się jednak nie potrafił. Gdy w 2012 r. po zwycięstwo w Tour de France sięgał Bradley Wiggins, 27-letni wówczas Froome wyścig kończył jako drugi, udowadniając, że stać go na lepszą jazdę w górach niż lidera Team Sky.

Najlepiej było to widać na 17. etapie, gdy Froome wręcz czekał na Wigginsa, by pomóc mu w jeździe na najtrudniejszym etapie rywalizacji. I choć wówczas wydawało się, że jest w stanie gonić pozycję lidera, polecenie było jasne - wygrać wyścig ma Wiggins, który w nagrodę za pierwsze zwycięstwo Brytyjczyka w Tour de France otrzymał tytuł szlachecki. 

Potem jednak Froome zaczął robić to, co sobie zaplanował. W 2013 r. nie pozostawił złudzeń rywalom, wygrał trzy etapy, na kolejnych trzech meldował się w czołowej trójce. W klasyfikacji generalnej wyprzedził drugiego zawodnika o ponad cztery minuty. Media szybko zaczęły porównywać go do Lance'a Armstronga, m.in. ze względu na bardzo wysoką kadencję na podjazdach, którą charakteryzował się Brytyjczyk. Ale też - niestety dla Froome'a - podejrzewając go o doping. I choć nigdy nic mu w tej kwestii nie udowodniono, fani Froome'a znienawidzili, o czym boleśnie się przekonał w drodze po kolejne zwycięstwa.

Gdy w 2014 r., po serii upadków w pierwszych dniach Tour de France i złamaniu nadgarstka, cały świat obserwował jak Froome wsiada do samochodu ekipy, duża część kibiców czuła radość z jego porażki. - Jestem zdruzgotany. Kontuzja i trudne warunki sprawiły, że jazda była niemal niemożliwa - pisał wówczas na Twitterze. Znaleźli się wówczas jednak tacy, którzy postanowili mu przypomnieć, że z jego powodu z rywalizacji na francuskich szosach musiał zrezygnować Wiggins.

Opluwany i oblewany moczem na trasie Tour de France

Nienawiść kibiców do Froome'a rosła. W 2015 r., gdy Brytyjczyk prowadził w wyścigu, jeden z kibiców oblał go moczem. Kilka dni Brytyjczyk później został opluty, a inni pokazywali mu "gest Kozakiewicza". Rok później kibice sprawili, że motocykl z kamerą musiał się zatrzymać podczas wspinaczki do Chalet-Reynard, a Froome wraz z Porte'em i Mollemą wpadli na niego. Rower Brytyjczyka został uszkodzony, więc lider wyścigu postanowił biec w kierunku mety, aby minimalizować stratę czasu. Ostatecznie sędziowie zlitowali się nad nim i zdecydowali się zaliczyć mu czas grupy, w której jechał w momencie zdarzenia, dzięki czemu utrzymał pozycję lidera. W innym razie spadłby na 6. pozycję.

W 2015 r. oskarżenia o doping wobec Froome'a mocno się nasiliły. Francuska telewizja France 2 wyemitowała reportaż, w której Pierre Sallet, naukowiec i ekspert w walce z dopingiem wyliczył, że podczas jednej z wspinaczek Brytyjczyk osiągnął moc 7,04 wata na kilogram masy ciała. W przeszłości podobną moc osiągali tylko Jan Ullrich i Lance Armstrong - obaj zdyskwalifikowani po latach za stosowanie dopingu. Zespół postanowił bronić Froome'a, publikując wyniki jego testów wydolnościowych, a francuskiej telewizji zarzucając błędy w obliczeniach spowodowane złymi danymi o wadze Brytyjczyka.

Wielokrotnie przy trasie etapu spotykał się z wulgarnymi wyzwiskami i okrzykami w swoim kierunku. Froome jednak nic z tego nie sobie nie robił, sięgając po tryumfy w latach 2013 i 2015-2017. W 2017 przeszedł do historii - jako dopiero trzeci kolarz w historii wygrał w tym samym roku Tour de France i Vueltę Espana. Przed nim uczyni to tylko Jacques Anquetil (1963) i Bernard Hinault (1978).

Na rower przy akompaniamencie gwizdów i wyzwisk

Froome potrafił - dosłownie i w przenośni - przenosić góry. Jego atak na 19. etapie Giro d'Italia w 2018 r. przeszedł do historii kolarstwa. Brytyjczyk był czwarty w klasyfikacji generalnej, ze stratą ponad trzech minut do lidera. Postawił więc wszystko na jedną kartę i ruszył w samotny rajd, na blisko 80 km przed metą. Wygrał, przejął koszulkę lidera i dwa dni później cieszył się ze spektakularnego zwycięstwa w Rzymie. 

 

Tour de France miał być kolejnym krokiem w przechodzeniu do historii. Froome chciał sięgnąć po podwójną koronę. Ostatecznie zajął 3. miejsce, przegrywając z kolegą z zespołu Geraintem Thomasem, który w kluczowych momentach radził sobie zdecydowanie lepiej. Był to zresztą wyścig, w którym Froome miał nie wystartować. Ze względu na podwyższony poziom salbutamolu podczas wygranej Vuelty i prowadzonego w tej sprawie dochodzenia, organizatorzy Tour de France chcieli go wykluczyć ze startu. On jednak na starcie się pojawił, pomimo gwizdów i okrzyków "oszust" ze strony kibiców. Po raz kolejny wsiadł na rower w atmosferze skandalu.

Nowy rozdział Froome'a w Izraelu

Rok później przygotowywał się do walki o kolejne zwycięstwo w Tour de France. Froome odniósł jednak wypadek na treningu przed czwartym etapem Criterium du Dauphine. Złamał kość udową, łokieć i żebra, a kontuzja wykluczyła go z rywalizacji do końca sezonu. W tym czasie w ekipie wyrosła kolejna dwoje liderów - Richard Carapaz i Egan Bernal - którzy wygrali kolejno Giro d'Italia i Tour de France.

Już początek 2020 r. pokazał, że miejsca dla Froome'a jako lidera może już w zespole nie być. Forma Brytyjczyka była daleka od optymalnej, przez co znacznie przegrywał z młodszy kolegami z Ineosu. Jeszcze przed wznowieniem rywalizacji po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa ekipa potwierdziła, że Froome zmienia zespół i po 11 latach w Sky, a potem w Ineosie, przechodzi do Israel Start-up Nation. Wszystko zamknęła kończąca sezon Vuelta Espana, w której dojechał jako 98., ze stratą ponad 3,5 godziny do Primoża Roglicia, zamykając tym samym historię Froome'a w Ineos Grenadiers.

I choć ekipę zmienia po sezonie, w którym nie osiągnął niczego, będąc jednym z najsłabszych ogniw swojego zespołu w kolejnych wyścigach, Israel Start-up Nation znowu jest budowane wokół Froome'a. Młody zespół pokłada nadzieję, że 35-letni już Brytyjczyk nadal jest w stanie odnosić spektakularne zwycięstwa, jak te sprzed kontuzji. Pozostaje jednak pytanie, czy izraelska drużyna jest w stanie zorganizować tak silny skład, jaki w czasach świetności Froome miał Sky, gdy żaden z rywali nie był w stanie nawet pomyśleć o zagrożeniu brytyjskiej ekipie. Nawet jeśli Brytyjczyk dojdzie do optymalnej dyspozycji, są zespoły, które bez odpowiedniej pomocy mogą mu uniemożliwić walkę o kolejne zwycięstwa w wielkich tourach.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.