Thijs Zonneveld, komentator „Algemeen Dagblad”, były kolarz, autor z którym Thomas Dekker pisał swoją skandalizującą autobiografię o dopingu i obyczajach w peletonie, nie rozgrzesza łatwo Dylana Gronewegena. Pisze, że Groenewegen czując, że przegrywa walkę z Jakobsenem, podjął złą decyzję. Tyle, że finisz w Katowicach jest tak szybki i ciasny, że nie wybacza najmniejszych błędów i złych decyzji. - Niemal wszyscy zdają się pomijać to, że Dylan Groenewegen też właśnie wylądował w koszmarze. Po wyścigu był w szoku. Z Jakobsenem dobrze się znają. Reprezentuje ich ta sama firma, są takimi samymi typami kolarzy. Dwóch szefuńciów, przekonanych o własnych umiejętnościach – pisze Zonneveld. - Przez ostatnie dwa lata Groenewegen i Jakobsen toczyli niezliczone pojedynki. Raz wygrywał jeden, raz drugi, nigdy nie była to walka nie fair. Aż do sprintu na pierwszym etapie Tour de Pologne. Do tej katastrofy doszło na finiszu, który od lat jest uważany przez kolarzy za niebezpieczny. Meta jest po zjeździe, prędkość jest tak duża, że prawie nie ma miejsca na błędy, wątpliwości i złe wybory. Ten finisz jest reklamowany jako najszybszy w zawodowym kolarstwie. Rok po śmierci Bjoerga Lambrechta w tym samym wyścigu organizatorzy ponownie zaplanowali ten sam finisz, jakby nic się nie stało. To pokazuje bezgraniczną naiwność lub cynizm. Lub obie rzeczy naraz – pisze Zonneveld.
Były australijski sprinter Robbie McEwen też – nie rozgrzeszając Groenewegena - skupia się na organizatorach i na Międzynarodowej Unii Kolarskiej, która jego zdaniem traci energię na błahe sprawy, jak mierzenie skarpetek, czy są przepisowe, a nie radzi sobie z poważnymi wyzwaniami. – Groenewegen zrobił coś, co się sprinterom zdarza dość często. Oczywiście dyskwalifikacja jest zasłużona. Ale sposób, w jaki ustawiono barierki, nie spełniał standardów i wymogów bezpieczeństwa – komentował McEwen na Twitterze.
Przemysław Niemiec, dyrektor ds. trasy i bezpieczeństwa, odpowiada, że zjazd al. Korfantego jest doskonale znany kolarzom, a przed feralnym finiszem kilkukrotnie mieli okazję się z nim zapoznać. - Każdy finisz jest niebezpieczny. Ten w Katowicach jest specyficzny, ale to finisz, który kolarze pokonują od dziesięciu lat. Linia mety jest widoczna z 800 metrów. Podczas środowego etapu kolarze pokonywali ten finisz trzykrotnie podczas rund. Ten wypadek to ewidentna wina kolarza i nie ma powodu, aby doszukiwać się innych przyczyn, bo wszyscy widzieliśmy, że to była tylko jego wina.
Czesław Lang nie zgadza się z opinią, że do upadku doszło przez to, że jezdnia była wąska, a linia mety znajdowała się na lekkim pochyleniu. - Niektórzy twierdzą, że sprint był z góry i że było za szybko. To nie jest góra, tylko lekka pochyłość. Tak to wymyśliliśmy, że zanim kolarze przystąpią do finiszu, muszą podjechać pod górę z drugiej strony al. Korfantego. Tam idzie pełen gaz, przez co każdy, kto nie jest przygotowany na sprint, odpuszcza. Na finiszu nie ma przypadkowych zawodników, nie ma górali. Zawsze powstaje tam naturalna selekcja, przez co nie ma tłoku. Widziałem zdjęcia tego finiszu z góry. Między sobą finiszowało tylko dwóch zawodników, którzy mieli całą szerokość jezdni. To nie był najgorszy typ finiszu. Najgorzej jest, gdy peleton do końca jedzie bardzo wolno i każdy uważa, że ma szanse wygrać na finiszu - podkreśla dyrektor generalny Tour de Pologne.
- Z pewnością nie było za wąsko, bo ulica miała dwa pasy ruchy. Mogłaby być jeszcze o połowę węższa. Peleton był bardzo rozciągnięty. Gdyby Groenewegen go nie pchnął, nic by się nie stało. Przez 10 lat nic się nie stało. To prawda, że to szybki finisz, ale jest bezpiecznym finiszem, bo uwarunkowania trasy powodują, że nie każdego stać, by przystąpić do takiego finiszu. W Katowicach rywalizują tylko najlepsi z najlepszych sprinterów. Zbudowano po tym wypadku mit, że to dlatego, że finisz jest z góry i dlatego było niebezpiecznie. Ale nikt nie pamięta, że kolarze zjeżdżają po 90-100 km/h z gór, nie mając pojęcia, co znajduje się za zakrętem - dodaje Lang.
Czesław Lang zwraca uwagę, że Dylan Groenewegen jest świadomy swojej winy. Po zakończeniu etapu siedział przez kilka minut na asfalcie, będąc w absolutnym szoku. - Nikogo nie chcę usprawiedliwiać, ale po ludzku jest mi go szkoda. Gdyby on tylko zjeżdżał na prawo... Czasami na finiszach masz zamknięte oczy i widzisz tylko metę, i chcesz na niej być pierwszy. Ale wystawił ten łokieć. To jest faul, którego on bardzo żałuje. Rozmawiałem już z jego drużyną. W takim momencie wszyscy się od niego nagle odwracają, co jest bardzo ciężkie do wytrzymania psychicznie. UCI wyciągnie konsekwencje. Ale w walce tak czasem jest. Oczywiście to potępiam, ale szkoda człowieka. Wiem, że długo będzie tego żałować.
Po feralnym upadku, oprócz Fabio Jakobsena i zdyskwalifikowanego Groenewegena, który i tak nie wziąłby udziału w dalszej rywalizacji z powodu złamanego obojczyka, z powodu urazów wycofać musieli się także Marc Sarreau, oraz Eduard Prades. Groenewegena czeka jeszcze postępowanie przed Komisją Dyscyplinarną UCI. Wiele wskazuje na to, że nie uniknie dłuższego wykluczenia ze startów.
Czytaj też: