"Stałem się dla kolarstwa Voldemortem. Wielu by chciało, żebym nigdy się nie urodził"

"Harry Potter miał wroga, którego imienia nie wolno było wymawiać. Voldemort. Kimś takim stałem się dla kolarstwa. Wielu by chciało, żebym nigdy się nie urodził". Tak o sobie mówi Lance Armstrong, niegdyś superbohater i inspiracja dla milionów ludzi, dziś jeden z największych oszustów w historii sportu, którego pomnik upadł jednak wyjątkowo bezboleśnie.

"Tydzień z..." to nowy cykl na Sport.pl, w którym codziennie, przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 6 do 12 kwietnia piszemy o największych oszustwach w historii sportu.

Zobacz wideo Igrzyska w Tokio przełożone.

Historia Lance'a Armstronga przez lata była klasycznym american dream. Pochodzący z rozbitej rodziny nastolatek najpierw osiągał sukcesy w triathlonie, by w 1992 roku pozostać jedynie przy rowerze i rozpocząć profesjonalną karierę. Karierę, która długo uznawana była za jedną z największych w historii sportu bez podziału na dyscypliny.

Armstrong pokonał nawet śmiertelnego wroga, jakim był rak jąder z przerzutami do płuc i mózgu. Amerykanin był kimś więcej niż wielkim sportowcem. Był też wielkim człowiekiem, który poprzez fundację niósł pomoc i dawał nadzieję chorym na raka. Legenda Armstronga została jednak zbudowana na jednym z największych kłamstw w historii sportu. Kolarz okazał się zwykłym oszustem, a prywatnie sam nazywał siebie dupkiem.

Dobry w jeździe na rowerze, lepszy w operacjach mózgu

Był październik 1996 roku, gdy 25-letni Armstrong, już wtedy jedna z gwiazd kolarstwa, dowiedział się, że jest chory na raka. O jego stanie najlepiej świadczą słowa urologa - Jima Reevesa - który diagnozował Amerykanina. - Początkowo powiedzieliśmy mu, że ma od 20 do 50 procent szans na przeżycie. Zrobiliśmy to jednak tylko po to, by nie zabijać w nim nadziei. Ja jej nie widziałem, uważałem, że nie ma szans. Prześwietlenia, badania krwi i rodzaj raka, którego miał, prawie nie zostawiał złudzeń - mówił lekarz.

Armstrong jednak przeżył. Usunięto mu jądro całkowicie zniszczone przez chorobę, wycięto też guza mózgu. - Będzie mnie pan musiał przekonać, że to pan jest właściwym człowiekiem do operacji - miał powiedzieć kolarz do doktora Scotta Shapiro, który operował jego mózg. - Zrobiłem takich operacji mnóstwo. Nikt mi nie umarł na stole, nikomu się nie pogorszyło. Jestem dużo lepszym lekarzem, niż ty kolarzem - usłyszał odpowiedź.

Armstrong nie zgodził się na standardową chemioterapię, więc leczono go eksperymentalnymi koktajlami z leków, które miały oszczędzić jego płuca. Udało się. Po zaledwie czterech miesiącach Amerykanin ogłosił publicznie, że pokonał chorobę i może wrócić do uprawiania sportu.

Na początku 1998 roku, po zerwaniu umowy przez grupę Cofidis, Armstrong został kolarzem amerykańskiego zespołu U.S. Postal. To w jego barwach wrócił do rywalizacji i to w jego barwach (również pod późniejszą nazwą Discovery Channel Pro) odniósł siedem zwycięstw z rzędu w Tour de France. Ani wcześniej, ani później żaden kolarz nie wygrał największego wyścigu tyle razy. 

Co z tego, skoro wszystko okazało się oszustwem.

Co ukrywa Lance Armstrong?

Niemal przez wszystkie najlepsze lata kariery Armstrong oskarżany był o doping. Po raz pierwszy zdarzyło się to w 1999 roku, podczas pierwszego zwycięstwa Amerykanina w Tour de France. Europejscy dziennikarze oskarżali kolarza o nieuczciwość zwłaszcza po dziewiątym etapie, kiedy ten bez większego trudu dawał sobie radę w Alpach. Wtedy, tak samo jak przez kolejne lata, Armstrong stanowczo odrzucał oskarżenia. - Nie jestem głupcem, by szprycować się we Francji, gdzie mieszkam i gdzie są najostrzejsze przepisy antydopingowe - mówił.

Amerykanin oskarżany był przez mnóstwo osób. W 2004 roku dziennikarze David Walsh i Pierre Ballester napisali książkę pt. "Tajemnice L.A. Co ukrywa Lance Armstrong?", która opisywała doping w świecie kolarstwa, nawiązując do Armstronga. Został on oskarżony m.in. o sześciokrotną wpadkę na zażywaniu EPO w 2001 roku. Badania były jednak wykonane zbyt późno, by mogły być podstawą dyskwalifikacji. Armstrong podczas walki z rakiem miał też przyjmować epogen - lek o składzie zbliżonym do EPO. Chwilę później kolarza oskarżył jego były kolega z grupy Motorola - Steve Swart. Nowozelandczyk twierdził, że brał z Amerykaninem nielegalne środki już w 1995 roku.

Armstrong szedł w zaparte i starał się udowadniać swoją niewinność. Za przykład podawał rozstanie z kontrowersyjnym lekarzem, Michelem Ferrarim. W październiku 2004 roku Włoch został skazany na rok więzienia w zawieszeniu za oszustwa sportowe i nadużywanie zawodu lekarza. Amerykanin zaprzestał współpracy z lekarzem, mówiąc o "zerowej tolerancji dla kogoś, kto podawał lub pomagał zażywać środki poprawiające wydolność".

Oskarżeniom nie było jednak końca. W kolejnych latach w Armstronga uderzali byli koledzy z grup oraz największe dzienniki z "Sunday Times", "L'Equipe", "Le Monde" i "Los Angeles Times" na czele. Chociaż oskarżenia wyglądały coraz poważniej, to kolarz konsekwentnie im zaprzeczał, prowadząc wiele spraw sądowych.

- Zastanówcie się nad moją sytuacją. Jestem gościem, który przeżył wyrok śmierci, dlaczego więc miałbym wrócić do sportu i brać doping, ponownie ryzykując swoje życie? Przecież to szalone. Nigdy bym tego nie zrobił. Nie ma takiej możliwości - mówił Armstrong.

Bezczelne kłamstwa kolarza obnażyli w końcu jego byli koledzy z grupy - Floyd Landis i Tyler Hamilton.

EPO, sterydy, transfuzja krwi

Landis był pierwszym triumfatorem Tour de France po zakończeniu kariery przez Armstronga. Z sukcesu z 2006 roku Amerykanin cieszył się jednak tylko cztery dni. Tyle czasu od ostatniego etapu minęło, zanim w jego krwi wykryto podwyższony poziom testosteronu. Mimo że Landisowi odebrano zwycięstwo w wyścigu, to ten przez lata nie przyznawał się do winy. Skruszał dopiero w 2010 roku.

- Nie czuję się winny, że to robiłem. Wszyscy to robili - powiedział Landis dziennikarzom. W e-mailach wysłanych na początku maja do siedmiu ważnych działaczy, w tym szefa Amerykańskiej Federacji Kolarskiej, wyjaśnił, że od razu po przyjściu do U.S. Postal m.in. Armstrong pokazywał mu, jak zażywać EPO, sterydy, jak dokonywać transfuzji krwi, by nie zostało to wyryte. Jak twierdził, było to powszechne. Sam Armstrong miał uniknąć dyskwalifikacji, bo U.S. Postal w porozumieniu z UCI ukryło pozytywne wyniki badań dopingowych w 2002 roku.

Landisowi, jako kolarskiemu wyrzutkowi, niewiele osób dawało jednak wiarę. Mimo to sprawą zajęli się amerykańscy agenci federalni, którzy rozpoczęli poszukiwania dowodów obciążających Armstronga. 

Spowiedź Landisa niemal rok później uwiarygodnił Hamilton. - Widziałem EPO w lodówce. Widziałem Armstronga wstrzykującego sobie je więcej niż raz. On brał wszystko to, co my: EPO, testosteron, robił transfuzje krwi - mówił były kolarz w wywiadzie dla telewizji CBS. Kilkadziesiąt godzin później do oskarżających przyłączył się inny były kolarz, George Hincapie.

Armstrong wciąż obstawał przy swoim. - Będę temu zaprzeczał, dopóki żyję. Nie ma w ogóle takiego tematu, że zmuszałem ludzi, zachęcałem ludzi, mówiłem ludziom, pomagałem ludziom, ułatwiałem. Absolutnie. Na sto procent - zarzekał się.

"Smutny dzień dla wszystkich, którzy kochają sport"

W czerwcu 2012 Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA) oficjalnie oskarżyła Armstronga o stosowanie dopingu w latach 1996–2011. - To smutny dzień dla wszystkich, którzy kochają sport i naszych sportowych bohaterów. To drastyczny przykład tego, jak kult zwycięstwa za wszelką cenę może wypaczyć sport i zasady fair play. Ale też jest to promyk nadziei dla sportowców walczących czysto i przykład dla przyszłych pokoleń - napisał Travis Tygart z USADA, który prowadził postępowanie przeciw Armstrongowi.

Kolarz zapowiedział, że tym razem nie będzie walczył o dowiedzenie własnej niewinności. - W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, kiedy musi on sobie powiedzieć "wystarczy". Dla mnie ten czas właśnie nadszedł - napisał Amerykanin na swojej stronie internetowej.

Kilka dni później USADA dożywotnio zdyskwalifikowała Armstronga, wymazując z historii jego wszystkie wyniki osiągnięte po 1 stycznia 1998 roku. Amerykanin stracił m.in. siedem zwycięstw w Tour de France oraz brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Sydney. Kolarz został uznany za oszusta, który nie tylko wygrywał w niedozwolony sposób, lecz także uczył oszustw innych.

"To notoryczny oszust, który kierował najbardziej zaawansowanym naukowo, profesjonalnym i skutecznym programem dopingowym w historii sportu. Używał EPO, testosteronu, transfuzji krwi, ale również oczekiwał od swoich kolegów z drużyny tego samego, aby byli w stanie pomóc mu w osiąganiu jego celów" - czytaliśmy w raporcie USADA.

Armstrong proces uważał za skrajnie niesprawiedliwy. Chociaż przeciwko sobie miał zeznania kilkunastu osób oraz dowody zgromadzone w czasie śledztwa, to wciąż uważał się za ofiarę. Między innymi dlatego dla wielu pozostał legendą. Wspaniałym sportowcem i człowiekiem. Ludzie kochali go nie tylko za niesamowite wyczyny na kolarskich trasach, lecz także za prowadzenie fundacji, która dla chorych na raka zebrała ponad pół miliarda dolarów.

Skażony, przerażony, winny. Ale nie oszust

Pomnik legendy ostatecznie upadł w połowie stycznia 2013 roku. To wtedy Armstrong udzielił wywiadu w programie Oprah Winfrey, w którym całkowicie przyznał się do winy. - Jestem skażony, przerażony, winny. Byłem arogantem, jeśli mi nie wybaczycie, zrozumiem - mówił.

Amerykanin przyznał się do stosowania EPO, testosteronu, kortyzonu, hormonu wzrostu i przetaczania krwi. Jednocześnie zapewnił, że czysty był tylko raz, w 2009 roku, kiedy wrócił do Touru po przerwie, zajmując trzecie miejsce. 

Armstrong przyznał się do winy, jednak nie uważał się za oszusta. - Sprawdziłem definicję słowa oszustwo. Oszustwo to nieuczciwe zyskanie przewagi nad rywalem albo wrogiem. Ja widziałem to inaczej. Dla mnie było to wyrównywanie szans - mówił.

- Byłem facetem, któremu wydawało się, że zawsze dostaje to, czego chce. Wydawało mi się, że mogę zagłuszyć każdy głos, kontrolować sytuację. To niewybaczalne. Wiem, że jest wielu, którzy usłyszą moje dzisiejsze słowa i nigdy mi nie wybaczą. Rozumiem ich. Byłem arogantem. Nie zaprzeczam - dodał, gdy Winfrey spytała go o stosunek do kolegów z drużyny. A ten, mimo ocieplającej jego wizerunek fundacji, nigdy nie był dobry. Najlepiej świadczy o tym fragment książki Hamiltona.

"Po Tour de France w 1999 roku wszyscy wiedzieli, że Jonathan Vaughters nie przepadał za systemem oszustw Lance'a. W 2000 roku JV przeszedł do francuskiego Credit Agricole. Surowsze francuskie przepisy sprawiały, że grupa była pod kontrolą. Vaughters odciął sobie drogę do kariery, żeby zerwać z kulturą dopingu. Jednak wtedy Lance miał go za zwykłego fiuta. Zgodnie z filozofią Armstronga doping to naturalna sprawa, jak powietrze i grawitacja. Albo to robisz - i to na maksa - albo milczysz i wylatujesz. Żadnego narzekania, płakania czy dyskutowania. JV był w oczach Lance'a zwykłym hipokrytą, bo posłużył się rezultatami osiągniętymi w Postalu, żeby podpisać duży, dwuletni kontrakt z Credit Agricole. Płacili mu przecież za to, że ma wyniki. A tu nagle zrobił się z niego wielki "pan czysty", narzekający na doping, uważający się za prawego człowieka i kończący w środku stawki? Fiut" - napisał w książce pt. "Wyścig Tajemnic."

Pomnik, który upadł bezboleśnie

W 2015 roku Armstrong udzielił wywiadu "The Times", które przez lata oskarżało go o doping, a z którym Amerykanin zawarł w końcu pozasądową ugodę. W rozmowie były kolarz opowiedział o swoim nowym życiu i kontynuował postawę skruszonego oszusta. 

- Wszyscy możemy być lepszymi ludźmi. Wszyscy wiedzą też, że ja również powinienem być lepszy. Ja byłem totalnym ch***m - mówił Amerykanin.

- Prowadziłem życie, w którym przez 20-30 lat wszyscy po prostu stali i mówili "tak, tak, tak", a potem było jeszcze jedno "tak", a potem całe mnóstwo "tak". Dodaj do tego sukcesy, pieniądze, sławę i otrzymasz człowieka, któremu naprawdę trudno jest mieć dobre relacje z ludźmi. Dopiero po latach uświadomiłem sobie, że oprócz własnego samopoczucia ważni są też ci, którzy są obok ciebie - dodawał.

Armstrong do dzisiaj nie czuje się oszustem. Co więcej podkreśla, że w swojej karierze niczego by nie zmienił. Amerykanin uważa, że powstanie jego legendy pozytywnie wpłynęło na mnóstwo ludzi. Nawet jeśli ta legenda budowana była na kłamstwie.

Armstrong został nie tylko wymazany z historii sportu, lecz także z jego teraźniejszości i przyszłości. Amerykaninowi nie wolno startować w żadnych oficjalnych zawodach, nie może też założyć swojej grupy kolarskiej. Umowy z nim pozrywali wszyscy sponsorzy, były kolarz został nawet usunięty z własnej fundacji.

Nie znaczy to jednak, że Armstrong dziś klepie biedę. Tylko dzięki inwestycji w Ubera (Amerykanin nie był pewien, czy nie chodzi o Twittera) zarobił blisko 20 milionów dolarów. Armstrong prowadzi też m.in. dwa podcasty, a jeden z nich dotyczy oczywiście kolarstwa. Co ciekawe, współprowadzącym jest Hincapie, który kilka lat temu publicznie opowiadał o jego dopingowych zwyczajach.

Mimo że Armstrong musiał sprzedać m.in. rezydencję w amerykańskim Austin i prywatny odrzutowiec, to dziś mieszka w kilkupiętrowej willi w Aspen, gdzie na klatce schodowej wisi dzieło Banksy'ego. Chociaż były kolarz miał zostać wyrzucony z kolarskiego środowiska, to w lipcu zeszłego roku skomentował trzeci etap Tour de France dla oficjalnego nadawcy, amerykańskiego kanału NBC.

Pomnik legendy upadł wyjątkowo bezboleśnie. Jego obecną sytuację doskonale opisał i podsumował Paweł Wilkowicz: "Lance Armstrong upadł, ale dalej stoi. I nie daje o sobie zapomnieć".

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl LiveSport.pl Live .

Więcej o:
Copyright © Agora SA