Szprycował Armstronga i setki zawodników, został wykluczony ze sportu. Duńczycy informują, że "Doktor Zło" ciągle pomaga kolarzom

Sportową rywalizację sprowadził do bitwy na strzykawki. Stworzył siatkę dopingową, szprycował setki zawodników, za co został dożywotnio wyrzucony ze sportu. Kolarzom zabroniono się z nim kontaktować. Duński dziennik "Politiken" dotarł do raportu, który wskazuje, że "Doktor Zło", czyli Michele Ferrari powrócił. Ostatnio miał zajmować się choćby rewelacyjnym Jakobem Fuglsangiem. Czy znów zaczyna się zabawa w kotka i myszkę?

Jeśli wskazać nazwiska osób, które w ostatnich latach najbardziej okaleczyły sport, to Michele Ferrari byłby na czele tej listy. To on mówił zawodnikom, że doping nie jest gorszy od soku pomarańczowego, to on w 5 minut wymyślił jak oszukać test na EPO, to on był odpowiedzialny za stworzenie dopingowych struktur, przygotowywanie dopingowych programów i wcielenie ich w życie. To on stał za sukcesem Lance’a Armstronga. W dwustu stronnicowym raporcie o oszustwach Amerykanina “doceniony” z nazwiska był 489 razy. Klientów miał zresztą setki, z czego duża grupa to kolarze, również ci z pierwszych stron gazet. Wśród korzystających z jego usług, oprócz Armstronga byli choćby Roman Kreuziger, Denis Mieńszow, Filippo Pozzato, Aleksander Winokourow. Nazwisko tego ostatniego jest ważne. Co prawda skazany dekadę temu za doping, a potem oskarżony także o łapówkarstwo Kazach (ostatecznie korupcji mu nie udowodniono) przestał ścigać się w 2012 roku, ale potem został dyrektorem sportowym grupy Astana. To wśród niej było zawsze wielu wiernych klientów “Doktora Zło”. Duńczycy alarmują, że mimo kar, antydopingowych akcji, próby rozliczeń, niewiele się w tej kwestii zmieniło.

Ferrari jedzie dalej

W 2012 roku po upadku legendy Lance’a Armstronga wydawało się, że także Ferrari został odstawiony na boczny tor. Amerykańska Agencja Antydopingowa nałożyła na niego dożywotni zakaz współpracy ze sportowcami. Władze antydopingowe we Włoszech ogłosiły nawet, że za sam kontakt z lekarzem grozi dyskwalifikacja. Nie bawiono się w dochodzenie czy dany sportowiec chciał spotkać się z nim, by pogadać o pogodzie czy o sportowej medycynie. Zresztą kilkumiesięczną karę zawieszenia za takie kontakty dostał np. zwycięzca jednego z etapów Giro d’Italia Filippo Pezzato. “Doktor Zło” cały czas utrzymywał, że nic złego nie robił, że jest niewinny. Przyjął retorykę podobną do tej długo stosowanej przez Armstronga. Na wszystko miał wytłumaczenie. Zresztą wpływy od Amerykanina – a rocznie było to około 100 tys. dolarów - tłumaczył doradztwem i pomocą m.in. w odpowiednim ustawianiu siodełka, a nie wstrzykiwaniem EPO.

Zresztą, gdy włoski sąd kilka lat temu po długo ciągnącej się sprawie skazał go na 18-miesiecy więzienia (kara w zawieszeniu) też mówił, że to niesprawiedliwe.

Ferrari przed dwie dekady swojej działalności mógł przyjąć od sportowców nawet kilkadziesiąt milionów dolarów. Duża część z tych pieniędzy oficjalnie trafiała na jego konta za usługi medyczne i doradztwo. Nic dziwnego, że napędzanie sportowców do zwycięstw uważał to za znakomity biznes. Mimo głośnych afer i zszargania swego nazwiska po wpadce Armstronga nie porzucił sportowego doradztwa. Prowadził biznes wraz ze swym synem. Oficjalnie robił, to co mógł. Informował o tym nawet na swojej stronie, w której opisywał pozytywne skutki treningu mentalnego, stosowania witamin i odżywek potrzebnych w sportowym treningu. Zachęcał też do kontaktu i współpracy. W 2014 znów powrócił na czołówki gazet.

Winokurow i Ferrari. Astana 2014

“La Gazzetta dello Sport” opublikowała bowiem tekst, w którym poinformowała, że dotarła do materiałów toczącego się w Padwie śledztwa, z których wynika, iż Ferrari pojawiał się podczas obozu treningowego zespołu Astana przed rozpoczęciem sezonu 2014. To grupy, której kierownikiem był dobrze mu znany Winokurow. Według włoskiej prasy, Kazach miał poprosić Ferrariego o opiekę nad 12 zawodnikami jego ekipy przed sezonem 2014.

Rok 2014 zakończył się dla Astany sporym skandalem i złapaniem na niedozwolonych środkach (sterydach i EPO) pięciu jej kolarzy. Po batalii prawników Astany i Międzynarodowej Unii Kolarskiej, kazachskiej grupie udało się utrzymać licencję. Astana została objęta jednak szczególnym nadzorem. W mediach głośno było też wtedy, że trener najlepszego kolarza Astany - Vincenzo Nibalego (zwycięzcy Tour de France z 2014 roku) był w regularnym kontakcie z "Doktorem Zło". Ten wątek nie został jednak szerzej opisany. Pozostawało bić brawa Nibaliemu, który francuski wyścig wygrał z ogromną przewagą. Ferrari od współpracy z Astaną się odcinał.

“Czuję się zobligowany, by po raz kolejny zaprzeczyć bzdurom, które wypisują media, tym razem na temat mojej obecności na obozie przygotowawczym ekipy Astana w Montecatini. W mieście tym byłem, o ile dobrze pamiętam, w 1994 roku po to, by skosztować słynnych wafli. Sensacyjna wiadomość o "cieniu dr. Ferrariego" jest nieprawdziwa i osoby, który ją podały odpowiedzą za to przed sądem” - oświadczył wówczas Ferrari.

Powiązań z Astaną Ferrariemu wówczas nie udowodniono, ale procesów też nie było. Światła dziennego nie ujrzały też zdjęcia, którymi mieli ponoć dysponować śledczy. O doktorze zrobiło się ciszej.

Ferrari w Monaco i Katalonii?

Teraz Ferrari znów powraca. Tym razem za sprawą informacji, które nagłaśniają dziennikarze gazety “Politiken”. Według nich 24-stronicowy dokument przygotowany przez Kolarską Fundację Antydopingową sugeruje, że w 2019 roku pod opieką Ferrariego był m.in. Jakob Fuglsang, duński kolarz Astany. Kontakty z włoskim doktorem miał mieć też inny zawodnik tej grupy, Kazach Aleksiej Łucenko. Portal informuje m.in. o spotkaniu całej trójki do jakiego doszło w Monaco lub Nicei w 2019 roku. To w tamtych okolicach na co dzień mieszka i trenuje Duńczyk. Ponadto w raporcie zawarte są informacje, że doktor miał towarzyszyć kolarzom z grupy Astana podczas marcowego wyścigu w Katalonii. Oprócz wiadomości zawartych w raporcie dziennikarze “Politiken” prowadzili własne śledztwo. Dotarli do 12 osób związanych ze sportem, które w ostatnim czasie widziały obu panów razem, nawet podczas treningu.

Fuglsang do informacji podawanych przez duński dziennik na razie się nie odniósł. Doktor Ferrari, z którym kontaktowali się dziennikarze też. Po analizie raportu, Astana nie będzie na razie wydawać w tej sprawie oficjalnego komunikatu. Jak zaznaczają jej przedstawiciele podpytywani o sprawę przez skandynawskie media - nie bardzo jest do czego się odnosić.

-W aktach nie ma faktów. Nie ma też dowodów. Są za to zarzuty lub pogłoski, dlatego nie chcemy na nie odpowiadać. Nie mamy wiadomości w tej sprawie od Międzynarodowej Unii Kolarskiej. Dlaczego zatem mielibyśmy podejmować jakieś działania - pytał dziennikarza "Het Nieuwsblad" menadżer ds. marketingu w Astanie Sven Jonker.

2019 rok dla Astany był znakomity. Drużyna odniosła wtedy 37 zwycięstw. Bardzo dobrze wiodło się też samemu Fuglsangowi, który zwyciężył jeden z etapów Vuelta a Espagna oraz wygrał prestiżowy wyścig Liege-Bastogne-Liege i Criterium du Dauphine. Łucenko był w nim siódmy, ale cieszył się z mistrzostwa Kazachstanu w jeździe indywidualnej na czas oraz ze startu wspólnego. Ponadto triumfował w Tour of Oman i był pierwszy w klasyfikacji górskiej Tirreno-Adriatico.

UCI nie jest jeszcze w posiadaniu raportu Kolarskiej Fundacji Antydopingowej informującego o podejrzanej aktywności włoskiego lekarza.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.