Aaa tor kolarski sprzedam, czyli Polski Związek Kolarski w agonii

Trudno powiedzieć, komu bardziej należy współczuć: ludziom, którzy zarządzają Polskim Związkiem Kolarskim, popisując się przy tym coraz większą bezradnością i niewiedzą, czy dyscyplinie, którą przyszło im prowadzić, właściwie nie wiadomo dokąd? Po blisko dwóch latach od wybuchu afery, w konsekwencji której z finansowania działalności związku wycofali się sponsorzy, kolarska federacja znajduje się na skraju przepaści. Ale wszystko wskazuje na to, że jej zarząd zamierza nadal kroczyć naprzód.
Zobacz wideo

Nie bardzo wiadomo co właściwie było celem zwołanej na środowe popołudnie konferencji prasowej w siedzibie PZKol? Z agendy wynikało wprawdzie, że usłyszymy informacje o kondycji samego związku i całej dyscypliny, ale nie dowiedzieliśmy się niczego, czego nie wiedzielibyśmy wcześniej: związek ma długi, a dyscyplina – perspektywy. Nieoficjalnie od kilku dni mówiło się o tym, że PZKol wraz ze swoim największym wierzycielem, Mostostalem Puławy, zamierzają wytoczyć ciężkie działa przeciwko Ministerstwu Sportu i Turystyki, zarzucając mu brak współpracy przy próbach wyjścia z kryzysowej sytuacji, ale minister Witold Bańka okazał się sprawniejszym graczem, który nie tyle rozbroił bombę, co raczej zdetonował ją na terenie związku.

W opublikowanym dzień wcześniej wywiadzie, udzielonym Przeglądowi Sportowemu, minister opisał kulisy współpracy z kolarską centralą. Współpracy, charakteryzującej się po stronie związku kompletnym brakiem jakichkolwiek pomysłów na rozwiązanie problemu, ale za to konsekwentnie artykułowanych oczekiwaniach wobec ministerstwa, że spłaci ono zobowiązania PZKol. „Tym ludziom nie powinno się powierzać składek na komitet rodzicielski w szkole, a co dopiero zarządzania taką instytucją. Nie rozumieją finansów publicznych, nie rozumieją zasad, nie rozumieją niczego … W tym czarnym tunelu nie ma nawet maleńkiego światełka. Jest tylko czarna, pusta dziura.” – grzmiał minister Bańka, wprost wyznając, że jego cierpliwość do kolarskich działaczy się skończyła i w tej formie na żadną współpracę liczyć oni nie mogą.

Co na to przedstawiciele związku? „Wierzymy, że te słowa zostały wypowiedziane w emocjach. My się nie obrażamy” – zadeklarowali głosem wiceprezesa Tomasza Kramarczyka. Kamień z serca. Co prawda drugi z wiceprezesów związku, Sebastian Rubin, chyba nieco lepiej zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i przepraszał za zaistniałą sytuację ministerstwo, sponsorów i całe środowisko kolarskie, ale jednocześnie nie dawał zbyt wielkich nadziei na to, że związek ma jakikolwiek pomysł na wyjście z katastrofalnej sytuacji, w której się znalazł.

Mało konkretów, mnóstwo ogólników

Tak wyglądały odpowiedzi przedstawicieli PZKol na zadawane pytania. Nawet kwestia aktualnego zadłużenia wciąż jest dla zarządu sporą tajemnicą, a podawane kwoty w większości poprzedzane są określeniem „około”, bo rzekomo nie da się na chwilę obecną ustalić konkretnej kwoty zadłużenia. „Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jakie zobowiązania jeszcze mogą powstać, choćby dlatego, że nie przygotowywaliśmy zawodów Pucharu Świata” – tłumaczył dziennikarzom wiceprezes Rubin, choć ostatnia impreza pucharowego cyklu na pruszkowskim torze miała miejsce w… listopadzie 2017 roku.

Jedynym pomysłem na wyjście z zaistniałej sytuacji wydaje się być sprzedaż toru, choć konkretów w tym zakresie również jak na lekarstwo, więcej za to wyobrażeń tego, jak zabezpieczyć (a później wydawać) gotówkę, pozostałą po sprzedaży toru i spłacie zobowiązań. Na pytanie o ocenę prawdopodobieństwa znalezienia kupca na – jak by nie patrzeć – dość specyficzny obiekt, usłyszeliśmy w odpowiedzi, że tor to nie mieszkanie, więc łatwo być nie musi. Tyle, że to również wiedzieliśmy wcześniej.

Jasnej odpowiedzi nie doczekał się nawet jeden z zawodników, który dociekał, kiedy zarząd rozpisze przetarg na sprzęt i stroje sportowe. Pieniądze na te cele są zabezpieczone w PKOl, brakuje tylko formalnych działań zarządu. Dyrektora sportowego w związku nie ma, bo jedyny kandydat zrezygnował z powodów osobistych, sekretarza generalnego nie ma, bo nie zabezpieczono dla niego środków, zarząd pełni swoje funkcje pro bono i pracuje bez wytchnienia. Tylko efektów jakoś brak, a każda procedura ciągnie się miesiącami. I być może budziłby nawet współczucie obraz inwestycji, jakie z własnych kieszeni ponoszą członkowie zarządu, by ten w ogóle mógł funkcjonować, gdyby na usta nie cisnęło się pytanie: po co w takim razie walczyli o te role? Bo o ile zrozumiała jest miłość do kolarstwa, o tyle nie do zaakceptowania jest ignorancja wobec faktów i rzeczywistości.

O tym, że kolarscy działacze są od niej zupełnie oderwani, najlepiej świadczyły wypowiedziane już po części oficjalnej słowa Tadeusza Rybaka, prezesa Mostostalu Puławy, w których największy wierzyciel związku, a uprzednio również członek jego władz, klarował dziennikarzom, że możliwości spłaty zadłużenia wciąż istnieją, skoro Orlen jest w stanie wyłożyć 100 milionów na Formułę 1. Argument, że globalna inwestycja w najpopularniejszy na świecie sport motorowy to jednak nie to samo, co reklama na dachu toru w Pruszkowie, trafia niestety w próżnię. Trudno się więc dziwić irytacji ministra, wobec którego formułowano oczekiwania, by rozwiązał problem pieniędzmi spółki skarbu państwa, bo ten pomysł ma entuzjastów tylko po jednej stronie. Po drugiej jest synonimem niegospodarności.

Co ciekawe, członkowie władz PZKol również zdają się mieć tego świadomość, kiedy z rozbrajającą szczerością przyznają, że wizerunek związku jest tak fatalny, że żaden sponsor nie chce mieć z nim nic wspólnego. Skąd więc pomysł, żeby chciał to wziąć na siebie Orlen? Nie wiadomo. Tu zaczyna się błędne koło, niczym – nomen omen – na kolarskim torze.

I tylko jedno, spośród wielu wypowiedzianych dzisiaj zdań, niosło w sobie cień rozsądku i nadziei. Zdanie, w którym była mowa o tym, że „środowisko kolarskie” to nie tylko związek, jego zarząd i delegaci, ale przede wszystkim ci wszyscy ludzie, którzy kolarstwo uprawiają i tym sportem żyją. Jedyna nadzieja dla kolarstwa w Polsce może jeszcze tlić się w tym, że w tej masie znajdą się ludzie wystarczająco kompetentni i zaangażowani, by chcieć jeszcze tę dyscyplinę postawić na nogi. Chociaż dziś możliwy wydaje się tylko jeden scenariusz: przerwać agonię zupełnie niewydolnego związku i zbudować to wszystko od nowa.

Więcej o:
Copyright © Agora SA