Kolarstwo. Dookoła Flandrii. "Najtrudniejszy wyścig? Oczywiście. I piękny. Kręci się jak pętka kiełbasy"

- Pamiętam, jak Czesiek Lang mówił mi: "Nie jedź tego wyścigu, bo ci wybiją z głowy kolarstwo". Jak słyszę narzekania współcześnie jeżdżących, to myślę sobie, że jeszcze chwila i będziemy mieli kolarstwo tylko na play station. Kolarz ma być kolarzem, ma przypierdzielić tak, żeby drzazgi szły. W takich wyścigach jak Dookoła Flandrii jest okazja - mówi Zenon Jaskuła. W niedzielę jeden z największych i najtrudniejszych klasyków na świecie. Transmisja w Eurosporcie.

Łukasz Jachimiak: „Powiedziałem organizatorom, że to nie wyścig, ale gra wojenna. Co, u licha, zrobiliśmy, że wysyła się nas do piekła?” – Bernard Hinault. „To droga krzyżowa” – Andrea Tafi, „To bez wątpienia najtrudniejszy wyścig jednodniowy, jaki kiedykolwiek powstał” – Georg Hincapie. Czy Zenon Jaskuła powie o Wyścigu Dookoła Flandrii coś podobnego?

Zenon Jaskuła: To jest piękny wyścig. Piękny przede wszystkim. A czy najtrudniejszy? Oczywiście. Najtrudniejszy, jaki może być. Z piątki tzw. monumentów może częściej się mówi o wyścigu Mediolan – San Remo, ale prawda jest taka, że tam nie ma tak trudnej trasy. Wszyscy też znają Paryż-Roubaix ze względu na kocie łby, po których trzeba przejechać wiele kilometrów. Ale we Flandrii bruki też są tak nierówne i trudne, że jak ktoś już po nich przejedzie, to nagle wszystkie inne drogi na świecie uważa za idealne. Zwłaszcza że w Belgii cały czas trzeba zasuwać góra-dół, góra-dół. Przez to wyścig jest i piękny, i morderczy. Dawniej jechało się jeszcze więcej kilometrów niż teraz. Bywało 295-298, teraz to jest plus minus 260 kilometrów. W każdym razie to jest ponad sześć godzin na rowerze, z ciągłymi skokami terenu. Całe szczęście, że przetrwać pomaga otoczka. Ronde van Vlaanderen to klasyk z największą publiką. Kilkaset tysięcy ludzi zawsze przyjeżdża na trasę.

Belgowie twierdzą, że nawet milion.

- Może przesadzają. Ale jeśli, to nieznacznie. Uwielbiają ten wyścig, bo raz, że kochają kolarstwo, a dwa, że akurat ten ich klasyk świetnie się ogląda. Wyścig się kręci koło komina. Zawodnicy przejadą obok ciebie, zrobią trzy kilometry i znów ich widzisz, jeśli kawałek przejdziesz. Trasa się na siebie nakłada, kręci się, zawija jak pętka kiełbasy.

Dla kibiców świetnie, a kolarzom nie kręci się w głowach?

- Nie tam! Świetnie jest wszystko oznaczone, nie słyszałem, żeby ktoś pomylił trasę. Pewnie dlatego, że ciągle słyszysz krzyczących na twój widok kibiców i wiesz, gdzie masz jechać, nawet nie musisz patrzeć na wymalowane strzałki. Tam jest doping taki jak na Tour de France.

To jest klasyk o trudności porównywalnej do najtrudniejszych etapów Tour de France?

- Tak, bo chociaż tu nie ma całego etapu pod górę, to jest wielka różnorodność. Górki z bruku mają po 1-1,8 km, a wszyscy idą po tym bruku pod górę na full gaz, jak po płaskim. Nie odpoczniesz, wjeżdżasz pod mnóstwo kopców, zjeżdżasz, ciągle zmienia ci się nawierzchnia. Pięknie jest, gdy dopisuje pogoda. Jak popada, to robi się bardzo niebezpiecznie. Ja zawsze jechałem w słońcu, w 18-20 stopniach. Miałem szczęście.

Przejechał pan ten wyścig więcej niż raz? W wynikach widziałem pana tylko raz, na 11. miejscu w 1990 roku.

- Jechałem chyba ze trzy razy. W 1990 roku pojechałem najlepiej, a mogło być jeszcze lepiej, ale trochę mi zabrakło sił. Dwa tygodnie wcześniej byłem drugi w tygodniowym Tirreno-Adriatico, a jeszcze później mocno walczyłem w wyścigu Trzy dni De Panne, gdzie zresztą zostałem oszukany. W „czasówce” byłem drugi, wygrał Eric Vanderaerden, który jechał za samochodem telewizyjnym. Po latach Belg mi się do tego przyznał. Powiedział mi „kurczę, jak ty mocno musiałeś jechać, że ja długo jechałem 20-30 metrów za samochodem, z którego mnie kręcono, a ty przegrałeś ze mną tylko o kilka sekund?”. Pamiętam, że Dookoła Flandrii jechałem spokojnie. Zacząłem sobie na końcu i uważałem, żeby się nie przewrócić. Tam często szeroka droga się nagle zwęża i wszyscy się pchają, robi się wyścig kto pierwszy do zjazdu. A przecież to jest tak długi klasyk, że zazwyczaj w końcu wszyscy się łączą. Dokładnie tak było, kiedy zająłem to 11. miejsce. A później jeszcze ładniej ode mnie tam jeździł Zbyszek Spruch [był piąty w 1999 roku i dziewiąty rok później].

Pan zachował spokój, ale rozumie pan, że w interesie wielu kolarzy jest atakować choćby tylko po to, żeby się przez moment pokazać?

- Oczywiście! Zawsze tak było. Jest transmisja, jest też taka publika na miejscu, że każdy, a zwłaszcza Belgowie i Holendrzy, chce się pokazać, pociągnąć chociaż przez parę kilometrów, popatrzeć, jak dla niego ludzie wiwatują. Przypomni mi pan jak „Kwiatek” spisywał się w tym wyścigu? Tam chyba wysoko jeszcze nie był?

Michał Kwiatkowski był 27., 40. i za pierwszym razem nie ukończył.

Nie pamiętałem, że jechał tyle razy. Bardzo dobrze. Wyścig Dookoła Flandrii jest szczególnie cenny ze względów szkoleniowych. Tam się zdobywa najwięcej doświadczenia. Na Tour de France było widać, że Rafał Majka walczy ładnie, ale jak się trafiają odcinki brukowane, to ma problem. Co ileś lat „Wielka Pętla” jeździ takimi kawałkami. Jak ktoś nie przejechał ani Dookoła Flandrii, ani Paryż-Roubaix, to przeżywa koszmar. Dużo lepiej wiedzieć co człowieka spotka. Tam się też uczy mocno walczyć z wiatrem szalejącym w polu. Dużo się jedzie odkrytymi terenami, krętymi drogami, gdzie bardzo wieje i ciężko się schować. Jedzie się wężykiem, bo jest wąsko i nie ma grupki, która by cię osłoniła. Pamiętam, jak Czesiek Lang mówił mi: „Nie jedź tego wyścigu, bo ci wybiją z głowy kolarstwo”. Tak mówił jeszcze o Tirreno-Adriatico i o Paryż-Robuaix. Przestrzegał, że będą trudne górki, a najlepsi będą szli jak po płaskim. Miał rację. Po bruku pędziliśmy po ponad 60 km/h. Najlepsi po tym bruku fruwali, potrafili się w tym wyspecjalizować. Każdemu kolarzowi polecam takie wyścigi przejechać. Nawet na 40.-50. miejscu, ale ukończyć. To się przyda. I starać się tak dać w gaz, żeby rower frunął, a nie narzekać. Czasem jak słyszę od współcześnie jeżdżących, że to i tamto im się nie podoba, że ryzyko za duże, że za trudno, to myślę sobie, że jeszcze chwila i będziemy mieli kolarstwo tylko na play station. Kolarz ma być kolarzem, ma przypierdzielić tak, żeby drzazgi szły. W takich wyścigach jak Dookoła Flandrii jest okazja.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.