Kolarstwo. Polski związek gordyjski. Czy da się jeszcze uratować tor w Pruszkowie?

Tor w Pruszkowie miał być "bijącym sercem polskiego kolarstwa". I rzeczywiście bije bardzo mocno, ale również po kieszeni. Na przełomie lutego i marca 2019 mają się na torze odbyć mistrzostwa świata. Czy będą impulsem do rozsupłania pętli duszącej kolarski związek?
Zobacz wideo

Pruszkowski tor jest sukcesem sportowym i katastrofą finansową. Dał rozpęd polskiemu kolarstwu torowemu, ale dusi Polski Związek Kolarski dwunastomilionowym długiem. Źródła dzisiejszych problemów finansowych PZKol sięgają początku XXI wieku, prezesury Wojciecha Walkiewicza i właśnie budowy tego welodromu. Tor z rozbudowanym zapleczem socjalnym i muzeum kolarstwa miał być pomnikiem rządów Walkiewicza. Stał się pomnikiem braku rozsądku. Planowany koszt: blisko 49 milionów złotych, z czego ponad 90% pochodzić miało z Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej, zarządzanego przez Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu (tak się wówczas nazywało). Według umowy podpisanej w grudniu 2002 roku inwestycja miała zostać zrealizowana w ciągu 19 miesięcy, ale ponad pięć lat i pięciu ministrów sportu później obiekt wciąż jeszcze nie był gotowy, mimo iż na jego budowę wydano już ponad 91 milionów. Blisko dwukrotnie więcej, niż pierwotnie zakładano. Termin ukończenia inwestycji ustalono na listopad 2008 roku, choć już we wrześniu na pruszkowskim torze miały się odbyć mistrzostwa Europy, których organizacja wiązana jest niekiedy z zabiegami Walkiewicza o funkcję przewodniczącego Europejskiej Unii Kolarskiej. Pospieszny i częściowy odbiór inwestycji oraz dopuszczenie obiektu do rozgrywania na nim zawodów nastąpiły 1 września – na dwa dni przed startem mistrzostw.

Pojawiły się trudności z rozliczeniem inwestycji przez Bank Gospodarstwa Krajowego, który uznał, że niektóre prace zostały wykonane niezgodnie z postanowieniami umowy i część pomieszczeń do dnia odbioru obiektu nie została wykończona. Zamiast tego zrealizowano inwestycje, które nie były objęte umową, a wynikały z wymagań UCI, których nie wzięto pod uwagę na etapie projektowania obiektu. BGK uznał, że te prace zostały zrealizowane przez Mostostal Puławy na jego własne ryzyko i powinny zostać rozliczone po uzyskaniu kolejnego dofinansowania z MSiT, o które zaczął zabiegać zarząd.

Tor, ofiara afery hazardowej

W lutym 2009 roku, na miesiąc przed kolejną dużą imprezą na torze – mistrzostwami świata, PZKol podpisał z Mostostalem Puławy umowę na wykonanie dodatkowych prac, za które zapłata była uzależniona od przyznania ministerialnych pieniędzy. Ale środki te nigdy do PZKol nie trafiły. Negatywną opinię na ich temat wydał BGK, argumentując, że koszty za wnioskowany zakres prac nie były ujęte w pierwotnym zestawieniu. Zemściło się tutaj między innymi wieloletnie przeciąganie inwestycji projektowanej jeszcze w czasach, w których np. stanowisk internetowych dla dziennikarzy nikt nie traktował jako warunku organizacji dużej imprezy. Potem pojawiły się jako wymóg, a to oznaczało dodatkowe koszty budowy toru.

W pewnym momencie związek opuściło szczęście. 1 października 2009 roku wybuchła tzw. afera hazardowa, w którą zamieszany był m.in. ówczesny minister sportu i turystyki Mirosław Drzewiecki. Kilka dni później podał się do dymisji, a zastępujący go minister Adam Giersz najwyraźniej nie zamierzał rozpoczynać swojego urzędowania od dzielenia pieniędzy. Wojciech Walkiewicz słał do ministra kolejne pisma, a ten odpowiadał, że ze względu na duży stopień zawiłości całej sprawy została ona przekazana do dodatkowej analizy.

Wnioskom PZKol wytknięto braki formalne, w tym między innymi brak oświadczenia o niezaleganiu z płatnościami należności wykonawcom oraz zapewnienia o posiadaniu lub możliwości pozyskania środków pozwalających na sfinansowanie inwestycji pochodzących z innego źródła niż Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej. Związek takich pieniędzy rzecz jasna nie miał, a do drzwi zaczynał już pukać windykator, domagający się zapłaty Mostostalowi ponad pięciu milionów złotych tytułem realizacji zadań określonych w umowie z lutego 2009 roku. To oznaczało, że przez podpisanie owej umowy bez gwarancji otrzymania środków PZKol sam założył sobie pętlę na szyję. Wniosek o dofinansowanie został ostatecznie przez ministerstwo odrzucony.

Polski Związek Kolarski został w ten sposób sam ze sporym długiem. I torem, który, zamiast stać się „bijącym sercem polskiego kolarstwa”, okazał się źródłem kolejnych problemów.

Dach przeciekał już w 2008. Przecieka do dzisiaj

Tuż po otwarciu obiektu w 2008 roku okazało się, że dach jest nieszczelny, świetlik przecieka, w toaletach nie działa wentylacja, drzwi przeciwpożarowe są źle zamontowane – żeby wymienić tylko te usterki, o których wspominają raporty NIK. Co ciekawe: kontrolerzy jako jedną z przyczyn opóźnień w budowie toru wskazywali błędy projektowe i brak odpowiedniego nadzoru, a tu smaczku całej sprawie dodaje fakt, że wykonawcą inwestycji była firma Mostostal Puławy S.A., której prezesem był i jest Tadeusz Rybak – zadeklarowany miłośnik kolarstwa i sponsor jednej z grup, blisko związany z PZKol, a w późniejszych latach (2010-2011) również członek jego zarządu.

Dach przecieka do dzisiaj, a kilka elementów toru w 2017 roku musiało zostać poddanych gruntownemu remontowi. I tu również część pieniędzy ponownie wyłożyło ministerstwo, bo w przeciwnym wypadku zagrożona byłaby organizacja zaplanowanych na listopad ubiegłego roku zawodów Pucharu Świata.

Tor nie jest w stanie samodzielnie zarobić na koszty eksploatacji. Na etapie planowania inwestycji nie powstał żaden dokument stanowiący choćby namiastkę biznesplanu. W rzeczywistych kosztach utrzymania, oświetlenia i ogrzewania pruszkowskiego obiektu PZKol zorientował się dopiero wówczas, gdy zaczął płacić rachunki. I niemal od razu (już w 2009 roku) zaczął zabiegać o środki publiczne na utrzymanie specyficznego obiektu.

Tor w Pruszkowie to nie Stadion Narodowy, który jest wykorzystywany do imprez sportowych w różnych dyscyplinach: od piłki nożnej, przez siatkówkę, aż po żużel i pokazy tzw. Monster Trucków; imprez targowych, koncertów czy organizację lodowisk w ramach projektu „Zimowy Narodowy”. Możliwości wykorzystania pruszkowskiego toru do innych celów niż organizacja zawodów w kolarstwie torowym i udostępnianie go amatorom kolarstwa są bardzo ograniczone. Tor jest nierozbieralny, co uniemożliwia rozgrywanie na tzw. międzytorzu zawodów w dyscyplinach zespołowych (ze względu na zbyt dużą odległość boiska od trybun). Brak odpowiedniej liczby wyjść ewakuacyjnych z międzytorza znacznie ogranicza możliwości jego wykorzystania do organizacji dużych imprez masowych. Inna ciekawostka to fakt, że we wnioskach PZKol o dofinansowanie kosztów utrzymania obiektu pojawia się argument o jego nieszczególnie atrakcyjnej lokalizacji. Zupełnie jakby Pruszków na etapie planowania inwestycji znajdował się w innym miejscu.

Były co prawda z rozmachem rysowane plany udostępniania toru do treningu i rozgrywania zawodów przez drużyny i kadry innych krajów Europy Środkowej (jest to jedyny tego typu obiekt w tej części Europy), ale w większości pozostały w sferze marzeń. Przez kilka sezonów w Pruszkowie trenowali kolarze z zagranicznych ekip i były tu rozgrywane między innymi mistrzostwa Norwegii, ale skala komercyjnego wykorzystania obiektu nigdy nie pozwalała na pokrycie wydatków związanych z jego eksploatacją.

Wierzyciele i komornicy zadomowili się już na torze

To oczywiście nie oznacza, że obiekt nie jest właściwie wykorzystywany albo że jest niepotrzebny. Nic podobnego: od strony sportowej inwestycja z roku na rok broni się coraz lepiej, o czym najlepiej świadczą coraz liczniejsze medale najważniejszych imprez zdobywane przez polskich kolarzy torowych. Trudno jednak przewidywać, by w obecnej sytuacji Związku ta tendencja dała się w dłuższej perspektywie utrzymać. Wprawdzie najbardziej utytułowani zawodnicy są dziś wspierani bezpośrednio przez ministerialny program „Team 100”, a częścią środków na szkolenie i udział zawodników w najważniejszych imprezach zarządzają tymczasowo Polski Komitet Olimpijski i Wielkopolski Okręgowy Związek Kolarski, ale ta sytuacja nie będzie z pewnością trwać w nieskończoność. Tym bardziej że wierzyciele i komornicy na pruszkowskim torze ewidentnie zadomowili się już na dobre i wciąż nie można wykluczyć, że ich aktywność prędzej czy później skończy się ograniczeniem możliwości treningu dla naszych kolarzy.

Co na to Związek? Niebawem minie rok od skandalicznej debaty podczas Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia Delegatów, zakończonej powołaniem nowego zarządu, którego pracami od lutego 2018 kieruje prezes Janusz Pożak. Kilka miesięcy trwało oczekiwanie, aż związek zaprezentuje jakikolwiek plan wyjścia z patowej sytuacji. W maju bieżącego roku zarząd poinformował o zawarciu ugody z Mostostalem Puławy – największym wierzycielem. Nie ujawniono wówczas szczegółów porozumienia, wiadomo było jednak, że należność, sięgająca dziś z odsetkami ponad 9 milionów złotych, zostanie rozłożona na raty. Z czego będą spłacane, skoro kasa związku świeci pustkami, a konta są zajęte przez komorników? Nie bardzo wiadomo. Niemniej zawarcie ugody było jednym z warunków przywrócenia częściowego finansowania kolarstwa przez resort sportu.

Dziś jest już jasne, że realizacja ugody nie ma szans powodzenia, a w kasie Związku nie dokonał się żaden cud rozmnożenia gotówki. Jakby tego wszystkiego było mało, zwrotu ponad miliona złotych z tytułu niewykorzystania dotacji lub jej wykorzystania niezgodnie z przeznaczeniem, domaga się od związku… Ministerstwo Sportu i Turystyki. To samo, u którego związek zabiega o finansowanie. 12 października 2018 zarząd PZKol opublikował informację o stanie bieżącego zadłużenia, wyliczając poszczególne składniki długu i obciążając za powstanie ponad trzymilionowego deficytu Dariusza Banaszka – poprzedniego prezesa PZKol. I wiele wskazuje na to, że to wciąż nie wszystko, bo w przepastnych szafach związku kryje się jeszcze mnóstwo trupów, a bałagan w dokumentacji jest tak wielki, że ktokolwiek by nie próbował nad nim zapanować, prędzej czy później rzuca ręcznik.

Kuriozalna umowa: jeśli związek nie da rady zorganizować mistrzostw w Polsce, to będzie musiał opłacić zorganizowanie ich gdzie indziej

Czy może być jeszcze trudniej? Owszem, może. Na przełomie lutego i marca 2019 roku na pruszkowskim welodromie odbędą się kolejne mistrzostwa świata. O ile sam fakt pozyskania imprezy bez wątpienia należy zaliczyć na konto sukcesów prezesa Banaszka, o tyle szczegółowe zapisy w umowie spędzają sen z powiek obecnemu zarządowi. Ten na organizację wielkiej imprezy nie ma pieniędzy, ale nie może z niej zrezygnować, ponieważ umowa z UCI jest tak skonstruowana, że odstąpienie od niej oznacza nie tylko pokrycie pełnych kosztów jej organizacji w innym miejscu, sfinansowanie kosztów podróży i miejsc noclegowych dla ekip (oraz kosztów odwołania rezerwacji poczynionych już w Polsce), lecz także (sic!) pokrycia ewentualnych strat finansowych organizatora, na którego scedowana byłaby realizacja imprezy. A mówimy przecież o niewypłacalnym związku, do którego zawodnicy i kluby, które chcą pozyskać licencję startową na kolejny rok, muszą przyjeżdżać z gotówką w portfelu, bo każda złotówka, wpływająca na rachunek PZKol jest niezwłocznie przejmowana przez komornika. I o związku, który nie jest w stanie pół roku po wymaganym prawem terminie zorganizować sprawozdawczego Zgromadzenia Delegatów, bo nie ma z czego opłacić biegłego rewidenta, który zatwierdziłby sprawozdanie finansowe za 2017 rok.

Problem też w tym, że sam związek organizacji imprezy może się na dobrą sprawę tylko przyglądać, bo poza pełniącym swoje funkcje społecznie zarządem nie ma tam właściwie nikogo do pracy. Mało tego: wszelkie podejmowane przez zarząd decyzje są też potencjalnie obciążone wadami prawnymi, ponieważ po rezygnacji w ostatnich miesiącach kilku członków zarządu obecnie nie ma w nim wymaganych przez statut PZKol 2/3 członków, pochodzących z wyboru.

Przez jakiś czas trwał konkurs na stanowisko sekretarza generalnego PZKol, ale nietrudno sobie wyobrazić, że kolejka chętnych raczej nie była zbyt długa, skoro w samym ogłoszeniu widniała adnotacja, że wynagrodzenie za pracę zostanie wypłacone dopiero po przywróceniu finansowania Związku przez MSiT, czyli nie bardzo wiadomo kiedy. Nawiasem mówiąc: już samo umieszczenie tego typu zapisu świadczy nie tylko o katastrofalnej sytuacji finansowej związku, lecz także o sporej ignorancji wobec przepisów prawa pracy, które nie dopuszcza możliwości wstrzymania wypłaty wynagrodzenia przez pracodawcę. Ale w PZKol nie ma dziś nawet prawnika, który być może nie dopuściłby do tego typu wpadek.

Ruszyła zbiórka pieniędzy na ratowanie toru przed zlicytowaniem

Operacyjnie nad organizacją Mistrzostw Świata czuwać będzie między innymi powołana przez PZKol w 2009 roku spółka Arena Pruszków, która dotychczas pełniła rolę gospodarza technicznego toru. Dziś jest to chyba jedyny funkcjonujący w otoczeniu toru w miarę zdrowy organizm, który w obliczu problemów związku przejmuje na siebie część zobowiązań wynikających z organizacji imprezy. I choć formalnie Arena Pruszków jest podmiotem w 100% zależnym od PZKol, to posiada odrębną osobowość prawną i zdolność do zawierania w imieniu własnym i na własny koszt umów, pozwalających pruszkowskiemu obiektowi w miarę normalnie na bieżąco funkcjonować, co czyni nieco bardziej realnymi szanse welodromu na sprostanie zadaniom, związanych z mistrzostwami świata.

Arena Pruszków poszukuje też sposobów na lepsze zarabianie na tętniącym wprawdzie życiem, ale wciąż deficytowym obiekcie: stworzono nową ofertę dla sponsora tytularnego obiektu, sprowadzono na tor gimnastyczki, udostępniając im atrakcyjne miejsce do treningów, z obiektu często korzystają rolkarze, miłośnicy badmintona, uszczelniany jest system opłat za użytkowanie toru przez kluby i osoby prywatne, cały czas prężnie działa wypożyczalnia rowerów. Pierwsze efekty są już widoczne: naklejki informujące o zajęciu komorniczym powoli znikają ze sprzętu niezbędnego do codziennego treningu i organizacji zawodów.

Pojawiła się też wśród pracowników Areny Pruszków inicjatywa zbiórki pieniędzy na ratowanie toru. Pomysł u jednych budzi wesołość, u innych zażenowanie, jeszcze inni na samą myśl o pokrywaniu związkowych długów pieniędzmi kolarskich kibiców reagują ostrą krytyką. Ale inicjatorzy tej akcji uważają, że w obecnej sytuacji dobry jest każdy sposób na uratowanie obiektu przez zlicytowaniem go. Jeśli ministerstwo nie będzie zainteresowane przejęciem obiektu, istnieje duże ryzyko, że tor trafi w ręce firm deweloperskich i zostanie rozebrany, by zwolnić atrakcyjną inwestycyjnie działkę. Oznaczałoby to zarówno utratę miejsc pracy przez pracowników Arena Pruszków, jak i wymierne straty dla polskiego kolarstwa, które wykorzystuje tor do celów treningowych przez blisko 300 dni w roku.

Pieniądze ze zbiórki trafić mają na konta spółki, które nie są zajęte przez komorników. Szanse na uzbieranie kwoty, pozwalającej na spłatę raty zobowiązania i zyskanie w ten sposób kilku, może kilkunastu tygodni na porządki w kolarskiej centrali, są iluzoryczne. Ale widząc pierwsze wpłaty, pojawiające się na rachunku, organizatorzy tego projektu nabierają wiary, że „chcieć to móc” i zapowiadają kolejne inicjatywy. Na pierwszym planie są jednak rozgrywane pod koniec lutego Mistrzostwa Świata, a tutaj jeszcze jest mnóstwo do zrobienia. Wciąż nie ma wszystkich sponsorów, organizacyjnych tematów do dopięcia jest jeszcze bez liku. A zegar tyka.

Związek czeka. Na księcia z bajki? Lepiej, żeby nadjechał szybko

Czy coraz słabszy i ledwie działający PZKol ma jeszcze szansę wybrnąć z tej sytuacji? Nie jest wykluczone, że wybory w nim odbędą się dopiero w marcu, po zakończeniu mistrzostw świata. Jakkolwiek potoczą się losy toru w Pruszkowie i samego PZKol warto, by były one przestrogą dla kolejnych zarządów (o ile związek przetrwa) oraz dla innych związków sportowych, w których działacze błyskawicznie zapominają, że to oni mają służyć sportowcom, a nie odwrotnie.

Czasami trudno uwolnić się od wrażenia, że Polski Związek Kolarski wciąż czeka na tajemniczego wybawiciela, który zadziała zgodnie z niezmiennie funkcjonującym w związku zaklęciem: „przecież pieniądze w końcu muszą się znaleźć”. Trudno oczekiwać, że będzie ich chciał poszukać minister, w stronę którego przed rokiem wykrzyczano, że „nie będzie nam mówił, co mamy robić” (trzeba oddać ministrowi Bańce, że w sprawie PZKol cały czas wykazuje niebywałą cierpliwość). Dariuszowi Miłkowi z CCC w gruncie rzeczy powiedziano to samo, a po za tym on – jak się wydaje – znalazł sobie w zawodowym peletonie zajęcie na ładnych kilka lat i nieszczególnie dziś musi się oglądać na związkowe poletko. Trudno też pieniędzy szukać w kieszeniach potencjalnych sponsorów, oferując im tak naprawdę nie tyle udział w rozwijaniu talentu młodych kolarzy, ile w spłacie zobowiązań, powstałych w wyniku wybujałych ambicji i braku wyobraźni kolarskich działaczy.

Jeżeli więc władze PZKol mają w planach znalezienie kogoś, kto przetnie ten gordyjski węzeł i wybawi polskie kolarstwo z kłopotów, to lepiej, żeby się ów wybawiciel znalazł szybko.

Adres dla rozważających możliwość wsparcia zbiórki na ratowanie toru w Pruszkowie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.