Kolarstwo. Pyrrusowe zwycięstwo prezesa Banaszka

Miał być "całkowity reset", jest powrót do przeszłości. Miała być dymisja dotychczasowego prezesa i wybór nowego, ale do głosowania nad kandydatami nawet nie doszło. Dostaliśmy za to żenujący spektakl, po którym właściwie wszystko zostało po staremu. Delegaci zdecydowali o przyszłości PZKol. Ale kolarstwo prawdopodobnie skazali na wegetację.

Bomba wybuchła pod koniec listopada, kiedy w wywiadzie dla Sportowych Faktów wiceprezes PZKol Piotr Kosmala ujawnił, że kilka lat temu jeden z kluczowych pracowników Związku dopuszczał się molestowania zawodniczek, a nawet gwałtu na jednej z nich. Cała sprawa, będąca wcześniej przedmiotem plotek, ujrzała światło dzienne dzięki audytowi w PZKol, zainicjowanemu przez Dariusza Miłka – prezesa CCC, do niedawna jedynego sponsora Związku. Audytu, którego treść poznała część byłego zarządu Związku, ale nie jego prezes, Dariusz Banaszek, który dalsze prace nad audytem wstrzymał. Dlaczego? W gruncie rzeczy nie wiadomo. Trzy tygodnie temu prezes Banaszek wyjaśniał, że powodem przerwania audytu było nieuzasadnione żądanie dostępu do danych finansowych, czego nie obejmowała umowa.

"Całkowity reset"

Faktem jest jednak, że to audytorzy, a nie Związek, poinformowali ministra sportu i turystyki o prawdopodobnym popełnieniu przestępstwa. A minister Witold Bańka, po ujawnieniu całej afery, zażądał dymisji całego zarządu argumentując, że ten nie poradził sobie z zarządzeniem kryzysem i konieczny jest „całkowity reset”, aby sprawę wyjaśnić, wyczyścić i umożliwić związkowi normalne funkcjonowanie. Ministerstwo i sponsorzy (Orlen i 4F) zapowiedzieli jednocześnie wstrzymanie finansowania PZKol do czasu wyjaśnienia afery. Firma CCC ze współpracy ze Związkiem wycofała się kilkanaście dni wcześniej.

Na wezwanie ministra odpowiedział cały zarząd PZKol, z wyjątkiem prezesa Banaszka. Ten, podczas konferencji 1 grudnia zapowiedział, że nie poda się do dymisji na warunkach ministra, ale że zrobi to podczas zwołanego na 22 grudnia Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia Delegatów, podczas którego spodziewano się wyłonić nowe władze związku. Ale do głosowania nad nimi nawet nie doszło, bo Dariusz Banaszek po raz kolejny zmienił zdanie i od planu podania się do dymisji odstąpił. Zamiast tego w programie walnego znalazł się zapis o głosowaniu za odwołaniem, lub pozostawieniem obecnego prezesa na stanowisku.

Blef prezesa

Złożona trzy tygodnie wcześniej zapowiedź dymisji okazała się blefem, który uśpił czujność zorientowanych na zmiany działaczy, a samemu prezesowi pozwolił kupić czas, który wykorzystał na przekonywanie pozostałych do zachowania go na stanowisku. Zapowiedział m.in. powołanie Narodowej Rady Kolarstwa, mającej stanowić organ doradczy Związku, do której zaprosił kilkudziesięciu zasłużonych dla polskiego kolarstwa byłych kolarzy i trenerów, głównie szosowców. Co ciekawe: nie znalazła się w tym gronie żadna kobieta. Kiedy więc dwaj potencjalni kandydaci na prezesa, Artur Szarycz i Sebastian Rubin, pracowali nad swoimi programami, prezes Banaszek działał i gromadził wojska przed bitwą.

Samo Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Delegatów, na które stawiło się około 90% uprawnionych do wzięcia w nim udziału, okazało się jednym z najbardziej żenujących spektakli, jakie dane nam było oglądać. Wystąpienia pełne pomówień, wzajemnych oskarżeń, przywoływania plotek, personalnych wycieczek i odczytywania prywatnych sms-ów, zdawały się nie mieć końca. Kilka razy pojawił się wątek związany z alkoholem, którego nadużywanie zarzuca Banaszkowi część środowiska. Mnóstwo złych emocji, czasem dramatyczne wezwania do opamiętania, czasem wypominanie działaczom młodszego pokolenia, że nie zostawili na szosie tyle krwi i potu, co pokolenie Królaka, Szozdy i Szurkowskiego (oryginalna treść tego zarzutu, wykrzyczanego przez Tadeusza Mytnika, nie nadaje się do cytowania). Z jednej strony zarzuty, że prezes Banaszek nie panuje nad sytuacją i nie nadaje się do zarządzania Związkiem; z drugiej argumentacja, że to niemożliwe, aby taki bałagan powstał w ciągu roku, więc obecna sytuacja jest z pewnością konsekwencją działań poprzedników, a prezes Banaszek jest niesłusznie atakowany za odwagę, jaką wykazuje w walce o polskie kolarstwo.

"A wy nie pijecie"?

Jedynym w pełni merytorycznym wystąpieniem okazała się wypowiedź Krzysztofa Golwieja, przewodniczącego komisji rewizyjnej PZKol, który punkt po punkcie, w odniesieniu do konkretnych dokumentów, wypunktował nieprawidłowości i niejasności, związane z finansami Związku. Wyłaniający się z nich obraz zdawał się z każdą chwilą bardziej pogrążać prezesa: niepodpisane umowy sponsorskie, niekorzystnie zawierane kontrakty reklamowe, nieuzasadnione wydatki, w tym m.in. zakup alkoholu na stacji benzynowej. Odpowiedź prezesa? Pełne pogardy: „A wy nie pijecie?”. Na zarzut zadłużenia Związku na taką skalę, że niewykluczona jest nawet upadłość PZKol, prezes Banaszek również miał krótką odpowiedź: „Jesteśmy na plusie. Wirtualnie.” (chodzi o pieniądze wstrzymane przez PKN Orlen do czasu wyjaśnienia afery obyczajowej w Związku).

I choć wiele wskazywało na to, że zarzuty są tak poważne, że nikt nie powinien mieć wątpliwości co do słuszności odwołania prezesa ze stanowiska, w głosowaniu „za” podniosło rękę tylko 16 delegatów. Przeciwnych odwołaniu Banaszka było 48 osób, 5 wstrzymało się od głosu, a 9 w ogóle nie uczestniczyło w głosowaniu. Dariusz Banaszek triumfował.

Pozostaje pytanie: jakim kosztem?

Witold Bańka, minister sportu i turystyki, którego resort jest najważniejszym źródłem finansowania PZKol, zapowiedział już wcześniej, że nie będzie żadnego kroku wstecz, jeśli w Związku nie nastąpi całkowity „reset”. Wynik głosowania skomentował z dużą dozą ironii, choć sytuacja finansowa Związku wesoła bynajmniej nie jest. Ważna jest natomiast zapowiedź ministra, że nie zostawi zawodników i trenerów, którzy będą finansowani za pośrednictwem Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

Jeden ze scenariuszy kolejnych działań Dariusza Banaszka przewidywał, że po powołaniu nowego zarządu (jego skład również został wybrany pod koniec zgromadzenia) prezes poda się do dymisji, spełniając tym samym postulat ministra. Nie sposób jednak przewidzieć, czy ten scenariusz ma szanse na realizacje, bo prezes zdanie zmienia nader często. I nie sposób również oczekiwać, że minister pozwoli się ograć takim manewrem.

Kilka chwil po głosowaniu pojawiły się zapowiedzi tworzenia odrębnych federacji przez działaczy zaangażowanych w rozwój innych dyscyplin, niż faworyzowane przez prezesa Banaszka kolarstwo szosowe. Nie jest więc wykluczone, że Związkowi grozi również rozłam, chociaż z drugiej strony nie bardzo wiadomo, dokąd mieliby udać się np. kolarze torowi, którym w oczy zagląda widmo odłączenia prądu na zadłużonym na ponad 9 milionów złotych torze, będącym jednocześnie siedzibą PZKol.

To dziennikarze rozpętali aferę

Nadal niejasna pozostaje kwestia zaangażowania sponsorów w działalność Związku, nad którym ciągle wisi cień ujawnionej w listopadzie afery obyczajowej sprzed lat. Trudno oczekiwać, że poważne marki, które długo pracowały na swoją reputację, zechcą eksponować swoje logotypy w kontekście niewyjaśnionych zarzutów o molestowanie seksualne zawodniczek. Tymczasem Dariusz Banaszek całą sprawę całkowicie bagatelizuje, nazywa „sztuczną aferą”, o której rozpętanie oskarża dziennikarzy, a podejrzewany o te przestępstwa działacz jak gdyby nigdy nic znajduje się w gronie delegatów, decydujących o przyszłości prezesa i Związku.

I to jest w tej całej sprawie najsmutniejszy kontekst. W obliczu realnej krzywdy zawodniczek prezes Banaszek po raz kolejny umywa ręce, a działacze to legitymizują. Nadal nie padło słowo „przepraszam”, a jedynymi pokrzywdzonymi w tej sprawie okazują się być sam prezes oraz podejrzewany działacz, którego ktoś porównał nawet do byłego prezydenta Olsztyna (został skazany za gwałt, ale po roku wyrok uchylono). O „zniszczonym człowieku” głoszono w Pruszkowie peany, o skrzywdzonych zawodniczkach nikt się nawet nie zająknął.

Wygląda więc na to, że w polskim kolarstwie usankcjonowano na kolejne lata obowiązujące standardy: brak przejrzystości, niegospodarność i zamiatanie niewygodnych tematów pod dywan. Odcięto je też od finansowania, które jeszcze kilka miesięcy temu zdawało się płynąć coraz bardziej wartkim strumieniem. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że na lata je pogrzebano. Oby nie mieli racji, ale to wydaje się być na dziś najbardziej prawdopodobny scenariusz.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.