Kolarstwo. Członek zarządu PZKol: Prezes Banaszek oszukiwał sponsora i ministra sportu. Nie jest godny tej funkcji

- Na jednym z zarządów zapytałem Piątka jakie ma problemy jako szef wyszkolenia. Wtedy Piątek został wyproszony, a ja zostałem przez prezesa zmieszany z błotem. Banaszek stwierdził, że spotkaliśmy się, żeby rozmawiać o mistrzostwach Polski, które fajnie wychodzą i wszyscy powinniśmy się cieszyć - opowiada Franciszek Harbacewicz, członek zarządu Polskiego Związku Kolarskiego. Federację właśnie kontroluje ministerstwo sportu, w najbliższych dniach jej majątek ma zająć komornik, a zwolnieni pracownicy będą dochodzić swoich praw w sądach

Łukasz Jachimiak: W środę umowę z Polskim Związkiem Kolarskim zerwała firma CCC, w czwartek Piotr Kosmala i Adam Wadecki zrezygnowali z funkcji wiceprezesów federacji – co się u Was dzieje?

Franciszek Harbacewicz: Od jakiegoś czasu mówiłem, że decyzje prezesa Dariusza Banaszka do tego doprowadzą.

Co się stało, że od jakiegoś czasu jest Pan w opozycji do człowieka, z którym Pan współpracował i znalazł się w kierowanym przez niego zarządzie?

- Głosowałem na niego, ale szybko zrozumiałem, że był mój wielki błąd. Już po pierwszych zarządach się zorientowałem, że prezes nie wykonuje naszych uchwał, że wprowadza nas w błąd, że po prostu kłamie i sprawuje władzę absolutną. On nawet mecenasa do związku przyjął takiego, żeby działał w jego interesie, a nie w interesie federacji. Na dwóch zebraniach zarządu wnioskowałem o wotum nieufności dla tego prawnika, bo podsuwał nam uchwały niezgodne ze statutem. Płacimy człowiekowi grube pieniądze po to, żeby działał dla prezesa, a nie dla związku.

CCC twierdzi, że wycofało się, bo straciło zaufanie do zarządu, a PZKol – że firma nie umie się pogodzić z tym, że do związku przyszedł nowy większy partner. Ale szef CCC Dariusz Miłek jakiś czas temu ostrzegał Was, że jego firma odejdzie, jeśli prezes nie zrezygnuje ze stanowiska?

- Pan Miłek wyraźnie nam powiedział: będzie prezes, nie będzie finansowania. Prezes oszukiwał pana Miłka, oszukiwał ministra sportu. Nie jest godny tej funkcji.

Szef CCC postawił swój warunek po tym, jak prezes zwolnił m.in. dyrektora sportowego, Andrzeja Piątka?

- Decyzje o zwolnieniach były najważniejsze, bo nie można niszczyć tego, co przez wiele lat dobrze funkcjonowało. Sekretarz generalny, pan Arkadiusz Bęcek, wiedział co robi, dzięki niemu związek miał jakąś stabilność. Fachowości pana Piątka nie da się podważyć, dzięki niemu z każdym rokiem nasze kadry zdobywały coraz więcej medali, w ubiegłym roku to były aż 33 krążki z różnych międzynarodowych imprez. Andrzej Tołomanow też wykonywał świetną robotę jako trener torowców. Tak samo główny księgowy. Te czystki były robione tylko po to, żeby prezes mógł zatrudnić swoich ludzi. Zrobił rewolucję i teraz mamy bałagan.

O tym, że bałagan panuje w związku już długo świadczy przypadek Tołomanowa, którego zwolnienie prezes ogłosił, a wtedy okazało się, że trener nie ma umowy, bo nie podpisano z nim nowej, kiedy wygasła poprzednia.

- To jest kuriozum. Ta sytuacja pokazuje jak działa nasz prawnik. Przecież jak on daje takie wypowiedzenia, to każdy pójdzie do sądu i wygra, a to naraża PZKol na straty finansowe. Ale prezes mówi, że jego nie interesuje co będzie po nas, że ważne jest tylko to, co jest teraz. Tak się nie podchodzi do sprawy, kiedy się wydaje pieniądze publiczne i sponsorskie. Trzeba je wydawać jeszcze mądrzej niż swoje.

Swoich to chyba za chwilę PZKol nie będzie miał wcale, bo majątek ma zająć komornik w związku z dziewięcioma milionami długu, który macie wobec Mostostalu Puławy, wykonawcy toru w Pruszkowie.

- Niestety. Szkoda, że wszyscy płacimy za działania prezesa, który na pewno nie jest naszą wizytówką. Jaki on jest zorientowali się nawet panowie Wadecki i Kosmala. Ten drugi już z miesiąc był w opozycji do prezesa. Obaj jeszcze myśleli, że może prezes coś zrozumie, że na niego wpłyną. Ale to niemożliwe, on uważa, że nic złego się nie dzieje, że wszystko jest dobrze.

Jest możliwe, że odwołacie Banaszka własnymi siłami czy cała nadzieja w ewentualnej interwencji ministerstwa sportu?

- Przygotowałem pismo o zwołanie walnego zgromadzenia w trybie natychmiastowym, ale to oznacza minimum miesiąc czekania. Musimy powiadomić delegatów co najmniej miesiąc przed walnym zgromadzeniem, że ono się odbędzie. Tak mówi statut. A najpierw jeszcze większość zarządu musi zdecydować, że takie walne się odbędzie. Wysyłam pismo do każdego członka zarządu z wnioskiem o zwołanie takiego zgromadzenia, mam nadzieję, że większość będzie „za”. Na razie rozmawiałem z dwoma członkami zarządu, jeden mówi „tak”, ale drugi „nie, poczekajmy, dajmy szansę”. Zobaczymy, jak będzie – razem z prezesem jest nas dziewięciu, czyli musi być pięć głosów, żeby zwołać walne. Koledzy powinni się szybko określić.

Nie mam takiej pewności, kiedy dowiaduję się, że ponad połowy składu brakowało na niedawnym zarządzie, na którym prezes miał się ewentualnie podać do dymisji.

- To było dokończenie zarządu przerwanego dwa tygodnie wcześniej.

Dlaczego przerwanego?

- Bo na wolnych wnioskach padła prośba, żeby pan Banaszek się podał do dymisji, a on chciał czasu na zastanowienie się. Na tym dokończeniu zamiast się zdymisjonować chciał odwołać wiceprezesów, z powrotem powołać do pracy pana Piątka, przywrócić Tołomanowa. Mówił, że naprawi sytuację. Ale nie było większości, więc te jego propozycje nie były głosowane.

Dlaczego zarząd zebrał się bez większości członków? Przecież to jest niepoważne – pobieracie pensje, to jest Wasza praca.

- Bo tam nie chodziło o żadne realne działania. Ten niby niedokończony zarząd faktycznie się skończył, wyczerpano wszystkie tematy. Było wiadomo, że prezes gra na czas, że dwa tygodnie później nie poda się do dymisji. Sam na ten zarząd nie przyjechałem, bo nie chciałem wysłuchiwać, że wszystko jest dobrze, że jest ok. Nie było sensu słuchać, jak zapewnia, że wszystko ma pod kontrolą.

Paradoksem jest taki, że w tym roku PZKol ma 20 mln złotych budżetu, czyli dostał pieniądze, jakich nie miał nigdy wcześniej, dzięki czemu środków nie brakowało na szkolenie żadnej z kadr, a jednak problemów miały one więcej niż w poprzednich latach, bo ktoś zapomniał zorganizować przetarg na odżywki, ktoś nie załatwił sprzętu itd.

- Prezes działa jednoosobowa i jak mu się podoba. Ostatnio wytknąłem mu decyzję, którą podjął właśnie w taki sposób. Podpisał umowę, na mocy której płacimy pewnej firmie aż tysiąc złotych za każdą godzinę pracy.

Czego dotyczy ta umowa?

- To umowa z wielką firmą prawniczą, ale nie wiemy na co. Prezes ogłosił, że na przeprowadzenie audytu, ale my wcześniej mieliśmy robiony audyt, który wykazał, że poza małymi uchybieniami wszystko jest ok. Zrobiliśmy go, kiedy przejmowaliśmy rządy po poprzednikach. Po co więc byłby nam kolejny audyt? Jak zapytałem prezesa co to za firma, kto i po co ją wynajął, to skłamał mi i całemu zarządowi, że wynajął ją nasz główny sponsor i że to on zapłaci. A naszym głównym sponsorem jest przecież ministerstwo.

Które nie może dawać pieniędzy na inne rzeczy niż szkolenie.

- Oczywiście. Prezes podpisał umowę, usługa została wykonana i my będziemy musieli zapłacić.

Co to za usługa, skoro nie kolejny audyt?

- To szukanie haków na szefa wyszkolenia, na Piątka, żeby uzasadnić jego zwolnienie z pracy. To jest chore, że PZKol robi takie rzeczy.

W tym roku nasi kolarze zdobyli 22 medale, w ubiegłym 33 – liczby pokazują, że zawodnicy płacą za te wszystkie nieprawidłowości na górze.

- Chaos wszystkim szkodzi, a prezes dba tylko o PR. Dla niego liczy się, żeby dostać mistrzostwa świata, bo będzie się mógł pochwalić. I dlatego podjął decyzję, że weźmiemy mistrzostwa torowców w 2019 roku i podpisał umowę z UCI, mimo że nie mamy pieniędzy na organizację tej imprezy. Byłem temu przeciwny, bo dobrze pamiętam, co się działo po MŚ 2009. Wtedy przyszedł komornik i wyłączył nam prąd, bo nie mieliśmy z czego zapłacić. Teraz mamy wydać pieniądze na MŚ, jak nie mamy nawet na spłatę długów? A gdybyśmy mieli środki, to lepiej byłoby zrobić przy torze siłownię i odnowę biologiczną. Są pilne potrzeby.

W kwietniu prezes podpisał umowę o rozszerzeniu współpracy z Instytutem Sportu, do sztabów poszczególnych grup w kadrze mieli dołączać fizjologowie, psychologowie i inni naukowcy. To prawda, że później miał za złe Piątkowi, że on się domaga tego, co obiecano?

- Na jednym z zarządów zapytałem Piątka jakie ma problemy jako szef wyszkolenia. Wtedy Piątek został wyproszony, a ja zostałem przez prezesa zmieszany z błotem. Byłem niesamowicie zaskoczony, przecież pytałem o to, co jest w statucie, bo my mamy zapewnić wszystko, czego trzeba kadrom. Ale Banaszek stwierdził, że spotkaliśmy się po to, żeby rozmawiać o mistrzostwach Polski, które fajnie wychodzą i wszyscy powinniśmy się cieszyć.

Z Tołomanowem było tak, że podpadł, bo domagał się nowych rowerów dla trzech swoich zawodników, którzy zniszczyli sprzęt w kraksach?

- Nam prezes przedstawił całkiem inną sytuację. Taką, że Tołomanow był na zwolnieniu lekarskim, a w tym czasie trenował masterów na torze w Łodzi. Dla mnie to bzdura.

Jak mógł przebywać na zwolnieniu, skoro nie miał umowy?

- No właśnie o to chodzi – bzdura. Prezes cały czas kłamie. Podam kolejny przykład: na zarządzie przedstawia fakturę od pana Czesława Langa na 120 tysięcy złotych i mówi, że nic o niej nie wie. Pytam czy jakaś umowa była, a on „ja nic nie wiem, żadnej umowy nie było”. I pyta czy płacimy. Skoro nie było umowy i nikt nie wie, za co ta kwota, to jak mamy płacić? Po zarządzie dzwonię do różnych ludzi, pytam o co może chodzić i się dowiaduję, że była ustna umowa między prezesem a panem Langiem i że prezes obiecał, że zapłaci za reklamy związku podczas transmisji telewizyjnych z Tour de Pologne. Reklamy poszły w telewizji, pan Lang wkurzony, bo zarząd podjął uchwałę, że nie płacimy, ale w końcu zapłaciliśmy, tracąc twarz. Po co takie zagrywki? Powiedziałby „dogadałem się, podpisałem, płacimy”. Ale on sobie wymyślił, że nie zapłaci, winę przed Langiem zrzuci na zarząd i może się uda. Taki jest sposób działania prezesa. Już nie mogę na to patrzeć, jak jadę na zarządy to jestem chory. Zupełnie nie działamy w kierunku rozwoju kolarstwa. Pan Miłek to zauważył i stąd jego decyzja.

Jak wielkie rzeczy obiecywał Banaszek przed wyborami, że go wybraliście?

- Nic takiego nadzwyczajnego nie obiecywał. Mnie obiecywał, że nie ruszy szefa wyszkolenia i trenerów. Mówiłem „zobacz, wszystko idzie w bardzo dobrym kierunku”, a on się zgadzał. I nawet podpisał z panem Piątkiem umowę na cztery lata. Byłem pewny, że dobrze działająca struktura stworzona przez poprzedniego prezesa, pana Skarula, będzie trwała, a ona została zniszczona.

Skoro Skarul stworzył strukturę dającą coraz więcej sukcesów, to dlaczego nie poparliście właśnie jego? Banaszek wygrał, bo zapewnił, że przyprowadzi do związku nowych sponsorów?

- Tak, dużo o tym mówił. Że ma przełożenia, że Skarul nie podejmował żadnych kroków, żeby spłacić dług, a on wie, jak to zrobić.

Nowy sponsor jest jeden, to Orlen, który podobno daje wam 3,5 mln rocznie, ale zasługi w jego pozyskaniu Banaszek chyba nie ma, bo to partner załatwiony przez ministerstwo sportu. Tymczasem CCC, które dawało 1,5 mln złotych i przez lata było jedynym sponsorem płacącym związkowi, właśnie odeszło.

- Oczywiście, że Orlen przyszedł tylko dzięki ministerstwu. Banaszek nie pozyskał żadnego sponsora, a jedynego, który płacił zniechęcił. Od CCC dostawaliśmy więcej niż 1,5 mln złotych. Tyle było czystej gotówki, a do tego dochodziły sponsorowane imprezy kolarskie czy samochody dla kadr. Rozumiem prezesa Miłka, że się wycofał, choć do końca nie pochwalam, że próbował coś wymusić na zarządzie.

A ja mu się nie dziwię – gdybym był sponsorem PZKol, to widząc, jak jest zarządzany też domagałbym się od prezesa, żeby ustąpił.

- Może tak. Na pewno błąd był taki, że kiedy się wzięło nowego sponsora, to trzeba było doprowadzić do trójstronnych rozmów i ustalić, jak dalej razem działać. A było tak, że sponsora, z którym ileś lat razem działaliśmy potraktowało się bardzo źle, bo przedstawiło mu się nową umowę bez żadnej dyskusji.

W PZKol trwa ministerialna kontrola, ale jeśli ona nie wykaże znaczących nieprawidłowości w wydawaniu resortowych środków, to nie będzie podstaw do wprowadzenia zarządu komisarycznego. Pytam jeszcze raz: czy wtedy Wy, przez walne zgromadzenie, będziecie w stanie odwołać prezesa?

- Musimy to zrobić. Zależy mi na kolarstwie bardzo, całe moje życie jest z nim związane, jeszcze się ścigam, mam w Goleniowie grupę kolarską, mam szkółkę, którą prowadzę od 20 lat. Chcę, żebyśmy się rozwijali. Już tyle talentów w Polsce zmarnowaliśmy przez działanie związku, że aż trudno policzyć. Od 2009 roku ciągle ledwo dajemy radę, robiło się robotę za sześć milionów złotych rocznie, bez stypendiów dla zawodników i do tego nie wolno wrócić. Miałem w klubie kadrowiczów, więc doskonale widziałem, jak jest. Było nawet tak, że zawodnik wygrywał Puchar Świata, a nie dostawał stypendium i dopiero jak skończył karierę, to wywalczył w sądzie pieniądze, które mu się należały. Nie możemy się cofnąć do takich czasów.

Zobacz wideo
Copyright © Agora SA