Tour de France: Wadecki: Bodnar i Kwiatkowski pokazali gdzie jest polskie kolarstwo

- "Czasówka" to ten moment, który pokazuje, kto ile ma w nogach. Jak na wcześniejszych etapach ktoś się zastanawiał, gdzie jest polskie kolarstwo, to właśnie dostał odpowiedź - mówi Piotr Wadecki, selekcjoner kolarskie kadry Polski. W sobotę w Marsylii Maciej Bodnar wygrał 20. etap Tour de France. Na trasie 22,5 km jazdy indywidualnej na czas wyprzedził o sekundę Michała Kwiatkowskiego. Wadecki już myśli o mistrzostwach świata, które za dwa miesiące odbędą się w Norwegii. I opowiada, że tam "czasówka" będzie miała bardzo podobny profil

Łukasz Jachimiak: Maciej Bodnar pierwszy, Michał Kwiatkowski drugi – w takie wyniki „czasówki” nie wierzył chyba nawet Pan, czyli osoba zawsze bardzo wierzącą w polskich kolarzy?

Piotr Wadecki: Właściwie zamiast gadać moglibyśmy po prostu bić brawo. Czegoś takiego nasze kolarstwo nie osiągnęło nigdy w historii. Mamy dublet w największym, najtrudniejszym i najbardziej prestiżowym wyścigu świata. I to na jakim etapie. „Czasówka” to jest przecież ten moment, który pokazuje, kto ile ma w nogach. Jak na wcześniejszych etapach ktoś się zastanawiał, gdzie jest polskie kolarstwo, to właśnie dostał odpowiedź.

Nie chcę psuć nastroju, ale muszę zapytać – jest możliwe, że Chris Froome zadowolony z powiększenia przewagi nad Rigoberto Uranem i Romanem Barbetem nie pojechał na maksa, że mógł dać z siebie więcej i wyprzedzić Polaków, zamiast stracić do Bodnara sześć, a do Kwiatkowskiego – pięć sekund?

- Mam świadomość, że pojawiło się sporo takich głosów, to u nas normalne. Powiem krótko – bzdura. Froome chciał to wygrać, przypieczętować zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. Jeszcze gdyby to Kwiatkowski był sekundę przed Bodnarem, a nie na odwrót, moglibyśmy się zastanawiać czy Froome trochę nie odpuścił, chcąc nagrodzić kolegę z zespołu, który przez trzy tygodnie na niego harował. Ale w takiej sytuacji, jaką zastał, nie ma mowy, żeby nie walczył o etapowe zwycięstwo.

Za niespełna dwa miesiące odbędą się mistrzostwa świata w Norwegii. Przywykliśmy już do myśli, że w wyścigu ze startu wspólnego o tytuł może powalczyć Kwiatkowski, a co Pan powie o „czasówce”? Będzie miała podobny profil do tej z Marsylii?

- Nawet bardzo podobny. Tam też będzie spory podjazd, tylko umiejscowiony trochę dalej. Ale to żaden problem. Jedyną zauważalną różnicą może być pogoda. W Marsylii było bardzo ładnie, ciepło, a Bergen to takie miejsce, w którym przez 300 dni w roku pada deszcz. Jeśli będzie mokro, to trzeba będzie uważać. Ale nawet wtedy warunki będą trudne dla wszystkich i decydująca będzie moc. A my dziś mamy trzech bardzo, bardzo mocnych „czasowców”.

I wystawić możemy tylko dwóch, czyli trener Wadecki może mieć ból głowy.

- To prawda, Marcin Białobłocki też osiąga bardzo dobre wyniki. Zobaczymy, jak będzie ze składem. Może Michał Kwiatkowski powie, że chce się skoncentrować tylko na wyścigu ze startu wspólnego?

Chyba nie będzie Pan go do tego namawiał?

- Jasne, że nie, wystawię najmocniejszych. Oczywiście na teraz najmocniejsi są Bodnar i Kwiatkowski i gdybym miał za chwilę zgłaszać skład, to oni by jechali. W ogóle muszę powiedzieć, że tym mocniej się cieszę z kłopotu bogactwa, że doskonale pamiętam swoje początki pracy na stanowisku trenera kadry. Jeszcze kilka lat wstecz musiałem prosić zawodników, żeby pojechali na mistrzostwa. Naprawdę nie było w kim wybierać. A teraz mamy zawodników, którzy pokazują, że Polacy mogą wygrywać tak samo jak Włosi, Hiszpanie czy Belgowie. To wspaniale działa na młodzież. Wiemy, że mamy utalentowanych nastolatków i jesteśmy przekonani, że za chwilę trenerzy w terenie znajdą kolejne dzieciaki, które kiedyś będą jeździły tak, jak teraz Kwiatkowski, Bodnar czy Rafał Majka. Sam mam ochotę pofrunąć. Na treningu, na który właśnie się wybieram chyba zrobię swoją życiówkę, jeśli chodzi o wyniki osiągane już po zakończeniu kariery (śmiech).

Tour de France. Dwa tygodnie za nami. Ostrzymy zęby na danie główne

Więcej o:
Copyright © Agora SA