Tour de France: Zenon Jaskuła: Lepiej, że wygrał Bodnar. A że o sekundę przed Kwiatkowskim? To dowód, że nie jest pechowcem

- Ale historia, co? - cieszy się Zenon Jaskuła. Pierwszy polski zwycięzca etapu Tour de France jest pod wrażeniem podwójnego zwycięstwa Polaków na 20. etapie tegorocznej "Wielkiej Pętli". "Czasówkę" w Marsylii na dystansie 22,5 km wygrał Maciej Bodnar, wyprzedzając o sekundę Michała Kwiatkowskiego. Trzeci był Chris Froome, który w niedzielę zostanie zwycięzcą całej imprezy

Jaskuła w 1993 roku wygrał jeden etap i zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Do jego wielkich sukcesów dopiero w latach 2014-2016 nawiązał Rafał Majka, który w sumie wygrał trzy etapy największego wyścigu świata i dwukrotnie zwyciężał w klasyfikacji na najlepszego górala. W sobotę w Marsylii, na przedostatnim odcinku TdF 2017, doczekaliśmy się pierwszego polskiego dubletu w historii.

Jeszcze zanim na trasę wyruszył Chris Froome, lider „Wielkiej Pętli” i zarazem jeden z głównych faworytów „czasówki”, podekscytowany Jaskuła zadzwonił do mnie z propozycją.

- Zakładamy się? – zapytał.

- O co?

- Że Froome nie da rady Bodnarowi i „Kwiatkowi”.

- Cieszę się, że Pan też tak myśli.

Do zakładu nie doszło, ale kilkadziesiąt minut później okazało się, że wygraliśmy obaj.

- Mnie to się marzyło, że Froome będzie jeszcze bliżej Polaków, najlepiej sekundę za Michałem. Chciałem, żebyśmy wszyscy mieli jak największe emocje – śmieje się Jaskuła. – Fajnie, że Brytyjczykowi zabrakło. A że tylko sześciu sekund, to znak, że jechał na maksa. Na pewno tak było. Oczywiście miał podawane międzyczasy, wiedział, że sporo zyskuje nad rywalami z klasyfikacji generalnej [odrabiać straty odpowiednio 23 i 29 sekund próbowali Romain Bardet i Rigoberto Uran], ale nie wierzę, że zwolnił, że od jakiegoś momentu jechał asekuracyjnie. Widać było, że trzyma rytm, a skoro czuł się mocny i cały czas słyszał w słuchawce, że wygranie etapu ma na wyciągnięcie ręki, to cisnął – analizuje wicemistrz olimpijski z Seulu, z 1988 roku.

Jaskuła twierdzi też, że dobrze się stało, że z dwóch świetnych Polaków to Bodnar okazał się minimalnie szybszy. - Nie potrafiłbym kibicować jednemu z nich bardziej, ale cieszę się, że wygrał Bodnar, bo „Kwiatek” już jest mistrzem świata, już wszędzie wymieniają go w gronie najlepszych kolarzy, a i za ten Tour de France jest bardzo chwalony. On wypracował sobie świetną pozycję, wielki szacunek w środowisku. Natomiast Bodnar był bardzo bliski wygrania 11. etapu, ale peleton dogonił go na 240 metrów przed metą i my będziemy to pamiętać zawsze, ale świat nie będzie. Dzięki wygranej „czasówce” Maciek przechodzi do historii i na pewno podpisze lepszy kontrakt. A „Kwiatek” już ma bardzo dobry kontrakt – tłumaczy Jaskuła.

Były mistrz zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz. Po ostatecznie nieudanej akcji na 11 etapie TdF o Bodnarze wszyscy mówiliśmy, że jest pechowcem. Przypominaliśmy, że na ubiegłorocznych MŚ był czwarty w jeździe indywidualnej na czas, tracąc do podium tylko pięć sekund, że w 2015 roku był drugi w „czasówce” na Vuelta a Espana, a przed rokiem trzeci na etapie TdF. Podkreślaliśmy, że w każdym z tych przypadków bardzo niewiele brakowało mu do takiego osiągnięcia, które zauważyliby nie tylko zagorzali fani kolarstwa, ale też zwykli kibice. - Teraz już nikt nie będzie mówił, że Bodnar to pechowiec. Minimalnie brakowało mu kilka razy, a teraz wygrał z sekundą przewagi nad Kwiatkowskim i to jest piękna historia, bo los mu oddał to, co wcześniej zabierał – kończy Jaskuła.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.