Doping. Czy EPO to cud czy blaga? Słynny doping kolarzy może działać bardziej na psychikę niż na mięśnie - sugerują holenderscy badacze

Przewrót w myśleniu o współczesnym sporcie czy tylko źle obmyślony i zinterpretowany eksperyment? Naukowcy z Holandii przekonują, że EPO - doping, który stosował m.in. Lance Armstrong - jest mocno przereklamowane i podobnie może być z innymi wspomagaczami. Byli dopingowicze odpowiadają: bzdura.

EPO to jeden z najsłynniejszych środków dopingujących, najpierw zażywany w sportach wytrzymałościowych, potem w wielu innych ze względu na działanie wspomagające regenerację organizmu. Szczególnie rozpowszechniony w kolarstwie, stosował go między innymi dopingowicz wszech czasów Lance Armstrong, siedmiokrotny zwycięzca Tour de France (tytuły zostały mu odebrane).

- Świat sportu jest naiwny i przecenia siłę dopingu. Nawet EPO działa w bardzo ograniczony sposób – ogłosili niedługo przed startem Tour de France 2017 naukowcy z Holandii.

- To naukowcy są aroganccy i przeceniają siłę swoich badań. EPO działa - odpowiedzieli zgodnie byli dopingowicze i działający w zawodowym sporcie specjaliści od przygotowania fizycznego. – Tak, EPO działa. Ale nie tak jak wszyscy myślicie. Zrobiliśmy największy jak do tej pory eksperyment naukowy badający wpływ erytropoetyny na wysiłek sportowy i wyszło z niego, że EPO zadziałało dobrze podczas maksymalnej próby wysiłkowej, ale już w próbie przypominającej kolarską jazdę na czas, i podczas wyścigu zakończonego wspinaczką na Mont Ventoux, erytropoetyna nie pomogła – odpowiadają naukowcy.

– Nie pomogła, bo przebadaliście kolarzy amatorów, a zawodowcy to inna bajka. My wiemy, że zawodowcom pomaga również w wyścigach, bo patrzyliśmy na to przez dwie dekady – to znów świat sportu. – Przebadaliśmy dobrze wytrenowanych amatorów, bo na eksperyment na zawodowcach nie pozwalają przepisy Światowej Agencji Antydopingowej. I amatorom w ściganiu się na szosie nie pomogło. Może wam się tylko wydawało przez te dwie dekady, że EPO tak bardzo pomaga, bo pozwoliliście to sobie wmówić? Ludzkie odczucia są bardzo względne, a wiedza naukowa na temat działania EPO była bardzo wybrakowana – bronią swego naukowcy. – A my mieliśmy swoją wiedzę: rekordowe wyniki z dopingowych czasów – świat sportu obstaje przy swoim.

48 kolarzy, osiem tygodni kuracji EPO – lub placebo

I tak od 29 czerwca, czyli od dnia publikacji w „Lancet Haematology” wyników badania, które przeprowadzili naukowcy z Center for Human Drug Research w Lejdzie we współpracy z lejdejskim uniwersytetem medycznym, holenderską komisją antydopingową oraz tamtejszą federacją kolarską.

Ośmiotygodniowy eksperyment z 48 dobrze wytrenowanymi kolarzami amatorami, podzielonymi na grupę, której podawano EPO i grupę placebo, trwał od kwietnia do czerwca 2016 roku. Wśród zakwalifikowanych do eksperymentu był również holenderski dziennikarz telewizyjny Mark de Bruijn, który blogował i kręcił reportaże o kolejnych etapach badań (można je znaleźć tutaj).

Jak wszyscy badani, de Bruijn wiedział, że naukowcy zorganizowali ten eksperyment z zamiarem skruszenia mitu EPO. I jak wszyscy badani nie wiedział, czy jest w grupie EPO, czy placebo.

Tylko 9 na 24 zgadło, że dostawali EPO

Publikacja wyników zbiegła się ze startem Tour de France 2017. Co z jednej strony zapewniło artykułowi z „Lancetu” większy rozgłos, a z drugiej – spłyciło dyskusję do przerzucania się chwytliwymi tezami. Włącznie z nagłówkami niektórych gazet, że EPO nie pomaga w niczym i że dożywotnio zdyskwalifikowany m.in. za branie EPO Lance Armstrong po „frajersku” zmarnował sobie karierę.

W „Lancecie” tak mocnej tezy nie ma, a ustalenia są opatrzone zastrzeżeniem, że to była próba na bardzo dobrze wytrenowanych amatorach, ale jednak amatorach. I jej wyniki należy traktować właśnie tak: że EPO nie pomogło dobrym amatorom w poprawieniu wyników czasówki ani górskiego etapu. Pomogło tylko w wyśrubowaniu wyniku we wspomnianej maksymalnej próbie wysiłkowej (czyli w wysiłku nie przekraczającym 20 minut), ale jak piszą holenderscy naukowcy, kolarstwo to nie jest przecież krótka jazda do pełnego wyczerpania. Mało tego, tylko 9 na 24 kolarzy z grupy EPO zgadło na koniec eksperymentu, że byli w grupie, której podawano erytropoetynę.

W grupie placebo, kolarzy którym wstrzykiwano sól fizjologiczną, aż 6 na 24 przypuszczało po wyścigu na Mont Ventoux, że mieli erytropoetynę.

Nawet jeśli EPO działa, to za słabo, żeby uzasadniać ryzyko?

Sekret poprawy wyników po wzięciu dopingu może więc być w głowie, a nie w mięśniach – twierdzą naukowcy z Lejdy. A jeśli jakiś w mięśniach jest, to – sugerują – jest tak mało znaczący, że nie warto dla niego narażać zdrowia, skazywać się na psychiczne tortury, które często opisują byli dopingowicze: wyrzuty sumienia, ciągły strach przed wpadką, nerwice.

I choć z powodu przepisów zawodowców przebadać nie mogli, to ich zdaniem nie ma istotnego powodu, by zakładać, że różnica wyników eksperymentu na wyczynowcach odbiegałaby znacząco od tego, co zaobserwowano u dobrze wytrenowanych amatorów. Na zarzuty, że pominęli regeneracyjne działanie EPO, być może kluczowe w wieloetapowych wyścigach, odpowiadają: tak, zdajemy sobie sprawę, że tak może być. Ale też podczas wielu tygodni testów i badań u naszych amatorów nie zauważyliśmy, żeby takie działanie EPO miało u nich wielkie znaczenie.

Polscy specjaliści: holenderskie badanie było dobre. Tylko z wnioskami mamy problem

Kto ma rację w tym sporze: świat nauki czy sportu? Polscy specjaliści od antydopingu i fizjologii sportu, z którymi Sport.pl konsultował artykuł „Lancetu”, mówią zgodnie: to pismo nie publikuje źle przeprowadzonych badań. I badanie z Lejdy też jest dobre: dobrze przygotowane, metodologicznie nie ma tutaj najmniejszych zastrzeżeń, narzędzia są świetne. To prawda, że walka z dopingiem tkwi w pewnej pułapce: zakazujemy stosowania niektórych substancji, a przepisy zakazują nam sprawdzania na wyczynowcach, jak te substancje naprawdę na nich działają. Wiele środków zabronionych przez Światową Agencję Antydopingową zostało wpisanych na listę zakazanych tylko na podstawie przeświadczenia, że pomagają. A jednocześnie – dodają polscy specjaliści – z wnioskami końcowymi z badania Holendrów mamy pewien problem. I wiele pytań.

Doping na wszelki wypadek

Co do tego, że takie eksperymenty są potrzebne, sporu nie ma. Sportowcy zrobią dla wyniku wszystko. Niektórzy zrobią też i to, co niekonieczne. Zdarza się, że biorą doping, który nie pomaga w niczym akurat w ich sporcie. Albo biorą doping, o którego działaniu niewiele wiedzą, poza tym że bierze to już kolega, albo biorą rywale. Czasem bardziej wierzą kolegom i temu, co wyczytają w internecie niż lekarzom. Często biorą coś na wszelki wypadek, tylko dla poczucia, że nie zaniedbali niczego w przygotowaniach, albo dla poczucia, że zdobyli coś, czego przeciwnicy nie mają. To wszystko sprawia, że w dopingu farmakologicznym prawdziwa skuteczność miesza się ciągle z mitami o skuteczności.

EPO, czyli specjalista do spraw transportu tlenu

Ambicją naukowców z Lejdy było wypracowanie standardu badań, które pozwolą te teorie i mity zweryfikować. Chcieli, żeby ich badanie stało się miarą wszystkich przyszłych badań nad skutecznością środków dopingujących.

To, że na początek wybrali EPO, też było dość oczywistą decyzją. To jeden z najsłynniejszych środków dopingujących, początkowo podstawowe paliwo nieuczciwych wytrzymałościowców, potem spotykane już w niemal wszystkich sportach, z powodu działania wspomagającego regenerację (albo wiary w takie działanie).

Erytropoetyna to produkowana głównie w nerkach. ale i wątrobie substancja stymulująca produkcję czerwonych krwinek. Czyli tych transportujących tlen. Wynalezienie sposobu produkcji syntetycznej ludzkiej erytropoetyny (czyli tzw. rekombinowanego EPO) pomogło w leczeniu niedokrwistości, przedłużyło życie pacjentów walczących z niektórymi nowotworami. A sportowców skusiło pomocą w natlenianiu mięśni. Natlenione mięśnie wolniej się zakwaszają. A więc można je zmusić do większego wysiłku. Ceną za to jest potencjalnie zagrażające zdrowiu zagęszczenie krwi.

Era EPO – od afery Festiny do dzisiaj

Ostatnie dwie dekady, od Tour de France 1998 i wybuchu tzw. afery Festiny (w samochodach tej grupy kolarskiej, a potem innych ekip, znaleziono zapasy dopingowych substancji), to era EPO.

Najpierw EPO niewykrywalnego w testach, potem wykrywalnego coraz lepiej, a jednak ciągle kuszącego, ostatnio – w mikrodawkach, przyjmowanych przed zaśnięciem i znikających przed poranną wizytą kontrolerów.

Przez te ostatnie dwie dekady nieuczciwych sportowców straszono opowieściami o grożących im z powodu brania EPO zakrzepach, zatorach, zawałach, może i nowotworach, opowieściami o zrywaniu się w środku nocy, robieniu pompek, pedałowaniu na trenażerach, by rozruszać zbyt gęstą krew. Ale nic nie było w stanie oszustów odstraszyć skutecznie, bo panowało przekonanie, że uczciwi w erze EPO nie mają żadnych szans.

Zwłaszcza w kolarstwie (co ciekawe, Amgen, czyli amerykańska firma z patentem na rekombinowane EPO była sponsorem tytularnym jednego z wyścigów) i podczas tak morderczych wysiłków jak w wielkich tourach.

Kolejne dopingowe afery, aż po wielki skandal, który doprowadził do upadku Armstronga, tylko ten mit magicznego EPO umacniały. I sprawiły, że „EPO” i „kolarstwo” stały się parą trudną do rozdzielenia.

Nawet dzisiaj, gdy kolarstwo w statystykach za rok 2017 jest na razie dopiero na ósmym miejscu wśród wszystkich sportów, jeśli chodzi o dopingowe wpadki. Ale wpadki z kolarstwa natychmiast zyskują rozgłos, jak wykrycie właśnie EPO u Portugalczyka Andre Cardoso z grupy Trek-Segafredo tuż przed startem Touru 2017 i publikacją w „Lancecie”.

Co to znaczy: mocny amator? Słabszy od kobiet uprawiających kolarstwo wyczynowo

EPO jest już na tyle dobrze wykrywalne, że sportowcy uciekli w mikrodawki. A teraz naukowcy z Holandii chcieli zadać dopingowi EPO cios z drugiej strony: podważając wiarę w jego skuteczność.

O ich eksperymencie głośno było jeszcze zanim ruszył, bo 48 kolarzy do badań naukowcy szukali również przez publiczne ogłoszenia. Ale równie ważne były rekomendacje związków i klubów kolarskich.

Tak, by pogodzić ogień z wodą: dobrać jak najlepszych kolarzy spośród tych, którzy nie są aż tak dobrzy, żeby podlegali kontrolom Światowej Agencji Antydopingowej. Poszukiwani byli kolarze w przedziale od 18 do 50 lat, wszyscy zgłoszeni zostali poddani testom, które wyłoniły 48 najmocniejszych.

W próbie mocy progiem były 4 waty na kilogram ciała, a w całej grupie przeciętnym wynikiem było 4,3 W/kg - wynik bardzo dobry w kolarstwie amatorskim. Ale co to znaczy: bardzo dobry wśród amatorów? Dla porównania: to słabszy wynik od tych, które osiągają kobiety w testach robionych wyczynowym kolarzom przez warszawski Instytut Sportu.

Eksperyment: próby wysiłkowe, monitoring tętna, zakwaszenia, ale też odczuć

Podczas ośmiu tygodni trwania eksperymentu kolarzom regularnie wstrzykiwano EPO (w dawkach - jak opisują naukowcy - przyjętych za standardowe w dopingowaniu sportowców) lub roztwór soli. I monitorowano nie tylko ich parametry: tętno czy poziom kwasu mlekowego, zdolność do poboru tlenu (bez zdradzania im wyników, żeby się nie sugerowali), ale też programy treningowe, które wykonywali w tym czasie.

Mieli zapisywać swoje odczucia, wypełniać regularnie ankiety na temat stylu życia (np. tego czy odstawili alkohol itd.) i treningów podczas trwania badań. Ich odczucia były bardzo ważne, dla porównania aspektu psychologicznego dopingu z jego mierzalnym działaniem na ciała kolarzy.

Wspomniany dziennikarz Mark de Bruijn opisywał w swoim blogu, że kolarze z eksperymentu bez przerwy dyskutowali podczas spotkań, próbując zgadnąć, czy mają EPO, czy placebo.

Opowiadali sobie o tym, jak nagle obniżyło im się tętno, o ile łatwiej im się pedałuje. Jeśli to zestawić z danymi o późniejszej zaledwie 57-procentowej trafności typowania „byłem w grupie EPO/placebo” można wnioskować, że początkowe odczucia średnio pokrywały się z tym, co naprawdę było w strzykawce.

„Po pierwszej dawce chciałem krzyczeć do przechodniów: ja nie pedałuję, ja frunę!”

De Bruijn tak opisywał trening po pierwszej serii zastrzyków (nie wiedząc, czy to były zastrzyki z EPO, czy z soli): „Chciałem krzyczeć do przechodniów: patrzcie, ja nie pedałuję, ja frunę!”. Ale specjaliści szacują, że EPO zaczyna działać w organizmie dopiero po czterech dniach, a działać na odpowiednim poziomie - po dwóch-trzech tygodniach.

Zresztą podobne sprzeczności można też znaleźć w opowieściach wyczynowych kolarzy dopingowiczów. Holender Thomas Dekker, który wydał niedawno skandalizującą autobiografię „Mijn Gevecht” ("Moja walka"), też opisywał w niej, że po zażyciu Dynepo, jednej z odmian EPO, zaczął „fruwać na rowerze”.

Ale gdy go teraz poproszono o skomentowanie eksperymentu z Lejdy, powiedział coś przeciwnego. Że doping krwi wcale nie działa od razu i że na pewno nie czujesz niczego szczególnego w mięśniach.

Michael Boogerd, kolejny holenderski dopingowicz, dodaje w „Volskrant”: To nie jest tak, że weźmiesz i potem czujesz się jakbyś miał motorek w rowerze. Ale efekty przyjdą.

Czyli: jeśli ktoś podczas eksperymentu coś poczuł od razu, to raczej dlatego, że bardzo chciał poczuć i wierzył, że ma poczuć.

Placebo: słabo zbadana moc

Efekt placebo w sporcie jest słabo zbadany, choć jest zgoda co do tego, że i sama wiara we wzięcie czegoś, co pomaga może znacząco poprawić wynik.

Za mało jest jednak prac pozwalających rzetelnie ocenić jak znacząco. - Mówi się o od jednego do pięciu procent poprawy - mówi Herman Ram, szef holenderskiego antydopingu.

Pięć procent, to mniej więcej tyle, o ile w maksymalnych testach wysiłkowych w eksperymencie z Lejdy poprawiła się po kuracji grupa EPO w stosunku do grupy placebo. Takie maksymalne testy wysiłkowe na trenażerze w laboratorium kolarze przechodzili podczas tego eksperymentu kilka razy. To był test stopniowalny, czyli ze zwiększaniem stopnia trudności co pięć minut i z jazdą aż do całkowitego wyczerpania. I akurat ten fragment eksperymentu można śmiało zatytułować: EPO działa.

Mont Ventoux: grupa placebo podjechała szybciej

Na pewno działa też na poprawienie parametrów krwi. Jak opisują naukowcy z Lejdy, aż 61 procent tych kolarzy, którym podawano EPO, poprawiło poziom hemoglobiny o ponad 10 proc.

Grupa EPO podniosła po kuracji swoją moc o 3 proc., pułap tlenowy - o 5 proc. - I tylko w tym teście grupa EPO miała przewagę. Tylko w tym teście był widoczny związek między podniesieniem poziomu hemoglobiny a poprawą wyników. Ale tam, gdzie wysiłek był dozowany - a na tym polega kolarstwo - różnice między grupami EPO i placebo znikały - mówi Jules Heuberger, szef projektu badawczego.

Te próby z dozowaniem wysiłku, o których mówi Heuberger, to jazda 45-minutowa na 80 proc. mocy maksymalnej, mająca odwzorować na trenażerze etap jazdy na czas.

Oraz finałowa próba: 110 km dojazdu w peletonie do Mont Ventoux, prowansalskiej góry znanej z Tour de France, a potem 21,5 km wspinaczki na górę. Jeśli w jeździe na czas różnica między grupą EPO a grupą placebo były trudno zauważalne, to wyniki wspinaczki były już zupełnie zaskakujące: lepsi o średnio 17 sekund okazali się kolarze, którzy dostawali placebo.

Coś za coś: EPO poprawia natlenienie, ale pogarsza przepływy krwi

Krytycy eksperymentu mówią, że tego dnia na Mont Ventoux wiało bardzo mocno, co mogło wypaczyć wynik. A poza tym samo założenie, iż wysiłek submaksymalny jest bardziej miarodajny dla kolarstwa niż maksymalny, jest błędne, bo kolarstwo na najwyższym poziomie to nie długa jazda poniżej progu możliwości, tylko długa jazda plus zdolność do regenerowania się po regularnym przekraczaniu własnych granic.

Ale autorzy eksperymentu oraz specjaliści, którzy samą metodologię eksperymentu chwalą, zwracają uwagę na co innego: EPO poprawia natlenienie krwi, ale – zwiększając gęstość - pogarsza jej przepływ. Coś za coś.

Poza tym, dostarczanie większej ilości tlenu to też nie wszystko. Ważne jest jak tlen jest wykorzystywany przez tkanki. A to zależy od wielu czynników: aktywności enzymów, ukrwienia tkanek, ich zdolności do generowania energii, która jest mniejsza u słabiej wytrenowanych. Więc może i działanie EPO u nich jest słabsze.

Amatorzy a wyczynowcy? „Porównujemy nieporównywalne”

Guido Vroemen, lekarz grupy Roompot-Nederlandse Loterij, mówi w gazecie „Trouw”, że rozciąganie wyników eksperymentu z amatorów na wyczynowców to porównywanie nieporównywalnego.

Dla silników wyczynowców ważny jest każdy detal. Również taki, który silnikom amatorów jest zupełnie obojętny. - Taki amator ma o wiele więcej ograniczeń w wykręcaniu osiągów niż dotlenienie. Może mieć za małą siłę mięśni, żeby wejść na poziom na którym EPO pomaga - mówi Vroemen.

Poza tym, dodaje, doping to nie jest magiczne turbodoładowanie. To pomoc w znoszeniu większych obciążeń na treningach, przesuwaniu granicy, a do tego pomoc w regeneracji. A w wieloetapowym tourze regeneracja jest kluczowa, mówi się nawet, że ten wyścig wygrywa się śpiąc.

„EPO to nie matematyka”. Ale „z muła zrobi konia wyścigowego?”

- Działanie EPO to nie jest matematyka. Na jednych działa lepiej, na innych gorzej. A na efekt trzeba poczekać - mówi Duńczyk Michael Rasmussen, skompromitowany dopingiem lider Tour de France 2007.

- Co daje EPO? Więcej watów, dłuższy trening przy niższym tętnie. A dzięki temu szybszą regenerację. Ale też lepsze spalanie kalorii, co dla górala było fajnym bonusem - mówi Rasmussen. - Jeśli masz naturalnie dość gęstą krew, to efekt nie będzie wielki - mówi Bart Voskamp, kiedyś kolarz TVM, dopingowany w tej grupie. 

- Ale jeśli masz niski hematokryt (wskaźnik gęstości krwi - red.), powiedzmy 37, to EPO zadziała mocno. Z muła zrobi konia wyścigowego - dodaje.

„Nie pomaga? No to szkoda, że mnie zawiesili”

- 37 to bardzo niski poziom hematokrytu. W naszym badaniu takich nie było - odpowiada Voskampowi Joris Rotmans z grupy badawczej z Lejdy. – Nasi uczestnicy mieli przeciętnie hematokryt 43. Po podaniu EPO wzrastał im do 50. Poważna zmiana. Ale w czasie wspinaczki na Mont Ventoux nie pomogła – mówi.

- EPO nie pomaga? No to szkoda, że mnie zawiesili na dwa lata. Bez żartów: działa, widziałem to. Widziałem, jak moi koledzy z Holandii nagle w połowie lat 90. zaczęli być deklasowani przez przeciętnych Włochów, bo tamci już brali EPO - mówi Michael Boogerd. - Jeśli weźmiesz, a przestaniesz trenować, to na pewno nie zadziała. Ale gdy podkręcisz trening, to się przekonasz, jak działa. A poza tym to jest lek, który zmęczone ciało zmienia w wypoczęte - mówi Rudi Kemna, jeden z pierwszych holenderskich kolarzy złapanych na szprycowaniu się.

Kto tu jest frajerem?

- Ale my nie przekonujemy, że wiemy, jak EPO działa na profesjonalistów, jadących na poziomie Tour de France. Bo tego nie badaliśmy. My po prostu ustaliliśmy, że EPO ma wpływ na dobrze wytrenowanych amatorów, jeśli się zrywają do szybkiego, krótkiego wysiłku. Ale jeśli robią wysiłek wielogodzinny, nie ma efektu – odpowiada Herman Ram.

W całej tej dyskusji umknęła jak do tej pory jedna sprawa: doping nie jest tylko problemem sportu zawodowego.

Doping to rak toczący coraz szybciej sport amatorski. Niektórzy uważają nawet, że to plaga groźniejsza wśród amatorów niż zawodowców. Przestrogi, że zrobią sobie krzywdę, nieuczciwych amatorów nie odstraszają. Może lepiej podziała na nich argument naukowy z Lejdy: że szkoda ryzyka, czasu i pieniędzy,  bo na tym poziomie nie ten, kto nie bierze EPO może być frajerem, ale szprycer.

Zobacz wideo
Więcej o: