Kolarstwo. Bajka Marcina Białobłockiego

Jeszcze kilka lat temu jeździł w Anglii wózkiem widłowym. Dziś pojedzie w czasówce na mistrzostwach świata w Richmond i powalczy o miejsce w dziesiątce.

Ta niesamowita historia zaczęła się w 1995 r. w Sokółce. Rodzice 12-letniego wówczas Marcina kupili mu na raty za 600 zł górski rower. Chłopak zakochał się w sporcie, jeździł jak szalony po pagórkach. Gdy zobaczył ogłoszenie o czwartkach kolarskich na stadionie, przyszedł, wciągnął się, w kilku wyścigach zajął wysokie lokaty. - Trener KS Sokółka zapytał, czy nie zapisałbym się do klubu. Tak to się zaczęło - wspominał Białobłocki, który jako junior osiągał niezłe wyniki.

Ale półamatorskiej czy zawodowej kariery nie zdążył nawet rozpocząć. W 2005 r. jako 22-letni chłopak wyjechał z dziewczyną za chlebem do Anglii. Rower poszedł w kąt, Białobłocki pracował fizycznie: jeździł wózkiem widłowym, sortował banany, które potem trafiały do supermarketów.

- Po niespełna roku trenerzy z Sokółki namówili mnie, żebym jednak nie rzucał kolarstwa. Wznowiłem treningi, ale nie miałem sponsorów, dlatego do pracy chodziłem w nocy, w dzień spałem i trenowałem - opowiadał Polak.

Zaczął startować, pojawiły się pierwsze nagrody, nie trzeba było już zawsze zarywać nocy. Ale dopiero w 2010 r., czyli gdy Białobłocki miał 27 lat, udało mu się podpisać pierwszy zawodowy kontrakt z niewielką brytyjską grupą startującą w trzeciej dywizji. Pieniądze były nieco większe, niebawem żona Marcina urodziła dwójkę dzieci.

W 2013 r. Białobłocki odniósł duży sukces, wygrywając wyścig An Post Rás w Irlandii. Ale to było wciąż ściganie się w trzeciej lidze. W Polsce nikt nie słyszał o trenującym w Anglii anonimowym kolarzu.

Zmieniło się to dopiero w tym roku, gdy Białobłocki w stroju trzecioligowego zespołu ONE Pro Cycling przyjechał na mistrzostwa Polski. Gdy sensacyjnie zwyciężył w czasówce w Strzelinie, pokonując kilkunastu zawodników z grup World Touru i ekip kontynentalnych, szczęki wielu osobom opadły do ziemi. - Słyszałem, że jest taki kolarz, ale przyznam szczerze... nie wiedziałem, że tak dobrze jeździ na czas - mówił Maciej Bodnar z Tinkoff-Saxo, drugi z Polaków, który wystartuje dziś w Richmond. Bodnar z Białobłockim w mistrzostwach kraju nie przegrał, bo leczył poważny uraz obojczyka. Ale Rafał Majka, coraz lepiej radzący sobie w czasówkach, finiszował prawie minutę za mierzącym aż 197 cm Białobłockim.

Wszystkim tym, którzy mówili, że to "jednorazowy wybryk", kolarz z Sokółki odpowiedział na Tour de Pologne. W potwornym upale wygrał jazdę na czas w Krakowie, pokonując już nie kilkunastu, ale kilkudziesięciu zawodników z World Touru. O dwie sekundy wyprzedził Białorusina Wasyla Kirylenkę ze Sky, zwycięzcę czasówki na Giro d'Italia.

- Trenowałem tak ciężko, że miałem ochotę udusić mojego trenera, ale dziś mu dziękuję. A także żonie, która we mnie wierzyła. Powiedziała: "Jedź do Polski, ja wiem, że jesteś najlepszy. Pokaż to innym" - opowiadał 32-letni Białobłocki w Krakowie.

- Niesamowita historia, właściwie nie pamiętam kariery kolarza, która rozkwitałaby po trzydziestce. Marcin pokazał, co to znaczy determinacja i ciężka praca - mówił Czesław Lang, dyrektor Tour de Pologne.

Bajka trwa dalej. Dziś na 53-kilometrowej trasie w Richmond faworytami będą Niemiec Tony Martin, Australijczyk Rohan Dennis i Holender Tom Dumoulin. Ale część bukmacherów jako numer sześć w kolejce po tytuł ustawiła Białobłockiego.

- Mamy realne szanse na dwa miejsca w dziesiątce, bo Maciek Bodnar też jest w formie. Na Vuelcie przegrał tylko z Dumoulinem. A jeśli będzie dwóch Polaków w dziesiątce, wywalczymy dwa miejsca na igrzyskach w Rio - powiedział Andrzej Piątek, dyrektor sportowy PZKol.

Wpadki i śmieszne teksty komentatorów. Znasz autorów? [QUIZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.