Francuscy kibice na trasie tegorocznego Tour de France dostają na razie nagrody pocieszenia. Solowy triumf 24-letniego Romaina Bardeta w St-Jean-de-Maurienne nie zrekompensuje zawiedzionych nadziei, ale dał publice nad Mozą nadzieję, że francuski zawodnik zakotwiczy w czołowej dziesiątce "Wielkiej Pętli", a licznik etapowych wiktorii zabrzmi jeszcze jeden raz.
Po niezwykle udanym Tourze w 2014 roku w tym sezonie Francuzi liczyli na zdecydowanie więcej. Górska trasa ich największego wyścigu, ich dumy i obiektu marzeń zdawała się sprzyjać młodej generacji trójkolorowych. Trzeci przed rokiem Thibaut Pinot (FDJ), szósty Romain Bardet (Ag2r La Mondiale), a także asy takie jak Pierre Rolland (Team Europcar) i Warren Barguil (Giant-Alpecin) mieli zapewnić, że strony paryskiej L'Equipe pękały będą od wiadomości pisanych w takt "Marsylianki".
Cała czwórka nie kryła radości po ogłoszeniu programu tegorocznego wyścigu - górska trasa i tylko jedna jazda indywidualna na czas zdawały się dawać młodym wspinaczom niepowtarzalną okazję powtórzenia dwóch miejsc na końcowym podium z 2014 roku i pozwalały marzyć o wygranej. Pierwszej francuskiej wygranej od 1985 roku, od czasów Bernarda "Borsuka" Hinault.
Teoria i oczekiwania, jak zwykle zresztą, wzięły w łeb w pierwszych dniach wyścigu. Nerwowy start i tylko jeden triumf w pierwszym tygodniu zmagań - wygrana Alexisa Vuillermoza na Mur de Bretagne - nie dały Francuzom powodów do radości. Jako pierwszy poległ Pinot, którego pokonały kraksy i defekty roweru. Bardet czas stracił na drużynowej czasówce i za odrabianie strat wziął się dopiero w Masywie Centralnym. Barguil kręci się koło 10. miejsca, ale nie zanotował jak dotąd lepszego wyniku, z kolei Rolland po jednym dobrym występie w Pirenejach ma nadzieję na przesunięcie się z 13. pozycji na alpejskich drogach.
Jakby tego było mało, Bardet i Pinot zaliczyli w Masywie Centralnym kompromitację, na dodatek na oczach prezydenta Francois Hollande'a, który odwiedzał akurat kolumnę wyścigu. Dwójka po ucieczce miała walczyć o etapowy triumf w Mende, ale w końcówce przez gapiostwo przegrała z szarżującym Stevenem Cummingsem (MTN-Qhubeka).
Pozytywne oznaki widać jednak w Alpach - Bardet powtórzył swoją szarżę z czerwcowego Criterium du Dauphine i wygrał 18. etap, w klasyfikacji generalnej przesuwając się na 10. miejsce. Barguil jest 11., Rolland 13., a odbudowujący się powoli Pinot 16. Cała czwórka zapowiada walkę - o etapy, ale także o poprawienie pozycji w klasyfikacji ogólnej i wskoczenie do czołowej dziesiątki.
Największe szanse na miejsce w czołówce ma Barguil, dotychczas jadący spokojnie i systematycznie. Pozostała trójka może mieć kłopot z regeneracją po kilku etapach spędzonych w ucieczkach, choć Bardet wygląda dość świeżo i zapowiada, że to nie jego ostatni popis w tegorocznej Grand Boucle.
Skutkiem ubocznym porażek trójkolorowych były dość płytkie próby zdyskredytowania prowadzącego w wyścigu Chistophera Froome'a. Prasa francuska nie lubi dominacji zagranicznych kolarzy, brak francuskich sukcesów i dominacja zespołów Sky i Movistar przywróciły do łask temat dopingu. Francuskie media, ustami ekspertów i byłych kolarzy, rozpoczęły rzucanie zawoalowanych oskarżeń pod adresem Brytyjczyka. Wyemitowano program, w którym eksperci udowadniali, że 30-latek generuje moc na poziomie herosów EPOki, a byli kolarze (sami mający sporo za uszami) - Laurent Jalabert i Cedric Vasseur - publicznie powątpiewali w czystość Froome'a i dopiero ostra reakcja ze strony kolegów po fachu zza kanału La Manche ostudziła ich mikrofony.
Dwa kolejne dni "Wielkiej Pętli" to górskie odcinki w Alpach - piątek to ponowna przeprawa przez Col du Glandon i finisz na La Toussuire, a w sobotę krótki etap z metą na Alpe d'Huez, gdzie poznamy triumfatora 102. edycji wyścigu.
Na obu podjazdach w ostatnich latach triumfy odnosili trójkolorowi - na La Toussuire w 2012 i na l'Alpe w 2011 roku triumfował Rolland, a w 2013 roku na najsłynniejszych serpentynach francuskiego wyścigu sukces odniósł Christophe Riblon.