Tour de France. Greg LeMond: Tak, Lance Armstrong był najgorszy z nich wszystkich. Niszczył mi życie, cieszę się, że wreszcie się od niego uwolniłem

- Lance nie tylko brał doping, ale zastraszał ludzi, używał choroby do emocjonalnego szantażu. Pozytywnie podchodzę do życia, ale te 10 lat wojny, którą wypowiedział mi Armstrong, to był mroczny czas. Kolarstwo jest lepsze bez niego - mówi Sport.pl trzykrotny zwycięzca Tour de France z lat 1986, 1989 i 1990, komentator Eurosportu podczas wyścigu. Relacja na żywo z 12. etapu po 12 w Sport.pl, transmisja w Eurosporcie.

Paweł Wilkowicz: Wrócił pan do światka Tour de France. A przez lata był pan od niego daleko. Dlaczego?

Greg LeMond: Kiedy kończyłem z kolarstwem, ten sport właśnie zaczął zmierzać w niedobrą stronę. Gdy nie potrafiłem już wygrywać, chciałem być od kolarstwa daleko. Przestałem dobrze jeździć po części dlatego, że właśnie wchodziło EPO, po części z powodu kłopotów ze zdrowiem. Miałem wypadek na polowaniu, trułem się ołowiem ze śrutu, który wszedł w ciało. Zresztą ciągle z tym problemem walczę. Nie skończyłem kariery tak jak chciałem, więc odszedłem ze sportu. Dopiero po sześciu latach wróciłem. To były lata 1998, 1999. Lance Armstrong akurat wygrał pierwszy Tour, bardzo byłem tym podekscytowany. Ale zacząłem się dowiadywać zbyt wielu rzeczy o nim. I potem było mi trudno: gdy Lance wygrywał, media chciały ode mnie komentarzy. A ja wiedziałem za dużo. Nie chciałem tego mówić, więc unikałem Touru. A gdy wróciłem w 2001, pozwoliłem sobie na mały komentarz co do moich podejrzeń pod adresem Lance'a. I Lance zaczął ze mną wojnę dziesięcioletnią. To było szalone, Armstrong używał swoich wpływów (groził, że zniszczy firmę LeMonda i że znajdzie ludzi, którzy oskarżą go o branie dopingu - red.), naciskał nawet na organizatorów Touru, żeby mnie już nie zapraszali. Ale ja nawet nie chciałem wracać, bo ten sport nie był wtedy dobrym miejscem. Do powrotu namówił mnie dopiero Eurosport. Znajomi mnie przekonali: spróbuj jeszcze raz z kolarstwem. Zdecydowałem się, bo władze Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) się zmieniły, jest inne podejście, Armstrong odszedł, co było dla mnie bardzo ważne. I dla sportu też. Nigdy bym nie wrócił, gdyby Pat McQuaid był dalej szefem UCI, a Armstrong nadal był związany z kolarstwem.

Lance wrócił w tym roku. Przejedzie w czwartek i piątek trasę dwóch etapów, pomagając w zbieraniu pieniędzy na walkę z białaczką.

- W porządku, przecież może sobie jeździć po Francji. Nie ma przepisów, które by mu tego mogły zakazać. Jego wybór. Dziwię się tylko tej grupie charytatywnej, która go zaprosiła. Nie wydaje mi się, że to dobry sposób na zbieranie pieniędzy.

Lance powtarza, że wyciągnął w ostatnim czasie dłoń na zgodę do wielu osób, które kiedyś skrzywdził. Do pana też?

- Nie, do mnie nie. Próbował ze mną porozmawiać, ale nie tak jak chciałem. Tu nie mogło być żadnego rozgłosu. To musiałaby być sprawa prywatna. To by był jeszcze jeden sposób manipulowania. Nie jestem głupkiem. Próbował porozmawiać przed wywiadem u Oprah Winfrey. Ale ja nie byłem jeszcze gotowy. Mogę z nim porozmawiać teraz. I nikt nie będzie o tym wiedział. No, może potem bym powiedział. Naprawdę się cieszę, że się już uwolniłem od tej negatywnej energii Lance'a. Jestem optymistą, pozytywnie podchodzę do życia. Ale te 10 lat walki z Armstrongiem było naprawdę trudnych. Mroczny czas.

Ale ta wojna, straszenie procesami, są już za wami?

- Tak. Teraz to ja rozważam różne kroki prawne. Co do kilku osób, które mogły być z Armstrongiem w zmowie. Przyglądam się różnym możliwościom, co nie znaczy, że z nich skorzystam.

Ocenia pan Lance'a tak surowo jak opinia publiczna? Że pokonał raka, a sam stał się rakiem dla sportu? Że był najgorszy?

- Tak. Lance nie był jak pozostali kolarze. Był właścicielem zespołu. Zastraszał ludzi. Mówi się, że wszyscy brali i byli winni. Ale nie wszyscy zastraszali i nie znam drugiego kolarza, który był też właścicielem zespołu. A to jest duża różnica. Kolarze z jego zespołu nie mieli wyboru. Poza tym Lance używał swojej choroby do emocjonalnego szantażu. Przecież on został złapany na dopingu w Tourze 1999, ale sprawa się rozmyła. Wszyscy inni złapani w tamtym wyścigu zostali wyrzuceni. A dla niego - droga wolna.

Tejay van Garderen, amerykański wicelider obecnego Touru, nie odcina się zbyt mocno od Lance'a Armstronga. Ma w drużynie Jima Ochowicza, który był też menedżerem ekip Armstronga. I nawet trenował jesienią z Armstrongiem, poprosił go o pomoc, gdy jego sparingpartner miał wypadek.

- Niektórzy po prostu mieli inne doświadczenia z Lance'em. Może gdybym im powiedział, co mi zrobił, zmieniliby zdanie. Dlatego nie osądzam Tejaya. Nie wszyscy sobie zdawali sprawę, że Lance to taki manipulator. Van Garderen pewnie jest właśnie w tej sytuacji. Jest młodszy, z innego pokolenia. Rozumiem to. Lance ma też dobrą stronę, ludzie mogą czuć się przy nim dobrze. Jeśli jesteś po dobrej stronie, świetnie. Ale jeśli jesteś po złej, strzeż się. Kolarstwo jest dziś lepsze niż w czasach Armstronga. To jest dziś inny sport niż pięć czy dziesięć lat temu. I jestem optymistą, jeśli chodzi o przyszłość. Słyszałem, że w Stanach trwają prace nad testem, który wykryje ślady dopingu nawet po czterech latach. Prace nad nim prowadzi uniwersytet w Teksasie.

Akurat w Teksasie, u Lance'a?

- Mało tego, prace prowadzi profesor Lawrence Armstrong. Możecie już o tym poczytać. Bardzo jestem tego ciekawy. Jest też w kolarstwie obawa, czy zawodnicy nie pomagają sobie silniczkami. Mam swoje obawy. Ale tu jest, wydaje się, dość proste rozwiązanie: powinna być możliwość rekwirowania rowerów do dokładnych badań. UCI musi tego pilnować, bo nie trzeba wielkiej mocy silnika, żeby poczuć różnicę na trasie.

UCI regularnie sprawdza rowery, podczas Touru przebadała sprzęt Sky.

- Nie, nie. Jeździłem w peletonie i wiem, o czym mówię: trzeba zrobić kontrole z prawdziwego zdarzenia.

Tour de France bardzo się zmienił od pańskich czasów?

- Myślę, że stał się ostatnio bardziej niebezpieczny, stresujący dla kolarzy. Po części stało się tak przez korzystanie z radia, szefowie grup naciskają cały czas na zawodników. Z tego powodu jest cały czas nerwowo w peletonie. I etapy są coraz krótsze. Organizatorzy skracają je od 1985, 1986, żeby więcej się działo na trasie. Zachęcają kolarzy, żeby jeździli bardziej agresywnie. I to mi się podoba. Kiedyś, gdy były etapy po 270 kilometrów... Nieważne, czy w starych czasach czy w obecnych, zasada się nie zmienia: najlepsi sportowcy zniosą po trzy, cztery godziny ciężkiej pracy. Nie więcej. I jeśli etap trwa osiem godzin, to i tak będą tylko trzy, cztery godziny intensywnego ścigania. Więc to jest dobra zmiana.

Tour wygra Chris Froome?

- Ma doświadczenie. Był już w Tourze drugi, potem pierwszy, jest w dobrej formie. Trudno będzie go pokonać. Teraz widać, że miał po prostu zły rok 2014, to się zdarza. I teraz chce poprawić tamte błędy. Widać, jak się pilnował na płaskich etapach, żeby być cały czas z przodu i nie kusić losu, nie ryzykować upadku.

To wygląda coraz bardziej na starcie Froome kontra reszta świata. On kontra nie tylko rywale, ale też oskarżenia o doping, podejrzenia.

- Froome już raz Tour wygrał i jako zwycięzca będzie miał nad sobą ten znak zapytania. Ale na razie to tylko jeden Tour. A obecny wyścig jeszcze się nie skończył. Na pewno Froome jest dziś kolarzem najbardziej kompletnym. Już na stromych podjazdach w pierwszej części Touru pokazał, że jest w dobrej formie. Ale tam też zaimponowali mi Nairo Quintana i Rigoberto Uran. Quintana to mój faworyt. Twardy gość i jeszcze nie do końca wiemy, jak wielkie ma możliwości. W debiucie w Tourze był drugi. W debiucie w Giro wygrał. Ma świetny zespół. Jeśli Quintana ma wygrać, to teraz, bo pewnie nie będzie szybko Touru z tak małym znaczeniem jazdy na czas. Kolumbia to wielka kolarska kultura. Podoba mi się charakter Nairo, jego skromność. Z Kolumbii było wielu mistrzów, ale żaden taki jak Quintana. On jest o poziom wyżej od nich wszystkich. I pewnie ostatecznie wygra Froome. Ale chciałbym, żeby jednak Quintana.

Zobacz wideo

Tour de France... i nie tylko. Największe kolarskie kraksy [ZDJĘCIA i WIDEO]

źródło: Okazje.info

Więcej o: