Ostatnia prosta - kolarze jadą całą szerokością ulicy i już z całą mocą. Przez głupotę jednego z kibiców grupa zawodników z całą mocą zderza się z jezdnią. Zdjęć złamanej ręki Collego nie powinni oglądać ludzie o słabych nerwach. Żal było patrzeć również na Contadora, który podczas dekoracji nie ruszał lewą ręką.
Za nami dopiero sześć etapów Giro i już dwa karambole spowodowane przez kibiców. Kilka dni temu w peleton wjechał kolarz amator, przez co pokiereszował się (pięć szwów na prawym przedramieniu) m.in. Sylwester Szmyd.
Kibica, który popisał się skrajną głupotą na 10 km przed metą drugiego etapu, namierzyć nie sposób. A co z tym, który zawinił na prostej finiszowej środowego odcinka? - Kamery wychwyciły sytuację, ale wątpię, żeby ten człowiek był do znalezienia - mówi Lang. Wicemistrz olimpijski z Moskwy (1980 r.) tłumaczy, że w kolarstwie można tylko pomarzyć o takim systemie monitoringu, jaki jest dostępny w piłce nożnej. - W niej wszystko rozgrywa się w zamkniętej przestrzeni, stadion jest podzielony na sektory, każdy kibic ma przypisane miejsce, a kamer jest tyle, że łatwo zrobić zbliżenie i zidentyfikować człowieka. U nas ustalanie danych sprawcy można porównać do szukania igły w stogu siana. Zwłaszcza na trasie. W zeszłym roku, licząc całe 1,2 tys. km, mieliśmy na Tour de Pologne 3 mln ludzi. Ich się nie da upilnować - przekonuje Lang.
Szef naszego największego wyścigu twierdzi, że nawet gdyby udało się ustalić dane kibica, który zawinił w środę, korzyść z tego byłaby niewielka.
Czy proces i dotkliwa kara nie dałyby do myślenia następnym nieroztropnym fanom? - pytamy.
- Może trochę by to ludzi poskromiło, ale na moment. W futbolu przecież też kwestii chuligaństwa nie rozwiązał pierwszy wyrok dla jakiegoś zadymiarza. Zresztą w kolarstwie naprawdę nie ma problemu ze złośliwie działającymi ludźmi. Tu nikt nie atakuje zawodników kijem, nikt im nie chce zrobić krzywdy. To po prostu gapy, które nie wyobrażają sobie, ile szkody mogą narobić, polując na fajne ujęcie - odpowiada Lang.
Dyrektor TdP sens widzi nie w ściganiu i karaniu, tylko w edukowaniu fanów i w szukaniu nowych sposobów zabezpieczenia chociaż tych miejsc, które zabezpieczyć można. - My przed poszczególnymi etapami ogłaszamy, na co ludzie powinni zwrócić uwagę, czego nie robić - mówi. - Niestety, w wielkich tourach kolarz musi się szykować na to, że w górach wjeżdża w ścianę ludzi, którzy nie zawsze odsuną się na czas, że ktoś za nim będzie biegał, klepał go po plecach, zaburzał rytm jazdy. Zawodnik musi być też przygotowany na zdarzenia losowe. Sam dobrze wiem, jak to jest, gdy pędzisz 60 km/godz. i nagle pod koła wpada ci np. pies. Ale w obrębie mety chyba jednak trzeba będzie zastosować nowe rozwiązania, bo tam walka idzie na milimetry i zareagować kolarz już po prostu nie ma jak. A z kolei my właśnie tam coś możemy zrobić - dodaje.
Lang opowiada, że już od kilku lat w TdP na ostatnich kilkuset metrach przed metą kibice stoją za pochyłymi płotkami. - Korzystamy z barierek, które dołem wychodzą na jezdnię o pół metra dalej niż górą. Dzięki temu kibicowi trudno wychylić się tak mocno, żeby sięgnąć jadącego kolarza - tłumaczy. Tyle że i na to za chwilę pomysłowy kibic znajdzie sposób. - Tak, wiem, że furorę robią właśnie specjalne wysięgniki do telefonów i aparatów - mówi Lang. I choć bardzo tego nie chce, przyznaje, że będzie musiał rozważyć wprowadzenie nowych zabezpieczeń. - Być może na finiszu trzeba wygonić ludzi, zrobić strefę buforową, wygrodzić ją płotkami, odsunąć kibiców z pięć metrów od jezdni. A może zamiast barierek postawić wysokie, trzymetrowe płoty i pilnować, żeby nikt na nie nie wchodził? - zastanawia się były kolarz. - Nikt w naszym sporcie nie chce zabierać ludziom możliwości oglądania z bliska pięknej walki. Ale też nikt nie chce kolejnych sytuacji jak ta z Collim i Contadorem - kończy Lang.