Walońska Strzała. Górka, a jednak góra

Mur de Huy za trudny dla Michała Kwiatkowskiego i Rafała Majki. Czekają na najważniejszy dla nich w Ardenach Liege - Bastogne - Liege. W Strzale Walońskiej znów wygrał Alejandro Valverde

Hiszpan (Movistar), uznawany za głównego faworyta, triumfował już w trzech wyścigach z metą na podjeździe pod Mur de Huy i wyrównał rekord belgijskiego "Kanibala" Eddy'ego Merckxa. Mistrz świata Michał Kwiatkowski (Etixx-Quick Step), zwycięzca niedzielnego Amstel Gold, był 33., ze startą 38 sekund. Rafał Majka (Tinkoff-Saxo) przyjechał na szczyt 82., stracił 3 min 33 s. Valverde wyprzedził 22-letniego Francuza Juliana Alaphilippe'a, kolegę Kwiatkowskiego z Etixx-Quick Step i Michaela Albasiniego (Orica GreenEdge).

Wyścig ma już 79 lat i cały czas coś do niego dokładają. W tym roku dołożyli drobiazg. Jedną górkę przed ostatnim podjazdem na Mur de Huy, niecałe sześć kilometrów przed metą, nazywa się Cote de Chevrane. Zaledwie 1300 m o średnim nachyleniu 8,1 proc. Ale grupa najszybszych kolarzy się przez nią przerzedziła, a ostatni kilometr pod górę stał się jeszcze trudniejszy. O tym mówił nam Majka jeszcze przed wyścigiem: - Z Cote de Chevrane będzie zupełnie inaczej.

Być może właśnie kumulacja dwóch intensywnych wspinaczek spowodowała, że Kwiatkowski nie odegrał na ostatnich metrach nawet takiej roli jak rok temu, kiedy był trzeci.

Ale być może jest jeszcze jedno wytłumaczenie, dlaczego Kwiatkowski, który w niedzielę rozbił wszystkich, tym razem nie dał rady Valverde i innym.

Kolarze, którzy startowali również w Amstel Gold, mieli tylko dwa dni odpoczynku i było to główną przyczyną ich obaw o formę w środę. Być może mistrz świata potrzebuje po zwycięstwie więcej czasu niż inni, aby się na nowo zmobilizować. Może łatwiej zmobilizować się do krańcowego wysiłku kolarzom niespełnionym, a zarazem pewnym swojej wysokiej formy, takim jak Valverde (2. w Amstel Gold) i Alaphilippe (7.).

- Czułem się dobrze, ale jednak na samym końcu zabrakło mi czegoś, żeby z pełną mocą pójść na czerwoną linię. Nie dałem rady, jak to mówimy po kolarsku, "zagiąć się", żeby walczyć o zwycięstwo. Kiedy doszło do decydującego przyspieszenia, nie było mnie tam, gdzie trzeba, nie umiałem na nie odpowiedzieć. Jechałem na 80-90 proc., nie było tym razem jazdy na 100 proc.

Kwiatkowski próbował w dwa dni odświeżyć ciało i umysł po zwycięstwie. W poniedziałek głównie odpoczywał, zrobił sobie przejażdżkę, trochę piknikową, z przerwą na kawę. We wtorek przejażdżka była dłuższa, ale nawet na trasę Strzały Walońskiej się nie wybrał.

Wszystko po to, aby emocje opadły, a nogi nabrały świeżości po wysiłku - 34 podjazdach w Amstel Gold, w tym czterech na osławiony Cauberg. Na szczęście dla kolarzy wyścig La Fleche Wallonne jest o pół setki kilometrów krótszy od dwóch pozostałych ardeńskich klasyków, ale i tak nogi muszą być świeże. Mur de Huy (1,3 km, średnie nachylenie 9,6 proc.) tego wymaga. Wymaga do tego stopnia, że kolarze zakładają specjalnie na ten wyścig tylną tarczę o bardzo lekkim przełożeniu - 28 ząbków. Tylko na najtrudniejsze etapy w Giro d'Italia lub Vuelta a Espana, z metą na Monte Zoncolan lub Angrilu, zakłada się większą, czyli, jak powiedział członek ekipy Tinkoff-Saxo, "tarczę z trybem paniki". Dzięki temu w pedałowanie nie wkłada się tak potwornej siły. Na mniejszej tarczy po prostu się nie wjedzie na Mur de Huy, gdzie przez moment jest 26 proc. nachylenia, a nawet jeśli, grozi to kontuzją, tak duże są przeciążenia ścięgien i stawów. Legenda mówi, że właśnie dlatego Bernard Hinault nie wygrał piątego z rzędu Tour de France w 1983 r. Zwykł jeździć na twardych przełożeniach i nie uznał za konieczne zmienić ich na pierwszą edycję Fleche Walonne z Mur de Huy. Kolano nie wytrzymało. Dlatego pierwszym kolarzem z pięcioma z rzędu zwycięstwami w Wielkiej Pętli mógł być Miguel Indurain ponad dziesięć lat później.

- Chyba po prostu nie zdążyły ze mnie całkiem opaść emocje po tamtym zwycięstwie - powiedział na mecie Kwiatkowski. Teraz będzie miał więcej czasu i zupełnie inne emocje będą mu towarzyszyły do niedzielnego Liege - Bastogne - Liege. Ten wyścig - jeden z pięciu Pomników, jak nazywa UCI (Międzynarodowa Unia Kolarska) najstarsze, najbardziej prestiżowe klasyki - uznawał za najważniejszy. Jest dłuższy, górki też są dłuższe. I wyższe. A końcówka jest do zniesienia - łagodny podjazd pod Cote Saint Nicolas, a potem jeszcze kawałek po płaskim jak w Amstel Gold.

To będzie inny wyścig. Tam będzie można pokombinować, rozegrać, czyli zrobić coś, z czego już znany jest w peletonie Kwiatkowski.

Podobnie myśli zapewne Majka. Zapewne, bo w środę nie chciał z nikim rozmawiać po wyścigu.

Najlepszy góral Tour de France miał Amstel Gold w planie (tak jak i dwa klasyki w Belgii), ale zrezygnował. - Wciąż się męczę na rowerze. A ja nie lubię się męczyć. W tym sezonie ciągle czułem, że coś jest nie tak - mówił w hotelu w Spa, gdzie spotkaliśmy się dzień przed startem. - Jak ja się mogę męczyć pod górę? Inni się mają męczyć. Nie ja.

Zespół uznał go za lidera we Fleche Walonne, choć on się od tego dystansował. - Zobaczę, jak się będę czuł po 100 km, po pierwszych górkach - mówił. - Jak stwierdzę, że wciąż nie czuję pod nogą mocy, będę pomagać zespołowi.

Dla niego - z tych samych powodów co dla Kwiatkowskiego - Liege - Bastogne - Liege będzie łatwiejszym wyścigiem. W jego zespole presja rośnie z każdym wyścigiem. Grupie Tinkoff-Saxo wciąż się nie wiedzie. Roman Kreuziger, który był liderem w Strzale zgodnie z planem B, był dopiero 11. Właściciel grupy Oleg Tiknow już rozgrzewa palce, aby wysłać groźnego tweeta.

Amstel Gold Race na zdjęciach, czyli piękne krajobrazy i niesamowity finisz Kwiatkowskiego

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.