Volta a Catalunya. Paterski ucieka, giganci gonią

Deszcz i wiatr rwały transmisje TV, ale Maciej Paterski - z mocnym wsparciem kolegów z grupy CCC Sprandi Polkowice - zachował pozycję sensacyjnego lidera Volta a Catalunya.

Drugi, 191-kilometrowy etap z Mataro do Olot - zakończony sprintem peletonu - wygrał Alejandro Valverde (Movistar), który nie jest może klasycznym sprinterem, ale nieraz wygrywał już wyścigi jednodniowe w pagórkowatym terenie, zbliżonym do tego, co czekało kolarzy w Katalonii. Jest czwarty w klasyfikacji generalnej, 2 min 40 s za liderem z Polski. Znacznie więc ważniejsze było to, co stało się w poniedziałek.

- Gdzie Maciek? Siedzi na tronie i zbiera hołdy - dzień wcześniej, tuż po poniedziałkowym triumfie Paterskiego, żartował dyrektor sportowy CCC Piotr Wadecki, były kolarz i dyrektor sportowy reprezentacji.

Jego 28-letni zawodnik dokonał czegoś na kształt cudu, a przynajmniej tak to może wyglądać w oczach zwykłych śmiertelników: w niedzielę mocno cisnął na pedały w najdłuższym wyścigu UCI World Tour, niemal 300-kilometrowym klasyku Milan - San Remo, jechał blisko czoła peletonu wraz z kolegą z zespołu Słoweńcem Gregą Bole. Na ostatnim kilometrze rządzili jednak sprinterzy, Polak nim nie jest, był na mecie 22. O 19.50 zapakował się do samolotu z Nicei i w poniedziałek o 12.20 wystartował w pierwszym etapie Volta a Catalunya, siedmiodniowego wyścigu World Touru. Na 185 kilometrach wokół Calellii łapał punkty na lotnych premiach, na górskich premiach, uciekał, aż wreszcie na ostatnim kilometrze wyprzedził dwóch innych śmiałków i wygrał swój pierwszy ważny etap ważnego wyścigu. To także pierwsze zwycięstwo polskiej grupy w najbardziej prestiżowym cyklu. Paterski został liderem z 2 min 50 s przewagi nad peletonem. A w nim są m.in.: Alberto Contador (Tinkoff Saxo), Chris Froome (Sky) i, rzecz jasna, Valverde, który zresztą też w niedzielę jechał w Milan - San Remo i zajął 20. miejsce.

- Może to się wydawać niezwykłe, ale czasem kolarze nawet sami robią coś takiego jak Paterski w niedzielę i poniedziałek - mówi Zenon Jaskuła, który też wielokrotnie startował w Milan - San Remo. - Jednego dnia jadą na treningu 260 kilometrów ciągłym tempem, a na koniec 60 km mocnym i organizm się wyczyszcza z toksyn, ze złogów. I następnego dnia mają petardę.

Czesław Lang wygrał kiedyś etap w Volta a Catalunya i też uważa, że 500 km dla kolarza w dwa dni nie jest niczym wyjątkowym, przecież peleton pokonuje niewiele mniejsze odległości dzień po dniu w wielkich tourach.

- Jak noga się kręci, to wszystko można wytrzymać - mówi Lang, który miał podobne "dni konia" pod koniec lat 80. Zdarzało mu się wygrywać serią co kilka dni albo przynajmniej odgrywać główne role w Katalonii, a potem słynnych czasówkach Troffeo Baracchi (w duecie z Lechem Piaseckim lub Rolfem Golzem) i Millemetri w Mestre. - W kolarstwie najgorsze, co się może zdarzyć, to zmęczona głowa - twierdzi Jaskuła. Jednak nogi Paterskiego też były w poniedziałek zmęczone. Na ostatnich 10 km dopadły go skurcze, również z powodu odwodnienia organizmu, próbował używać mniej siły, chował się za współuciekinierów, aby dotrwać w lepszej formie do ostatniego kilometra. - Do kolarstwa trzeba dojrzeć - uważa Jaskuła. - I Maciek chyba właśnie dojrzał.

Trzeba było na to kilku lat i wyjścia z trudnej osobistej sytuacji, uwolnienia głowy. Paterski jeździł od 2010 roku w mocnej włoskiej grupie Liquigas (potem Cannondale), ale tam nie byli z niego zadowoleni. - Rozmawiałem ostatnio z szefami Liquigasu i pytałem, dlaczego nie zatrzymali Maćka, mieli w ręku taki talent! Kręcili głowami z podziwem dla jego cech fizycznych. I zaraz dodali, że psychicznie było z nim gorzej - wspomina Lang.

Paterski spróbuje utrzymać się na szczycie do końca. Są tu góry, ale nie takie jak w wielkich tourach, jest jeden tylko finisz na podjeździe - w czwartek - a Paterski wie, jak jeździć pod górę. Z tyłu będzie mocny nacisk. Contador i Valverde jadą u siebie. Pierwszy z nich, wspomagany przez Rafała Majkę, może być szczególnie groźny. Właściciel zespołu Oleg Tinkow zwolnił właśnie dyrektora sportowego Bjarne Riisa z powodu słabych wyników i nie przebierał przy tym w słowach. - Wielkie talenty muszą czuć presję, gdy mają wielomilionowe kontrakty. Ja wytwarzam sobie presję każdego dnia. A oni są zawodnikami i dyrektorami sportowymi, a nie księżniczkami na ziarnku grochu - powiedział Tinkow. Chce zwycięstwa. Czyjego, jeśli nie Contadora? Gdzie, jeśli nie w Hiszpanii.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.