Doping w kolarstwie. Raport prawdy UCI

Ponad 200 przesłuchanych świadków, tylko 174 opublikowane nazwiska, 228 stron raportu o latach zaniedbań i nadużyć w łonie Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) oraz niezwykle ponury obraz zawodowego peletonu i sportu, o którym wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że należy do najczystszych i najczęściej kontrolowanych na kuli ziemskiej.

We wczesnych godzinach porannych Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) upubliczniła raport Niezależnej Komisji ds. Reformy Kolarstwa (CIRC), powołanej przed ponad rokiem do zbadania i zidentyfikowania praktyk umożliwiających powstanie powszechnej kultury dopingowej w zawodowym peletonie na przestrzeni dwóch ubiegłych dekad.

Raport w niezwykle niekorzystnym świetle stawia dwóch poprzednich prezydentów UCI - Heina Verbruggena (1991-2005) i Pata McQuaida (2005-2013). Komisja ocenia, że Holender zarządzał Unią autorytarnie, wtrącając się w działania organów antydopingowych, a jego polityka nastawiona była na zwalczanie nadużycia zabronionych substancji, nie ich stosowania jako takiego. Verbruggen miał doprowadzić do olbrzymich zaniedbań w latach 90., gdy w peletonie kwitło użycie EPO, a on sam wraz z podwładnymi miał przymykać oko na niezgodne z przepisami praktyki.

McQuaid sportretowany został jako słaby lider, pozostający w cieniu Verbruggena nawet po objęciu urzędu. Podczas jego urzędowania do zaniedbań i preferencyjnego traktowania zawodników dochodzą m.in. konflikty interesów przy organizacji imprez i niejasne kulisy wyborów prezydenckich.

Korupcja nie, zaniedbania tak

Prezydenckiej dwójce nie udowodniono korupcji, jednak Komisja w raporcie wytknęła cały szereg nieprawidłowości - zaczynając od braku transparentności, przymykania oka na sfałszowane recepty na kortyzon w przypadkach Laurenta Brocharda (1997) i Lance'a Armstronga (1999), po preferencyjne traktowanie zawodników takich jak właśnie Armstrong i Alberto Contador czy naruszenia procedur.

Pojawiające się od lat zarzuty wobec Holendra i Irlandczyka mówiły o przyjęciu dotacji od Lance'a Armstronga w zamian za zamiecenie pod dywan pozytywnego testu antydopingowego z wyścigu Tour de Suisse 2001. Komisja nie dopatrzyła się związku między płatnościami na konto Unii a perypetiami Armstronga - jej zdaniem test z 2001 roku nie był pozytywny.

Komisja orzekła także, że Verbruggen i McQuaid umożliwili prawnikom Armstronga edycję tzw. raportu Vrijmana (w latach 2005/2006 badającego sprawę sześciu pozytywnych na EPO próbek Amerykanina z Tour de France 1999) i publicznie składali fałszywe deklaracje co do zakresu tego "niezależnego" dokumentu. Trzyosobowe gremium nie znalazło związku między tym faktem, a przelewem 100 000 dolarów na konto Unii, dokonanym w 2007 roku, jednak według Komisji samo przyjmowanie pieniędzy od zawodnika, którego Unia przez lata broniła przed dopingowymi oskarżeniami, nie mieściło się w ramach dobrego zarządzania.

McQuaida dodatkowo obciąża wydanie pozwolenia na powrót "Bossa" do peletonu w 2009 roku, mimo że przed pierwszym wyścigiem nie został zachowany odpowiedni odstęp czasu, wymagany przepisami antydopingowymi.

Małe transfuzje, mikrodawki i masa środków przeciwbólowych

Na liście przesłuchanych przez Komisję znajdują się m.in. Lance Armstrong, Duńczyk Bjarne Riis (mimo dopingowej konfesji z 2007 roku wciąż zwycięzca Tour de France 1996, dziś menedżer ekipy Tinkoff-Saxo), Aleksander Winokurow (wyrzucony z Tour de France 2007 za stosowanie transfuzji krwi, dziś menedżer Astany) oraz tacy byli kolarze jak Bobby Julich, Michael Boogerd, Michael Rasmussen, Tyler Hamilton, Carlos Barredo, Leonardo Piepoli i Riccardo Ricco (wszyscy z udokumentowaną dopingową przeszłością). Lista obejmuje także menedżerów ekip, pracowników UCI, lekarzy, naukowców, a nawet przedstawicieli sponsorów i mediów.

Większość byłych zawodników, którzy stanęli przed Komisją, miała na swoim koncie dopingowe wpadki i liczyła, że przez współpracę zdołają ugrać skrócenie banicji. Pozostali nie przyznali się do żadnych naruszeń zasad antydopingowych. Na dzień dzisiejszy UCI nie informuje by komukolwiek skrócono karę, w mocy utrzymane jest dożywotnie zawieszenie dla Lance'a Armstronga, wykreślonego z annałów kolarstwa w 2012 roku.

Na podstawie zeznań Komisja namalowała dość ponury obraz współczesnego kolarstwa, które zmienia się, ale wciąż ma przed sobą daleką drogę. Z zeznań wynika, że notorycznie nadużywane są wyłączenia dla celów terapeutycznych (TUE), czyli oficjalne pozwolenia na stosowanie określonej ilości środka zabronionego w razie choroby. Mimo znacznej poprawy testów antydopingowych i systemu kontroli, kolarze wciąż znajdują luki w systemie i wspomagają się erytropoetyną (EPO) - tym razem w formie mikrodawek - oraz całą paletą innych środków - zarówno z zabronionej listy, spoza niej, jak i z pogranicza.

Jeden ze świadków miał zeznać, że popularne w czasach Armstronga torebki do przechowywania krwi do transfuzji zmniejszyły się z 500 ml do 150-200 ml, a kolarze wciąż korzystają z usług wyspecjalizowanych w praktykach dopingowych doktorów, w tym, podobno, dożywotnio zdyskwalifikowanego Eufemiano Fuentesa, centralnej postaci Operation Puerto.

Komisja stwierdziła, że w zespołach pierwszej ligi, WorldTour, zorganizowany doping nie występuje, natomiast pojedynczy zawodnicy sami opracowują swój program dopingowy, korzystając najczęściej z opieki lekarza i osób trzecich. Stosowanie szerokiej palety środków przeciwbólowych, w tym silnego tramadolu, jest codziennością (na co w ubiegłych latach skarżył się m.in. Taylor Phinney), a zawodnicy nie obawiają się eksperymentować z mniej lub bardziej niebezpiecznymi substancjami, jak np. GW1516, którą z prób klinicznych wycofano po odkryciu właściwości rakotwórczych.

Raport wyraża też obawy co do zgrupowań wysokogórskich - świadkowie potwierdzają, że trening na dużej wysokości, naturalnie wywołujący skok parametrów krwi, może być wykorzystywany jako przykrywka do dopingowych praktyk. Pod lupą znalazły się też zabronione, acz niewykrywalne środki powodujące utratę masy i jednoczesny wzrost mocy - w zeznaniach przewija się bowiem wątek kolarzy stosujących takie specyfiki, by wygrać kluczowe imprezy z kalendarza i nietroszczących się o skutki uboczne, takie jak zaburzenia odżywiania.

Komisja odnotowuje także endemiczną skalę dopingu wśród amatorów. Sprawy zaszły tak daleko, że byli i obecni kolarze zeznali, że nie chcą startować w wyścigach amatorskich.

To jaka to zmiana?

Można spytać - skoro jest tak źle, to dlaczego mówi się, że jest tak dobrze?

Raport nie jest w zasadzie niczym nowym. Sprawy Lance'a Armstronga wałkowane były już przez ostatnie 15 lat kilkakrotnie, podobnie jak afery z udziałem McQuaida czy Verbruggena. Machlojki, umowy, przekupstwa, jak zwał tak zwał, wszystko to było już na łamach mediów, bulwersowało kibiców i środowisko. Raport składa to w jedną całość, czyni wszystkie te kwestie, w tym dopingowe, oficjalnymi. Nie będą one już pozostawały w sferze domniemywań, a zawarte w raporcie rekomendacje mogą zostać wykorzystane do reform zasad UCI i wpłynąć na sposoby walki z dopingiem.

Komisja wśród szczegółowych zaleceń wymienia między innymi ściślejszą współpracę między instytucjami antydopingowymi, wykorzystywanie materiałów uzyskanych poza testami, natychmiastową reakcję na dopingowe zarzuty, uczynienie testowania starych próbek nowymi metodami regułą, wprowadzenie testowania w nocy (co jest obecnie zabronione) oraz wprowadzenie procesu ewaluacji zdyskwalifikowanych lekarzy przed ich ewentualnym powrotem do sportu.

Kolejne afery dopingowe na przestrzeni lat pokazały, że doping w peletonie jest wciąż obecny - wspomnieć wystarczy gigantyczny skandal Puerto z 2006 roku, aferę dopingową na Tour de France 2006, 2007 i 2008, pozytywny test Alberto Contadora na Tour de France 2010, ostatnie pięć przypadków dopingowych w kazachskiej Astanie czy toczące się śledztwa antydopingowe we Włoszech.

Mimo to kolarstwo jest w antydopingowej awangardzie. Liczba testów przeprowadzonych na kolarzach jest zdecydowanie największa (w 2013 roku 22 tysiące badań), a system paszportów biologicznych i współpraca agencji antydopingowych sprawia, że potencjalny oszust musi się sporo nagimnastykować by nie zostać złapanym.

To swego rodzaju paradoks - liczba afer dopingowych i złapanych kolarzy nie wpływa dobrze na wizerunek sportu i nie przyciąga sponsorów, ale z drugiej strony pokazuje, że zmiany zapoczątkowane w latach 2006/07 i system antydopingowy dają efekty, choć do ideału, tak pod względem finansowania, efektywności i innowacyjności, im jeszcze bardzo daleko.

Co może przerażać, to fakt, że jeśli uznawane za najczystszy i najbardziej testowany sport - kolarstwo - zmaga się z takimi problemami, to raport CIRC powinien być obowiązkową lekturą dla ciał kierowniczych innych dyscyplin sportu, w których często ilość i skuteczność kontroli antydopingowych jest na poziomie kolarstwa z lat 90. ubiegłego wieku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.