Astana bez licencji, czyli czyszczenie kolarstwa

Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) za notoryczne przewinienia dopingowe chce wyrzucić z elity grupę Astana, w której ściga się m.in. zwycięzca Tour de France Włoch Vincenzo Nibali. Czyżby to był koniec przymykania oczu na doping?

Choć Astana święciła w lipcu wielki triumf, gdy wystrojony w żółtą koszulkę Nibali wspinał się na podium w Paryżu, to jesienią szefom grupy nie było do śmiechu. W kilka miesięcy wpadło pięciu zawodników Astany. Maksym Igliński, zwycięzca klasyka Liege - Bastogne - Liege z 2012 r. i jeden z pomocników Nibalego w TdF brał EPO, tak samo jak jego brat Walenty. Na sterydach wpadli Artur Fiedosiejew, Ilja Dawidenok i Wiktor Okiszew.

Dopingowych śladów jest więcej - np. będący obecnie zawodnikiem Tinkoff-Saxo Czech Roman Kreuziger w trakcie kontraktu z Astaną miał odbiegające od normy wyniki badań tzw. paszportu biologicznego. UCI chce zdyskwalifikować Czecha, sprawa czeka na rozpatrzenie przez Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (CAS).

Astana powstała w 2006 r. na gruzach zdmuchniętej przez dopingową aferę Puerto hiszpańskiej ekipy Liberty Seguros. Złe skojarzenia budziła od początku. Aleksander Winokurow, u którego w 2007 r. w TdF wykryto dwukrotnie podwyższony poziom czerwonych krwinek i wyrzucono z wyścigu, do dziś jest dyrektorem sportowym w zespole. Jedyna w karierze wpadka dopingowa Alberto Contadora też miała miejsce, gdy jeździł z Kazachami - w 2010 r. stracił tytuł TdF za clenbuterol.

Po pięciu nowych przypadkach dopingu Brian Cookson, szef UCI, już w grudniu chciał zwrócić się do komisji licencyjnej - niezależnego ciała w UCI - aby nie przyznawać Astanie licencji na nowy sezon. Ale wtedy dowody były za słabe. Winokurow bronił się, że w rzeczywistości przypadki dopingu były dwa, a nie pięć, bo Fiedosiejew, Dawidenok i Okiszew jeżdżą w Astanie B, poza elitą World Touru. - Przestrzegaliśmy procedur, kolarze byli badani, sprawdzano ich paszporty biologiczne, jako grupa nie zrobiliśmy niczego złego, to indywidualne przypadki - mówił Winokurow.

Astana dostała licencję warunkowo i od dwóch miesięcy jej kolarze startują. Ale UCI nie złożyła broni. Zgodnie z wewnętrznymi przepisami zarządziła niezależny audyt w Astanie. Przeprowadzili go pracownicy Instytutu Sportu Uniwersytetu w Lozannie - badali dokumentację medyczną, wewnętrzne procedury antydopingowe, zgodność tego, co mówili szefowie grupy, z faktami. UCI poprosiła też włoską policję o przekazanie mogących dotyczyć Astany informacji ze śledztwa w tzw. aferze Padwa. Śledczy badają powiązania sportowców z lekarzem Michele Ferrarim, osławionym dostawcą dopingu.

I kilka dni temu wybuchła bomba, bo UCI ogłosiła, że zarówno wyniki audytu, jak i materiały od włoskiej policji dają podstawy do odebrania Astanie licencji. UCI wystąpiła już z takim wnioskiem do komisji.

Nie znamy ani szczegółów audytu, ani danych przekazanych przez Włochów (choć "La Gazzetta dello Sport" pisała np., że policja ma zdjęcia ze spotkania zawodników Astany z Ferrarim z listopada 2013 r.), ale w komentarzach płynących z kolarskiego środowiska dominuje opinia, że UCI dobrze się przygotowała do tej walki. Nie chciała popełnić błędów sprzed kilku lat, gdy w podobnej sytuacji przez proceduralne pomyłki nie udało się odebranie licencji zespołowi Katiusza. Wtedy w dość powszechnym odczuciu UCI działała na pokaz. Teraz, pod nowym kierownictwem, na zgliszczach afery Armstronga, w atmosferze oczyszczania dyscypliny - jak podkreśla m.in. amerykański magazyn "Outside" - władze kolarskie po raz pierwszy wysłały sygnał, że nie będą więcej tolerować przymykania oczu na doping.

Astana będzie walczyć, wynajmie prawników, Winokurow niemal na pewno odwoła się do CAS. Prawnicze batalie potrwają miesiące, być może dojdzie do kuriozalnej sytuacji, że Nibali będzie w lipcu bronił tytułu w TdF. UCI jest jednak przekonana, że tym razem zdoła postawić na swoim.

Arena konkurencji żeglarskich na igrzyska w Rio zagrożona. Stosy martwych ryb, śmieci... [ZDJĘCIA]

Więcej o: