Kiedy rośnie gwiazda, wszystkim przypominają się legendy z jej dzieciństwa. Ojciec Rafała Majki, najlepszego górala Tour de France, opowiadał w "Wyborczej", jak jego syn rozbił się na rowerze, gdy tylko pierwszy raz na niego wsiadł, albo jak matka zabroniła Rafałowi kolarstwa, gdy po kraksie na asfalcie wrócił z trenerem do domu z kością przedramienia na wierzchu.
Puchnie archiwum anegdot o nowym bohaterze - Nibalim. Jest pierwszym od 16 lat Włochem, który wygrał Tour (po zmarłym w 2004 roku Marco Pantanim), i jednym z sześciu zwycięzców trzech wielkich wyścigów: oprócz francuskiej Pętli także Giro d'Italia i Vuelta a Espana. Triumf na Polach Elizejskich zawdzięcza szczególnie jednemu etapowi. Ale wcale nie był to etap górski lub czasówka, gdzie zwykle decyduje się, kto będzie zwycięzcą wielkiego touru. On swój najważniejszy wyścig jechał po kocich łbach piątego etapu, na siedmiu brukowanych odcinkach znanych z klasyka Paryż - Roubaix. Tego dnia lało, kolarze się przewracali, niektórzy po kraksach już na trasę do Arenbergu nie wrócili. Nibali przyjechał na metę trzeci, zdobył przewagę nad najgroźniejszymi rywalami, choć przed startem w Ypres mówiono, że nie da rady, bo jest kolarzem dróg pierwszej kategorii. Ale nie jest, o czym wiedzieli włoscy dziennikarze od ojca Nibaliego Salvatore'a.
Kiedy Vincenzo - czyli w domu Enzo - miał 15 lat, ojciec wystawił go do pierwszego wyścigu rowerowego - lokalnego, w kolarstwie górskim, w masywie Gór Pelorytańskich. Trzy dni przed wyścigiem babcia Carmela chciała kupić ulubionemu wnuczkowi skuter. Enzo, gdy się o tym dowiedział, zaprotestował, bo on chciał porządnego górala. No, to dostał. Ale dzień przed debiutem wpadł z tym swoim góralem na stoisko z rybami, rower nadawał się do remontu. Wtedy właściciel sklepu i serwisu rowerowego oddał mu swój rower i dzięki temu pierwszy wyścig w karierze był jeszcze możliwy. Tata i syn nie spodziewali się jednak, że będą też startować mistrz i wicemistrz Włoch. Przez cały wyścig po wertepach dwaj specjaliści próbowali uciec, ale nie zrzucili z koła Enza. - Dotąd mam zdjęcie, jak we trzech mijają linię mety - wspomina ojciec. I dodaje: - Podczas Tour de France, gdy już wiedziałem, jaka będzie pogoda na piątym etapie z Ypres do Arenbergu, trochę się o Enza bałem. Ale wiedziałem, że po moim synu nikt nie spodziewa się takich umiejętności jazdy po nierównościach.
To wtedy przestali się liczyć dwukrotny zwycięzca Tour de France Alberto Contador z Tinkoff - Saxo, który stracił ponad 2,5 minuty do Nibaliego, oraz zeszłoroczny zwycięzca Chris Froome - on w ogóle się wycofał. Hiszpan zrobił to samo na 10. etapie, gdy doznał urazu kości piszczelowej. Oczywiście, pojawiły się głosy, że Nibali nie wygrałby, gdyby nie ich kraksy. - Są one częścią wyścigu. Miałem dużą przewagę nad Alberto, gdy podjął decyzję o wycofaniu - protestował Nibali.
Robi często zaskakujące rzeczy. W Tour de France w 2012 roku zaatakował na zjeździe z Col du Grand Colombier, choć historia ucieczek na ostatnim zjeździe, gdy meta jest na następującym po nim szczycie, nie jest optymistyczna dla śmiałków. On robił to wielokrotnie, najczęściej bez powodzenia. Wciąż próbuje, bo wspiera go fantastyczna technika zjazdu, pewnie najlepsza w peletonie. Kiedy dwa lata temu uciekał w dół z Peterem Saganem, chwalił potem Słowaka za linię jazdy, jakby była ona dziełem sztuki. Następnego dnia znów zaatakował, bo nie udało się nadrobić czasu nad późniejszym zwycięzcą Bradleyem Wigginsem. A potem znów był atak, więc już wiadomo, dlaczego nazywają Włocha "Rekinem z Mesyny". Wiecznie jest głodny walki. - Kiedy stałem na podium na Polach Elizejskich, popatrzyłem na Wigginsa z ukosa i pomyślałem: "Niedługo będę na twoim miejscu" - wspominał Włoch w ostatnią niedzielę w Paryżu. Zawsze był zdeterminowany i zawsze szedł do celu krótką drogą, nawet jeśli była trudniejsza.
Dwa lata po zaskakującym przebiegu wyścigu MTB w Górach Pelorytańskich 17-letni Enzo spakował torby i wyruszył w podróż na północ, która skończyła się dopiero w niedzielę. Dla Włocha z Sycylii wyjazd z rodzinnego domu jest trudny. Wcześniej ojciec był obecny w każdej kolarskiej chwili syna, razem o 5.30 wyruszali codziennie na trening, razem przeżywali sukcesy i porażki, razem oglądali filmy z Felice Gimondim, Giuseppe Saronnim, Francesco Moserem, Marco Pantanim. Teraz Enzo miał mieszkać w domu obcego człowieka - dyrektora sportowego zespołu Mastromarco, Carlo Franceschiego, o kilkaset kilometrów z dala od Mesyny, w Toskanii. - Nauczyło mnie to niezależności, również w myśleniu - mówi dziś.
Już wkrótce Nibali pojedzie do matki Pantaniego, dać jej w prezencie swoją żółtą koszulkę zwycięzcy Tour de France, bo tak bardzo uwielbiał brawurową jazdę "Pirata". Wokół Pantaniego sporo było dopingowych plotek, choć nigdy jego nazwisko nie wypłynęło w żadnej z wielu kolarskich afer. Być może to też jeden ze powodów uwielbienia dla Marco. Bo Nibali zawsze ostro wypowiada się o dopingu. - Powinno się ich zamknąć - mówił dwa lata temu o kolarzach, u których wykryto zabronione wspomaganie.
Teraz uważa, że gdyby nie wprowadzone w 2008 roku paszporty biologiczne, w których zapisuje się parametry biochemiczne, aby rejestrować podejrzane zmiany sugerujące doping, być może nie wygrałby Tour de France. Z drugiej strony, w grupie Astana startuje dziś Aleksander Winokurow zdyskwalifikowany na dwa lata za doping krwi w 2007 roku. - Chcą pozbyć się tamtego wizerunku, chcą zdobyć zaufanie - broni grupy Nibali, ale na wszelki wypadek dołączył do ekipy dwóch trenerów, z którymi współpracował od czasu pierwszych startów w reprezentacjach juniorskich.
W niedzielę zapytano go, czy zgodzi się na przechowywanie próbek jego krwi i moczu, aby można je było w przyszłości przebadać. - Nie mam nic przeciwko.