Tour de France. Jedna góra za daleko

Dzień dramatów w Tour de France. Michał Kwiatkowski uciekał ponad 100 kilometrów, przez moment był nawet wirtualnym liderem wyścigu, ale został doścignięty. Wielki faworyt Alberto Contador musiał się wycofać po groźnym upadku

Wczoraj w Tour de France zaczęły się góry, a wraz z nimi - wielkie emocje. Jeszcze na 10 kilometrów przed metą w La Planche des Belles-Filles Kwiatkowski, ścigający się w belgijskiej grupie Omega Pharma-Quick Step (OPQS) jechał na czele wyścigu. Dopiero na ostatnim podjeździe osłabł i został wyprzedzony przez kilkunastu kolarzy. 10. etap wygrał Włoch Vincenzo Nibali (Astana) i po jednym dniu przerwy odzyskał koszulkę lidera.

Długo wydawało się, że szarża Kwiatkowskiego może się udać. A właściwie polsko-niemiecka szarża, bo przez ponad 100 km Kwiatkowskiemu dzielnie pomagał Niemiec Tony Martin, kolega z ekipy OPQS, trzykrotny mistrz świata w jeździe na czas. Polak z Niemcem oderwali się od peletonu na zjeździe z pierwszej górki - Col du Firstplan (722 m), dogonili uciekającą już wcześniej grupkę, a potem przez blisko trzy godziny sami prowadzili ucieczkę. Potężnie zbudowany Martin, przezywany przez kolegów pieszczotliwie "Panzerwagen", czyli "Samochodem pancernym", pruł do przodu, nie zważając na deszcz, mgłę, ostre zakręty czy kolejne górskie premie. W sumie na etapie w Wogezach było ich aż siedem, w tym trzy pierwszej kategorii trudności. Organizatorzy wyścigu twierdzili, że to był najtrudniejszy w historii górski etap rozgrywany poza Alpami i Pirenejami.

Martin, który dzień wcześniej sam wygrał etap w Miluzie, chciał pomóc młodszemu koledze i holował Polaka przez górki w ekspresowym tempie, dopiero na przedostatnim podjeździe miał dość. Wypuścił Kwiatkowskiego do przodu i Polak musiał wziąć na siebie ciężar ucieczki.

Przez moment wydawało się, że w dniu Święta Bastylii, gdy zazwyczaj to francuscy kolarze robią wszystko, by stanąć na podium, Polak może być największym zwycięzcą. Jeszcze na 50 km przed metą Kwiatkowski, przed etapem szósty w klasyfikacji generalnej, był wirtualnym liderem Tour de France, bo ucieczka była ponad 4 min przed peletonem. Gdyby dowiózł taką przewagę do mety, zostałby drugim po Lechu Piaseckim (1987) polskim liderem "Wielkiej Pętli".

Polakowi sprzyjały dramaty konkurentów - w upadku mocno potłukł się Portugalczyk Tiago Machado (Netapp-Endura), do wczoraj trzeci w klasyfikacji generalnej. A na 94 km przed metą, czyli nim na dobre zaczęły się wyższe góry, rozegrał się największy dramat. Alberto Contador, lider Tinkoff-Saxo, dwukrotny zwycięzca Tour de France i główny faworyt tegorocznej edycji, przewrócił się i doznał kontuzji nogi. Lekarze założyli mu prowizoryczny opatrunek i Hiszpan z pomocą kolegów z grupy Tinkoff-Saxo (m.in. Rafała Majki) próbował gonić peleton (miał ok. 8 min straty do Kwiatkowskiego i ok. 4 min do peletonu), ale nie dał rady. Okazało się, że przez ból w nodze nie wytrzymuje tempa kolegów. Po 15 kilometrach męczarni zsiadł z roweru i poklepywany przez dyrektorów sportowych duńskiej grupy zrezygnował z dalszej jazdy. Wieczorem okazało się, że ma pęknięty piszczel.

Wycofanie się Contadora sprawia, że oglądamy przedziwny Tour de France. Wyścig, w którym seryjnie padają kolejni faworyci. Kilka dni temu z powodu upadku wycofał się zeszłoroczny zwycięzca Chris Froome (Sky), wcześniej to samo musiał zrobić król sprinterów Mark Cavendish (OPQS), z urazem przegrał też Luksemburczyk Andy Schleck (Trek), któremu przyznano zwycięstwo w Tourze po dyskwalifikacji Contadora za doping w 2010 r. Wiadomo już, że w tym roku będziemy mieli nowego mistrza, bo w peletonie nie jedzie żaden zwycięzca z poprzednich lat.

Faworytem wydaje się teraz Nibali, szczególnie po pokazie mocy w końcówce wczorajszego etapu, gdy podjazd o nachyleniu 20 proc. nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. Za jego plecami jest jednak duży tłok pretendentów do podium, szansa otworzyła się m.in. przed Australijczykiem Richiem Portem (Sky), Hiszpanem Alejandro Valverde (Movistar), Francuzami Romainem Bardetem (AG2R) i Thibautem Pinotem (FDJ), a także Amerykaninem Tejayem van Garderenem (BMC).

Kwiatkowski też mógł być w tym gronie, gdyby wczorajszy etap... kończył się jedną górę wcześniej. Na wspinaczce do La Planche des Belles-Filles Polak stracił bowiem do Nibaliego aż 2 min i 13 s. Wypadł nie tylko z pierwszej dziesiątki (na 13. miejsce ze stratą 4 min 39 s), ale też stracił białą koszulkę najlepszego młodzieżowca na rzecz Berdeta.

Porażka Polaka w górach była bolesna, ale oceniając zupełnie na zimno - prędzej czy później należało się jej spodziewać. 24-letni Kwiatkowski to młoda siła w zawodowym kolarstwie, jego zeszłoroczny debiut w Tour de France (11. miejsce) był imponujący, ale jeśli czegoś Polakowi wciąż brakuje to właśnie głównie umiejętności radzenia sobie w górach. Pochodzący z Torunia kolarz świetnie czuje się w jeździe na czas, umie atakować w płaskim terenie, nieźle radzi sobie na pagórkach, ale gdy robi się naprawdę stromo, ma jeszcze problemy i nie wytrzymuje tempa najlepszych. - Mam jeszcze czas na naukę - mówił przed rokiem. Wczoraj odebrał kolejną lekcję.

Dobre wiadomości są dwie. Dziś dzień przerwy, można odpocząć. A po drugie, wycofanie się Contadora oznacza, że Majka, który miał być pomocnikiem Hiszpana w górach, powinien teraz dostać wolną rękę do samodzielnych akcji. Kto wie, może nawet zobaczymy jeszcze w tym roku podwójnie polski atak Kwiatkowski - Majka?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.