Pierwszy przekręt Lance'a Armstronga

Tego nie było nawet w raporcie USADA: Lance Armstrong już jako 22-latek przekupił rywali, by pozwolili mu wygrać "Million Dollar Race" w USA. I zrobił to, jak zwykle, z fantazją: Roberto Gaggiolemu dostarczył łapówkę ukrytą w cieście - pisze "Corriere della Sera"

Oszuści rozliczali się w hotelu w Bergamo, więc stanęło na panettone w tradycyjnym papierowym pudełku. Lance stanął pod drzwiami Roberto Gaggiolego, przekazał prezent i życzył "Merry Christmas". W środku było 100 tysięcy dolarów w niskich nominałach. Był październik 1993 roku, Armstrong miał 22 lata, niedługo wcześniej został niespodziewanie mistrzem świata. Jak ostatnio przyznał, już wtedy jeździł na dopingu, ale to była jeszcze szkółka niedzielna w porównaniu do późniejszych transfuzji i szprycowania się EPO w drodze po siedem tytułów w Tour de France. A czasem zapewniał sobie jeszcze inne wspomaganie. Jakie, dziś jako pierwsze opisało "Corriere della Sera".

"Lance dał znak, a ja pozwoliłem mu uciec"

Chodziło o rozegrany kilka miesięcy wcześniej "Million Dollar Race". Sieć aptek Thrift Drug (farmakologiczny biznes lubi kolarstwo, firma Amgen, mająca kiedyś patent na EPO, sponsorowała przez jakiś czas wyścig dookoła Kalifornii) postanowiła ufundować najwyższą indywidualną nagrodę w historii kolarstwa, milion dolarów dla tego, kto wygra w 20 dni trzy amerykańskie wyścigi. Amstrong, który niedługo wcześniej został zawodowcem, potraktował wyzwanie śmiertelnie poważnie. Wygrał wyścig w Pittsburgu, pierwszy z trzech, potem etapowy wyścig w Zachodniej Wirginii. Jak opowiada nowozelandzki kolarz Stephen Swart, już tam Lance dał jego zespołowi 50 tysięcy dolarów, żeby pozwolić mu wygrać. Ale żeby rozbić bank, musiał jeszcze zwyciężyć w CoreStates w Filadelfii. Faworytem wyścigu był Gaggioli, Włoch który większość kariery spędził w USA. - Lance podszedł do mnie przed startem. Powiedział, że wszystko jest umówione z moim zespołem Coors Light, mamy dostać 100 tysięcy. Zrozumiałem, że decyzja już zapadła. Na dwa okrążenia przed końcem znalazłem się w ucieczce z Lance'em, Bobbym Julichem i Włochami z Mercatone. Lance dał znak, a ja pozwoliłem mu uciec - wspomina Gaggioli.

"W jeden dzień zarobiliśmy więcej, niż nasi koledzy przez całe Giro"

Dlaczego Julich nie gonił Armstronga, to dość oczywiste: byli kolegami, jeździli potem razem w zespole Motoroli i w Cofidisie (po niedawnej aferze Lance'a Julich też przyznał się do stosowania w przeszłości dopingu). Ale dlaczego nie ruszyli za Lance'em Włosi z Mercatone, choć było ich czterech? Jeden z nich, Simone Biasci, opowiada, że Lance już na trasie wynegocjował układ z jednym z nich, Angelo Canzonierim. Obiecał Mercatone 50 milionów lirów (wtedy to było ok. 80 tysięcy dolarów). - Świetnie zarobiliśmy. W jeden dzień więcej niż nasi koledzy przez całe Giro d'Italia - wspomina Biasci. Canzonieri z kolei nie pamięta niczego. - Zostawcie Armstronga w spokoju, dość już wycierpiał - odpowiada na pytanie "Corriere della Sera". Świadkowie wspominają też, że Lance ostatecznie nie wyszedł na tym najlepiej: bo nie sprawdził, że milion jest wypłacany tylko jeśli zwycięzca zgodzi się na raty 50 tysięcy rocznie, przez 20 lat. On potrzebował gotówki natychmiast, żeby spłacić tych, którzy byli w układzie, i podzielić się z kolegami z Motoroli i pracownikami grupy. A Thrift Drug od ręki w gotówce wypłacał tylko 600 tysięcy minus 20 procent podatku. Po tym, jak cztery miesiące po wyścigu, m.in. we wspomnianym hotelu w Bergamo, Lance spłacił wspólników, zostało z nagrody niewiele. Potem Armstrong nauczył się dużo lepiej liczyć. Ale łapówkarskie zwyczaje mu się - jak dziś wiemy z opowieści np. o układach z Międzynarodową Unią Kolarską - nie zmieniły.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o: