Tour de France. O jeden BigMac za daleko

Chris Froome w Alpe dHuez pokazał, że jednak jest człowiekiem. A przynajmniej tak jak każdy z nas potrzebuje cukru. I dostał 20 sekund kary. W piątek ciąg dalszy męczarni peletonu. 204,5 km z Bourg d'Oisans do Le Grand Bonnard, z dwoma premiami górskimi poza kategorią, w tym częsta w wyścigu przełęcz de la Madeleine (2000 m npm, 19 km długości, 1540 m przewyższenia, czyli 7,9 proc.). Transmisja w Eurosporcie od 12.10. Relacja na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live.

Wygraj Ligę! Kupisz Saganowskiego czy Ślusarskiego? ?

Francja nie mogła wyobrazić sobie lepszego królewskiego etapu w 100. edycji Tour de France. W dramatycznych okolicznościach wygrał Christophe Riblon, lider Froome musiał być ratowany przez kolegę z drużyny, Alberto Contador próbował odzyskać straty do Brytyjczyka szaleńczym zjazdem, ale defekt roweru zaprzepaścił nikłą szansę na powodzenie tej szarży. A na podjeździe Hiszpan okazał się być tylko cieniem wielkiego górala sprzed wpadki dopingowej w 2010 r.

Michał Kwiatkowski kilka razy doganiał ultragórali podczas zjazdu, ale podczas ostatniej wspinaczki nie dotrzymał im koła. Postanowił jechać własnym tempem i - tak jak na Mt Ventoux - stracić jak najmniej. Jeszcze raz metoda okazała się na tyle skuteczna, że Polak przyjechał na szczyt 31. oraz zachował rewelacyjne, jak na 23-letniego debiutanta, dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej.

W tym kolarskim święcie było wszystko, co kochają kibice - organizatorzy podali, że na trasie był ich milion. Była udana ucieczka grupy śmiałków, którzy zdawali sobie sprawę, jakie podejmują ryzyko. Etap był bowiem potrójnie trudny. Trasa kazała kolarzom podjeżdżać do kurortu alpejskiego aż dwa razy (13,8 km, różnica poziomów 1124 metry), a między tymi wyczerpującymi próbami zjeżdżać na łeb na szyję z Col de Sarenne - 26 km w górskimi zawijasami, szczególnie w górnym odcinku po popękanym asfalcie, drożyną wąską, bez barierek ochronnych. Właśnie na nim próbował szczęścia Contador.

Riblon na mecie płakał ze szczęścia, a kapitalny Tejay van Garderen, złapany przez Francuza kilometr przed metą - z rozczarowania. Amerykanin słabł w oczach - wcześniej miał problemy z rowerem - i gdyby miał do przejechania jeszcze kilometr pod górę, to chyba by stanął.

Zresztą, każdy by stanął, gdyby nie miał ze sobą wysokoenergetycznego żelu albo batona. Niedoszacowanie spalania energii może być opłakane skutkach. Sportowcy mówią w takich przypadkach o odcięciu prądu - szczególnie nagłym w przypadku 21 serpentyn Alpe d'Huez pokonywanych dwukrotnie. Jest to nic dziwnego - na długim górskim etapie, a przecież ten był królewski, kolarz traci około 8000 kcal, czyli równoważnik 16 kotletów schabowych z zasmażką albo 14 BigMaców.

W połowie ostatniego podjazdu widać było, że Froome słabnie, a w McDrive zatrzymać się nie mógł, nawet gdyby taki był. Fenomenalny góral, który znokautował rywali na Mt.Ventoux, dał uciec Nairo Quintanie i Joaquinie Rodriguezowi. Partner Brytyjczyka Richie Porte musiał zamienić się w pogotowie ratunkowe - zaczekał na samochód grupy Sky, wziął żel wysokoenergetyczny, dogonił Froome'a i podał mu "kroplówkę".

Froome wiedział, że łamie przepisy, które mówią, że na ostatnim podjeździe można skorzystać tylko z produktów, które wiezie się ze sobą. Pomoc z zewnątrz jest zabroniona. A jednak się na to zdecydował, musiał być śmiertelnie wyczerpany.

Mija kilka minut, kiedy do krwi reanimowanego dostanie się pierwszy strzał cukru, kiedy odzyska on choć trochę energii. Froome bardzo ciężko dojechał do mety, na ostatnich metrach puścił przodem partnera.

Quintanie - on pokonał górę najszybciej, choć na mecie był czwarty - cukru we krwi nie zabrakło. Zakon naukowców, który w poszukiwaniu dowodów na doping na odległość szacuje moc, z jaką pedałują kolarze, wyliczył, że Kolumbijczyk zbliżył się do podejrzanej granicy 6 watów na kilogram wagi ciała (Armstronga miewał 6,4 w/kg). Ale nawet z taką mocą Quintana nie zbliżył się do najlepszych wyników na Alpe d'Huez, najczęściej odwiedzanej góry w Tour de France.

Do rekordu Marco Pantaniego z 1995 r. zabrakło mu równo trzech minut. Wśród 200 najszybszych wjazdów na szczyt Kolumbijczyk ma dopiero 37. wynik. W tej klasyfikacji znalazło się zaledwie pięciu kolarzy z czwartkowego etapu. Czyżby rzeczywiście kolarstwo było czystsze? Czy tylko kolarze bardziej zmęczeni.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.