"Wyścig Tajemnic" cz. IV. Armstrong i jego filozofia: Doping jest naturalny. Jak powietrze i grawitacja

- Nagle minął nas pędem jakiś samochód. Prawie nas potrącił, a na dodatek kierowca zaczął krzyczeć w naszym kierunku. Wkurzyłem się i coś mu odpowiedziałem. Lance milczał. Przyspieszył i pogonił za autem. Znał okolicę, więc pojechał skrótem i dogonił gościa już na górze, na czerwonym świetle. Zanim do nich dojechałem, Lance zdążył wyciągnąć kierowcę z auta i okładał go pięściami. Patrzyłem przez minutę i nie wierzyłem w to, co widzę - pisze Tyler Hamilton, były wyśmienity kolarz, autor wstrząsającej książki "Wyścig Tajemnic".

Książka pt. "Wyścig Tajemnic" to spisana przez Daniela Coyle'a spowiedź Hamiltona, niegdyś najbardziej zaufanego "porucznika" Lance'a Armstronga, byłego numeru jeden wśród kolarzy.

Hamilton wyrzucił z siebie wszystko o dopingu, kłamstwach i latach spędzonych u boku Armstronga w zespole U.S. Postal. Wyjawienie prawdy stało się dla niego równie ważne jak jeszcze kilka lat wcześniej wygrywanie Tour de France.

Rezultatem tej determinacji jest "Wyścig Tajemnic" - wybuchowa książka, która odsłania kurtynę i zabiera nas w podróż po nieznanym świecie zamieszkanym przez niewiarygodnie ambitne i niedoskonałe postaci, jak Armstrong, Michele Ferrari, Ivan Basso i Jan Ullrich. Zabiera czytelnika za kulisy najbardziej skomplikowanego, profesjonalnego i dopracowanego programu dopingowego w dziejach, ukazuje szokujące praktyki przetaczania krwi w hotelach, fałszywe recepty i tajemnicze wizyty w laboratoriach. To brutalna prawda o kolarstwie, egoizmie, samotności, sile, kłamstwie i zdradzie. Jest poruszającym świadectwem miłości do sportu i rywalizacji. Premiera książki wydanej przez Sine Qua Non już 20 marca ( Tutaj możesz ją kupić w przedsprzedaży ). W Sport.pl - codziennie, aż do dnia premiery - publikujemy najciekawsze i najmroczniejsze fragmenty książki.

Przeczytaj cz. I: Kiedy Hamilton poznał Armstronga

Przeczytaj cz. II: Jako paniagua jesteś nikim - zasada 1000 dni i pierwsze "czerwone jajeczko" Hamiltona

Przeczytaj cz. III: Edgar - najlepszy przyjaciel Armstronga i Hamiltona

Rozdział VI: Rok 2000: Budując maszynę

Doszedłem do takiej wprawy, że potrafiłem ocenić poziom hematokrytu po kolorze krwi. Przyglądałem się jej kropelkom, gdy Ferrari nakłuwał mi palec, robiąc test kwasu mlekowego. Gdy była jasna i wodnista, hematokryt był niski. Jeśli była ciemna, był wyższy. Lubiłem ten ciemny, pełny kolor, wszystkie te krwinki tłoczące się tam, jak w gęstej zupie, gotowe do działania. Miałem wtedy jeszcze więcej chęci do treningów.

A te były jak gra: ile jeszcze wysiłku możesz włożyć, jak sprytnie będziesz postępować, jak wiele potrafisz schudnąć i czy uda ci się osiągnąć właściwe liczby. Poza tym wszystkim człowiekowi towarzyszyła jeszcze niepewność, która dawała kopa: "Nieważne ile bierzesz, inni skurwiele biorą jeszcze więcej!".

Z kolei inna gra nie dotyczyła EPO, ale Lance'a - a dokładnie tego, jak sobie z nim radzić. Zawsze był drażliwym facetem, a gdy zbliżał się Tour de France 2000, stawał się jeszcze bardziej uszczypliwy. W czerwcu było już bardzo nerwowo. Był spięty do granic możliwości, zdystansowany. Traktował nas bardziej jak dyrektor niż kumpel z grupy: "Lepiej, żebyście osiągnęli właściwe liczby". Drobiazgi potrafiły go wkurzyć. Wiedziało się o tym, gdy rzucił to swoje spojrzenie - trzysekundowe, bez mrugnięcia.

To zabawne, media traktowały to spojrzenie jak przejaw jego supermocy, która ujawniała się w wielkich momentach podczas wyścigów. My jednak częściej widzieliśmy je w autokarze lub przy śniadaniu. Jeśli przerwałeś Lance'owi, gdy mówił, jeśli nie zgadzałeś się z jego zdaniem albo spóźniłeś się na trening - zawsze obrzucał cię tym spojrzeniem. Jednak najbardziej się wkurzał, gdy ktoś z niego żartował. Tak naprawdę pod tą twardą skorupą krył się niezwykle wrażliwy człowiek. Pewnego razu przy śniadaniu Christian Vendevelde wyśmiał nowe buty Nike, które Lance założył. Christian jest świetnym gościem - nie chciał urazić Armstronga, po prostu sobie żartował i miał ubaw z jego butów. "Wypasione buty, stary!", zaśmiał się. Lance'a trafił szlag. Rzucił na Christiana spojrzenie.

Ten incydent nie przekreślił szans Vandevelde w Postalu, ale z pewnością mu nie pomógł. Najłatwiej można było wkurzyć Lance'a, narzekając na doping. Najlepszym przykładem był chyba Jonathan Vaughters. Ze swoim dociekliwym umysłem nie był typem człowieka, który w pełni akceptował doping. Nie słuchał ślepo tego, co mówili Lance i Johan. Zadawał pytania, których nikt nie zadawał: "Dlaczego to robimy? Dlaczego Unia Kolarska nie egzekwuje przepisów?". Co więcej, JV niepokoił się, gdy chodziło o doping; ciągle bał się policji lub testów. Mówił nawet, że czuje się winny - my pozbyliśmy się poczucia winy już dawno. Dla Lance'a pytania Jonathana i jego wątpliwości były dowodem tego, że JV nie ma właściwego nastawienia. Pamiętam, że Lance zrugał go po wyścigu Dauphiné Libéré w 1999 roku, gdy ten popełnił błąd, mówiąc, że cieszy się, iż dojechał jako drugi. Dla Armstronga była to pierwsza przegrana pozycja.

Po Tour de France w 1999 roku wszyscy wiedzieli, że Vaughters nie przepadał za systemem Lance'a i Johana. W 2000 roku JV przeszedł do francuskiego Crédit Agricole. Surowsze francuskie przepisy sprawiały, że grupa była pod kontrolą. Vaughters odciął sobie drogę do kariery, żeby zerwać z kulturą dopingu. Jednak wtedy Lance miał go za zwykłego fiuta. Zgodnie z filozofią Armstronga, doping to naturalna sprawa, jak powietrze i grawitacja. Albo to robisz - i to na maksa - albo milczysz i wylatujesz. Żadnego narzekania, płakania czy dyskutowania. JV był w oczach Lance'a zwykłym hipokrytą, bo posłużył się rezultatami osiągniętymi w Postalu, żeby podpisać duży, dwuletni kontrakt z Crédit Agricole. Płacili mu przecież za to, że ma wyniki. A tu nagle zrobił się z niego wielki "pan czysty", narzekający na doping, uważający się za prawego człowieka i kończący w środku stawki? Fiut.

Oczywiście było więcej sposobów, żeby rozwścieczyć Armstronga. Jedna z takich sytuacji miała miejsce wiosną 2000 roku, gdy kończyliśmy sześciogodzinną przejażdżkę. Wspinaliśmy się wąską drogą w kierunku mojego domu. Lance i ja byliśmy zmęczeni, odwodnieni, głodni, chcieliśmy wrócić do domu i uciąć sobie drzemkę. Nagle minął nas pędem jakiś samochód. Prawie nas potrącił, a na dodatek kierowca zaczął krzyczeć w naszym kierunku. Wkurzyłem się i coś mu odpowiedziałem. Lance milczał. Przyspieszył i pogonił za autem. Znał okolicę, więc pojechał skrótem i dogonił gościa już na górze, na czerwonym świetle. Zanim do nich dojechałem, Lance zdążył wyciągnąć kierowcę z auta i okładał go pięściami. Gość się zasłaniał i wrzeszczał. Patrzyłem przez minutę i nie wierzyłem w to, co widzę. Armstrong zrobił się czerwony jak burak. Był maksymalnie wściekły i dawał temu wyraz. Wreszcie przestał. Pchnął gościa na ziemię i zostawił.

Wsiedliśmy na rowery i w ciszy pojechaliśmy do domu. Kilka dni później opowiedział tę historię Frankiemu i Kevinowi, jakby to było coś zabawnego - kolejna szalona przygoda we Francji. Też próbowałem się śmiać, ale nie umiałem. Przypomniałem sobie tego gościa na ziemi, krzyczącego i błagającego, podczas gdy Lance nie przestawał go okładać. Zobaczyłem więcej, niż chciałem zobaczyć.

Ta ciemna strona Lance'a przerażała nas, ale dopóki chodziło o sukces grupy, działała jak paliwo. On i Johan Bruyneel sprawiali, że Postal chodził jak szwajcarski zegarek. Lepsze hotele. Lepsze traktowanie przez organizatorów wyścigów. Lepsze planowanie. Lepsze jedzenie. Lepsi sponsorzy. Lepsza technologia, włącznie z testami w tunelu aerodynamicznym. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy częścią czegoś wielkiego, robionego z rozmachem. Jakbyśmy byli astronautami trenującymi przed misją NASA. Poza tym dochodził jeszcze bardziej znaczący, choć prosty fakt. Mianowicie to, że pedałowaliśmy wspólnie, każdego dnia, przemierzając jedne z najpiękniejszych terenów na świecie. Dochodziło poczucie dawania sobie wycisku większego niż kiedykolwiek wcześniej. Przemienialiśmy się w jeszcze potężniejszych - i płacili nam za to! Podczas przejażdżek czasami nasze spojrzenia się spotykały. Uśmiechaliśmy się wtedy, jakbyśmy mówili:

"Zdajesz sobie sprawę, jak szalone jest to wszystko?".

Więcej o:
Copyright © Agora SA