Tour de France. Bradleya Wigginsa dwa dni do zwycięstwa

Gdyby nie dyskwalifikacja za doping, Alejandro Valverde byłby faworytem Tour de France. W czwartek Hiszpan wygrał jeden z najtrudniejszych etapów wyścigu

Igrzyska w Londynie multimedialnie! Olimpijskie wideo najlepsze na Sport.pl ?

Od dawna uważany był za jeden z największych kolarskich talentów na miarę Alberto Contadora. Wygrał Vueltę, trudne górskie wyścigi Dauphiné i dookoła Katalonii. Doskonale spisywał się w klasykach: Liege-Bastogne-Liege, Strzała Walońska, Clasica San Sebastian. W nich też przyjeżdżał na pierwszym miejscu albo w czołówce, aż w jego sportowym życiu zaszła drastyczna zmiana. Znalazł się na liście kolarzy, którzy odwiedzali gabinet dopingowego guru doktora Eufemiano Fuentesa. Po wielu procesach i miesiącach niepewności został skazany przez Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy ds. sportu na dwa lata dyskwalifikacji.

Do startów wrócił w tym roku. Od początku sezonu jechał tak, jakby jego forma fizyczna i psychiczna nie doznała najmniejszego uszczerbku. Wygrał etapy w Australii i w Andaluzji, a w wyścigu Paryż - Nicea dzielnie starał się walczyć z Wigginsem, dziś liderem Tour de France. Tam również odniósł zwycięstwo etapowe.

- Dla mnie nic się nie zmieniło. Skończyłem się ścigać, wygrywając (w 2010 roku w Tour de Romandie) i wracam, pokazując, że znów stać mnie na zwycięstwa. Rower jest częścią mojego życia. Przez cały czas mojej dyskwalifikacji trenowałem, ważę teraz nawet mniej niż przedtem - mówił podczas wyścigu Paryż - Nicea.

- Media się dziwią, ale ja nie - opowiadał Yvon Ledanois, dyrektor sportowy grupy Movistar. - To prawdziwy mistrz, pokazuje wielką klasę i profesjonalizm. Cały czas wykonywał swoją pracę. A nie było to łatwe, bo można stracić ducha przez 18 miesięcy bez startów.

W czwartek stoczył równie trudną walkę na trasie Wielkiej Pętli. Zaatakował samotnie na wzniesieniu Port de Bales 36 km przed metą. Miał już dwie i pół minuty przewagi, ale pod koniec musiał odeprzeć atak za wszelką cenę starających się go dogonić dwóch najlepszych kolarzy tego wyścigu Bradleya Wigginsa i Chrisa Froome z grupy Sky. Valverde udało się ledwo ledwo odeprzeć tę szarżę. Na metę przyjechał z 19 sekundami przewagi.

Gdyby nie udział w kraksie na szóstym etapie i poniesionym wtedy stratom Hiszpan pewnie walczyłby o czołowe pozycje - może nawet z Wigginsem. Godnie zastępuje nieobecnego z powodu dyskwalifikacji Alberto Contadora. Może za rok, gdy obaj wystartują, Brytyjczykowi będzie trudno powalczyć o końcowe zwycięstwo.

Na razie wszystko idzie mu jak z płatka. Skończyły się górskie etapy, a on znów zyskał cenne sekundy przewagi nad największymi rywalami. Wczoraj był trzeci, a za nim przyjechali i Vicenzo Nibali i Jurgen Van den Broeck.

- Pierwszy raz od startu wyścigu pomyślałem, że być może wygram ten Tour. Powiedziałem to Chrisowi (Froome) i jechaliśmy bardzo skoncentrowani na ostatniej górce. Myślałem wtedy o całej rodzinie, o wszystkich, którzy mi pomagali. Chris cały czas mnie poganiał, mówiąc: "Naprzód, naprzód", ale ja byłem już wtedy w innym świecie - opowiadał Wiggins.

Wyścig zakończy się w niedzielę w Paryżu. W piątek etap przejściowy, w sobotę jazda indywidualna na czas, a w tej specjalności Brytyjczyk jest mistrzem. Relacja na żywo w Sport.pl.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.