Giro d'Italia. Piasecki: Szmyd wyskoczy z drugiego szeregu

- Kiedyś nawet ktoś, kto się nie interesował kolarstwem, potrafił jednym tchem wymienić kilkunastu zawodników. Żeby te czasy wróciły, potrzebne nam są wielkie zwycięstwa - mówi przed startem 95. Giro d'Italia Lech Piasecki. Były mistrz świata, który w wyścigu dookoła Italii wygrał w swej karierze pięć etapów, najmocniej wierzy w Sylwestra Szmyda. - Na Giro faworytami są Włosi, ale może być tak, że wyskoczy ktoś z drugiego rzędu. W nim na pewno jest Szmyd - ocenia Piasecki. Początek Giro w sobotę. Transmisje w Eurosporcie, relacje w Sport.pl.

Łukasz Jachimiak: W sobotę ruszy 95. edycja Giro d'Italia. Pojedzie w niej aż siedmiu Polaków z Sylwestrem Szmydem na czele. Kolarz grupy Liquigas ostatnio jest w wysokiej formie, co potwierdził siódmym miejscem w Tour de Romandie i trzecim w Giro del Trentino. Myśli pan, że Szmyd ma szansę nawiązać do pańskich sukcesów z lat 80. XX wieku i wygrać choć jeden etap Giro?

Lech Piasecki: Bardzo bym tego chciał. W tym roku Szmyd rzeczywiście pokazał, że jest w dobrej dyspozycji i że stać go na plasowanie się w ścisłej czołówce dużych wyścigów. Wierzę, że na górskich etapach będzie mocny. Takich etapów w Giro nigdy nie brakuje, miejmy nadzieję, że Sylwek na nich zawalczy.

Eksperci twierdzą, że Ivan Basso, a więc dwukrotny zwycięzca Giro i lider ekipy Liquigas, jest zupełnie bez formy i że w związku z tym Szmyd nie będzie musiał pracować na sukces Włocha. Wierzy Pan, że Polak dostanie od swych szefów wolną rękę?

- Włosi zawsze stawiają na swoich kolarzy, a Basso to dla nich zawodnik szczególny, bardzo utytułowany. Ale jeśli faktycznie będzie tak, że Sylwek będzie w lepszej dyspozycji, to nikt nie będzie mu kazał ciągnąć po górach człowieka bez formy. Wtedy Sylwek dostanie wolną rękę i będzie jechał dla siebie. Jeśli będzie naprawdę mocny, to drużyna zacznie pracować dla niego. W każdej grupie zawsze jest tak, że robi się pewne założenia przed wyścigiem, ale życie często je weryfikuje.

Dla kolarza, który jest w wyższej formie od lidera swej drużyny konieczność pomagania temu liderowi jest bardzo frustrująca?

- Kolarz po prostu musi się z tym pogodzić, bo za to mu płacą. Niestety, nie ma wyjścia - musi się podporządkować. Jakkolwiek nie znaczy to, że musi się też całkowicie poświęcić. Jeśli okaże się, że jest w superdyspozycji, to nawet pomagając komuś, zawsze znajdzie gdzieś wysoko miejsce dla siebie. Oczywiście kiedy się jedzie na lidera, to czasem nie wystarcza sił na końcówkę, na mocny finisz. Ale na pewno też można się pokazać, można pojechać bardzo dobry wyścig.

Co musiałoby się stać, żeby szefowie grupy Liquigas w trakcie wyścigu uznali, że to Polak jest lepszym kandydatem na lidera?

- Na początku nikt nerwowych decyzji nie będzie podejmował. Formę poszczególnych zawodników zobaczymy dopiero na pierwszych etapach górskich. Na płaskich odcinkach kolarz w słabszej dyspozycji sobie poradzi. Ale jak przychodzą góry, to nie ma litości - jadą ci, którzy są mocni. Jeśli Szmyd będzie wyraźnie mocniejszy, grupa stworzy nowy plan i to Polak zajmie pozycję, z jaką ruszy Basso.

Razem ze Szmydem i Basso w Liquigas pojedzie Maciej Bodnar, poza nimi w wyścigu dookoła Italii zaprezentują się jeszcze Przemysław Niemiec, Michał Kwiatkowski, Michał Gołaś, Bartosz Huzarski i Tomasz Marczyński. Czego możemy się spodziewać po tych kolarzach?

- Najbardziej żałuję, że nie pojedzie Rafał Majka. On miał być liderem zespołu Saxo Bank, wielka szkoda, że wyeliminowała go kontuzja. Myślę, że skoro tak dobrze wypowiada się o nim Alberto Contador i skoro wierzą w niego menedżerowie z grupy z Bjarne Riisem na czele, to on musi być kolarzem wielkiego formatu. Takim, którego będzie stać na wygrywanie wielkich tourów. A co do Polaków, którzy w Giro pojadą, to mam nadzieję, że oni wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że to jeden z największych wyścigów świata i że w takim wyścigu warto się pokazać, dać się zapamiętać, a nie tylko go przejechać. Dla nich to ogromna szansa, żeby zaistnieć, podpisać nowe, intratne kontrakty. Wreszcie mamy pokolenie młodych, zdolnych zawodników, ale brakuje nam kropki nad i. Kiedyś nawet ktoś, kto się nie interesował kolarstwem, potrafił jednym tchem wymienić kilku czy nawet kilkunastu zawodników. Żeby te czasy wróciły, potrzebne nam są wielkie zwycięstwa.

Trzy lata temu w Tour de France pokazał się Marcin Sapa. Nic nie wygrał, ale szarpał, uciekał, był aktywny. W Giro ktoś poza Szmydem zrobi chociaż tyle?

- Fajnie, że Sapa był wtedy widoczny, szkoda, że żadnego etapu nie wygrał. Takie ucieczki na pewno są dużo lepsze niż zwykła jazda w peletonie, ale to za mało, potrzebujemy czegoś więcej.

Przed rokiem Giro wygrał Contador, ale po dyskwalifikacji za stosowanie dopingu stracił to zwycięstwo na rzecz Michele Scarponiego. Teraz Hiszpan nie pojedzie, ale środowisko ciągle o nim dyskutuje. Zgodzi się pan, że cała ta afera mocno szkodzi kolarstwu?

- Na pewno to zamieszanie kolarstwu nie służy. Z drugiej strony trzeba podkreślić, że jesteśmy pierwszą dyscypliną sportu, która naprawdę zaczęła walkę z dopingiem. Widać, że u nas nie ma świętych krów.

Lance Armstrong nie jest święta krową? Stosowanie dopingu zarzucają mu już nie tylko dziennikarze z Francji, ale też koledzy, którzy jeździli z nim w różnych grupach, a jednak Amerykanin nadal uchodzi za czystego.

- Wszyscy mu coś zarzucają, ale nikt mu niczego nie udowodnił. Jak ktoś ma dowody, niech je pokaże. Od lat o tym się mówi, a przecież w swojej karierze Armstrong był aż 27 razy poddawany kontroli antydopingowej i za każdym razem okazywało się, że jest czysty. Skoro nic u niego nie znaleziono, to takie gadanie, że coś brał jest zwyczajnie głupie

Wróćmy do Contadora, który twierdzi, że w jego organizmie wykryto doping, bo zjadł skażoną wołowinę. Nie wierzy pan w jego wersję wydarzeń?

- Dochodzenie w tej sprawie trwało bardzo długo, na pewno wszystko dokładnie sprawdzono, a skoro uznano, że kolarz był winny, widocznie właśnie tak było.

Armstrong skończył karierę, Contador jest zawieszony, kto może zostać nowym liderem światowego peletonu?

- Na Giro faworytami są Włosi. Scarponi, Damiano Cunego, mimo wszystko Basso. Ale to nie są murowani kandydaci do zwycięstwa. Może być tak, że wyskoczy ktoś z drugiego rzędu. W nim na pewno jest Szmyd.

W swojej karierze wygrał pan pięć etapów Giro. Powie pan Szmydowi, jak smakują takie zwycięstwa?

- Co tu dużo mówić - wygrać etap Giro to wspaniała sprawa. W karierze parę wyścigów wygrałem, ale triumfy na poszczególnych etapach Giro uważam za jedne ze swoich największych sukcesów. Szmydowi i pozostałym Polakom życzę, żeby też przeżyli coś takiego.

Redaktor to dopiero jest kibic! Poznaj nas na profilu Facebook/Sportpl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.