Rok 2012. Felieton Tomasza Jarońskiego

Jest rok 2012. Mroźny, lutowy poranek. Powietrze czyste tak, że niebo nad nowoczesną bryłą siedziby UCI (Międzynarodowej Unii Kolarskiej) w szwajcarskim Aigle wydaje się być kryształowe. Błękit komponuje się z bielą gór majestatycznie zamykających horyzont. Miasteczko leży w sercu Chablais Vaudois, w otoczeniu winnic wznosi się zamek Aigle. Zbudowali go w XII wieku Sabaudczycy. Dziś jest świątynią wina, z muzeum i salą degustacji.

Jednak nie uroki podniebienia są celem przybycia z Londynu skromnego urzędnika Winstona Smitha. W postawie tego 70-latka, który wysiadł przed siedzibą UCI z limuzyny, widać zmęczenie. Niepozorny, niezbyt przystojny, choć jeszcze świetnie trzymający się mężczyzna rozgląda się nerwowo, jakby obawiał się wzroku kręcących się tu i ówdzie ludzi. Niepotrzebnie. Nikt przecież nie wie, że jest orwellowskim bohaterem i do Aigle został wezwany w sprawie tajemniczej i niecierpiącej zwłoki. Jest emerytem, żyje skromnie na przedmieściach Londynu, wyleczył się z miłości do Wielkiego Brata i nie interesują go już konflikty Eurazji z Oceanią. Nie mógł jednak odmówić prośbie szefa UCI Pata McQuaida.

Barczysty Irlandczyk spotkał się z nim w Londynie i zaproponował gażę, która była dla Smitha nie do odrzucenia. Nie wahał się, wiedząc, że Policja Myśli, i podobne instytucje zostały wysłane na śmietnik historii wraz z pojawieniem się w dalekiej Polsce wąsatego mężczyzny o trudnym do wymówienia nazwisku Wałęsa. - Co tam - pomyślał. W końcu to miło, że ktoś chce skorzystać z jego doświadczenia wyniesionego z departamentu archiwów w Ministerstwie Prawdy. Wprawdzie przez jego bystry jeszcze umysł przeleciała kłująca końcówki nerwowe myśl o możliwości ewaporowania, o popełnieniu myślozbrodni, ale szybko sobie przypomniał, że od tamtych czasów minęło 28 lat, które przewróciły świat do góry nogami.

Jego zadanie wydawało się proste, w duchu śmiał się, że kolarska centrala chce mu za taki drobiazg tyle zapłacić. Mając na emeryturze czas, był na bieżąco z nowinkami z zakresu komunikacji medialnej, o których w 1984 roku nikomu się nie śniło. Bełkotliwie mówiący prezes UCI oczekiwał, by Winston wymazał ze źródeł nazwiska kolarzy, którym udowodniono lub udowodni się stosowanie zabronionych środków dopingujących. Na razie Hiszpan Contador i Niemiec Ullrich, Włoch Basso, wkrótce Amerykanin Armstrong i jeszcze paru. Sprawa nie dotyczyła tylko oficjalnych wydawnictw i komunikatów, ale także prasy, nagrań dźwiękowych i telewizyjnych. Jednocześnie w miejsce znikających nazwisk trzeba było wstawiać nowe, pozmieniać też obrazki w krążących po internecie relacjach z wyścigów.

Smith nim pojawił się w Szwajcarii, popatrzył na wyniki Tour de France z 2005 roku. Nazwisko każdego podejrzanego skreślił grubą krechą. Spotkało to pierwszego Armstronga i kolejnych Basso, Ullricha, Hiszpana Mancebo, Kazacha Winokurowa. Przy nazwisku szóstego, Leipheimera zanotował - zwycięzca. Drugi miał być Australijczyk Evans, a trzeci Hiszpan Pereiro, choć w oryginale zajmowali miejsca ósme i dziesiąte. Starym sposobem na kartce zapisał prawidłową już wkrótce kolejność.

- To do dzieła - pomyślał Smith i z animuszem wkroczył do gmachu UCI, by na siódmym piętrze, w skromnym gabinecie numer 714 układać nową historię światowego kolarstwa.

Więcej o: