Tour de France. Udany powrót do przyszłości

To był tydzień Rafała Majki, choć na trasie Tour de France nie było jeszcze żadnej poważnej wspinaczki. Niemniej tak zmotywowanego, pewnego siebie i czujnego Polaka jeszcze chyba nie oglądaliśmy. Dotychczasowy plan - jeśli nie liczyć kilku stłuczeń - udało mu się zrealizować w 100%. Nie wszyscy byli tak konsekwentni, nie wszystkim też dopisało szczęście. Kto zyskał, a kto stracił na pierwszych dziewięciu etapach Wielkiej Pętli?

W pojedynku organizatorów z materią wyścigu na razie mamy wynik 7:2. Z pozoru drobne zmiany: brak prologu lub otwierającej wyścig jazdy na czas, skoncentrowanie trzech pierwszych etapów na niewielkim obszarze, bez konieczności relokacji ekip, czy choćby ustawienie na końcu pierwszego tygodnia potwornie ciężkiego etapu, będącego - nomen omen - jednym z kamieni milowych wyścigu, okazały się strzałem w dziesiątkę. Mimo, że nic tu nie jest zupełnie nowe, bo wszystkie te rozwiązania znamy już z historii, udało się w Tour de France tchnąć zupełnie nowe życie. Wyścig wystartował z impetem i już na pierwszym etapie zapadły nieoczekiwane rozstrzygnięcia, po czym - zwalniając tylko na moment - zamknął pierwszy tydzień prawdziwym horrorem. Jak dotąd tylko dwa etapy wymknęły się tej logice. Jeśli organizatorzy liczyli na to, że karty tu będzie rozdawać pogoda, to najwyraźniej tego z nią nie skonsultowali. Tam, gdzie wiatr miał podzielić grupę i zmusić kolarzy do szalonej pogoni, mieliśmy spokojną przejażdżkę, żarty i pogawędki. Z drugiej strony może i dobrze, że przydarzyła się taka okazja do złapania oddechu, bo kto wie, jakie żniwo zebrałyby bruki, wiodące do Roubaix, gdyby kolarze wjechali na nie jeszcze bardziej zmęczeni?

Pierwszy tydzień jak zwykle niczego nie przesądza, jeśli idzie o ostateczny kształt rywalizacji, ale daje kilka wskazówek, co do tego, w jakiej kto jest dyspozycji. Kilka drużyn straciło już ważnych kolarzy: nie jedzie pechowiec Ritchie Porte - lider BMC, który złamał obojczyk na początku 9. etapu; już na pierwszym etapie boleśnie zakończył przygodę z Tourem Leon Luis Sanchez z Astany; z powodu upadku musiał się również wycofać Tiesj Benoot z Lotto-Soudal; o punkty nie będzie też walczył Michael Matthews z Sunwebu.

W kilku ekipach niejasna jest sytuacja liderów: wciąż nie wiadomo na przykład, kto będzie grał pierwsze skrzypce w Movistarze? W sporze, jaki narasta między nominalnym liderem, czyli Nairo Quintaną, a wiecznie niezadowolonym ze swojej pozycji Mikelem Landą, rolę rozjemcy miał pełnić Alejandro Valverde, ale na razie wszystko wskazuje na to, że jest on tym trzecim, który zyskuje, gdzie innych dwóch się bije: zajmuje spośród tej trójki najwyższe, piąte miejsce w klasyfikacji generalnej. W lepszej pozycji od nominalnego lidera Team Sky, czyli Christophera Froome'a, jest aktualnie Geraint Thomas, który zajmuje w generalce drugą pozycję, z wynikiem o niemal minutę lepszym od czasu kolegi, ale tutaj akurat możemy być pewni, że sytuacja rozwiąże się pokojowo: gdy tylko będzie taka możliwość, Froome zagra pisaną dla niego rolę. Co więcej: pojawiają się już pogłoski, że w razie wygranej w Tourze, nie jest też wykluczony również start w hiszpańskiej Vuelcie, połączony z próbą wygrania wszystkich trzech wielkich tourów w jednym sezonie, co raczej przesądza kwestię lidera w trwającym właśnie wyścigu.

Kilku kolarzy na razie jedzie poniżej oczekiwań. Romain Bardet (AG2R), który miał być ostatnią nadzieją Francuzów, wciąż traci cenne sekundy, najczęściej z powodu defektu roweru. Przydarzyło mu się to ledwie kilka kilometrów przed metą na Mur de Bretagne, a na brukowanych odcinkach 9. etapu po nowe koło sięgał niemal tak często, jak po bidon. Techniczne problemy trapiły też Toma Dumoulina z Sunwebu (również pod Mur de Bretagne, gdzie "zarobił" jeszcze dodatkowe 20 sekund kary za jazdę za samochodem) i Nairo Quintanę (Movistar), który holuje swoją stratę już od pierwszego etapu, gdzie poważny defekt uniemożliwił mu jazdę zaledwie kilkaset metrów przed granicą strefy ochronnej. Upadek na 17 kilometrów przed metą 8. etapu opóźnił Daniela Martina (UAE Team Emirates), a podzielona kraksami grupa na absolutnie szalonym etapie 9. mocno utrudniła zadanie Rigoberto Uranowi (EF Education First).

Rafał Majka Rafał Majka fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl

Spośród wszystkich potencjalnych kandydatów do pierwszej dziesiątki w klasyfikacji generalnej całego wyścigu w najlepszej sytuacji po dziewięciu etapach znajduje się Rafał Majka (BORA-hansgrohe). Wprawdzie jego przewaga nad najgroźniejszymi rywalami sięga zaledwie 10 sekund, to z całą pewnością bardzo mocno podbudowuje psychicznie polskiego kolarza. Majka do tegorocznego Touru przygotowywał się niezwykle skrupulatnie, spędzając między innymi niemal miesiąc na wysokogórskim zgrupowaniu w Sierra Nevada. Na starcie wyścigu stanął niezwykle mocno zmotywowany i pełen wiary we własne siły, ale jednocześnie pełen obaw o pierwsze etapy. "To jest Tour de France, tu jest dużo stresu i dużo nerwów" - powtarzał. Miał rację, ale jednocześnie miał do dyspozycji doskonale zorganizowany zespół, który znakomicie wyprowadzał go bardzo wysoko w końcówkach etapów, dzięki czemu uniknął zamieszania w trapiące środek i tył peletonu kraksy. Przytrafiły mu się tylko dwa niebezpieczne zdarzenia, po których leżał na bruku 9. etapu, na szczęście niegroźnie i na tyle wcześnie, by bez większych problemów dogonić główną grupę i ukończyć pierwszy tydzień właściwie bez straty. Jutro Tour wjeżdża w góry, czyli w teren, który Majka lubi najbardziej. Pozostaje mieć nadzieję, że motywacja i szczęście, którego ostatnio mu brakowało i które w końcu zdaje się mu dopisywać, nie opuszczą go również w dwóch kolejnych tygodniach wyścigu. Teraz zdany jest już niemal wyłącznie na własne nogi, a tych akurat w tegorocznym Tourze jest pewien jak nigdy.

Pozostali Polacy? Robią po prostu swoje. Michał Kwiatkowski (Team Sky) przez większość dyktuje tempo swojej ekipie i to jest to zadanie, w którym podczas wielkich wyścigów sprawdza się najlepiej. Jest wszędzie tam, gdzie być powinien i usuwa się w cień, gdy swoje role przejmują pozostali kolarze w drużynie. Przytrafiło mu się kilka drobnych incydentów (uderzenie w kibica, wywrotka na jednym z odcinków bruku), ale na szczęście bez poważniejszych konsekwencji. Maciej Bodnar i Paweł Poljański (obaj z BORA-hansgrohe) oraz Tomasz Marczyński (Lotto-Soudal) również na razie są skupieni na realizacji swoich zadań. W nieco trudniejszej sytuacji jest popularny "Maniek", który w Tourze debiutuje i dopiero poznaje rządzące nim zasady. Z niektórymi zderza się mniej lub bardziej boleśnie (nie udało mu się uniknąć kilku upadków), ale ciągle jedzie i wytrwale pracuje na możliwie najlepszą pozycję do ataku dla Andre Greipela.

Dzień przerwy w Tour de France przyniósł jeszcze jeden polski akcent, i to na samym szczycie klasyfikacji generalnej. Zespół BMC, w którym jeździ aktualny lider wyścigu Greg Van Avermaet ogłosił dzisiaj, że począwszy od 1 stycznia 2019 roku sponsorem tytularnym ekipy zostanie polska marka CCC, a jej właściciel, Dariusz Miłek, będzie też właścicielem całego teamu, którego Van Avermaet pozostanie liderem. Ta decyzja znacząco zwiększa szanse na poszerzenie grona polskich kolarzy w World Tourze, bo jak wynika ze wstępnych deklaracji, w zespole, który pozostanie zarejestrowany w USA, nie powinno zabraknąć miejsca dla kolarzy z Polski.

Tymczasem wyścig we wtorek zupełnie zmienia oblicze i wjeżdża w Alpy. Na początek krótka, ale intensywna przeprawa z Annecy do Le Grand-Bornard. Do pokonania będzie 158,5 kilometra i pięć górskich premii, w tym jedna 4. kategorii, jedna najwyższej - HC (6 km i 11,2% średniego nachylenia na Montee du plateau des Glieres) i trzy 1. kategorii (Col de la Croix Fry: 11,3 km, 7%; Col de Romme: 8,8 km, 8,9% i pod koniec etapu Col de la Colombiere: 7,5 km, 8,5%). Start o godzinie 13:35, przewidywany przyjazd na metę tuż przed godziną 18:00.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.