Kolekcja trofeów, jakie w ciągu 10 lat zgromadził Christopher Froome, robi wrażenie. Czterokrotnie wygrany Tour de France, raz Vuelta, trzy razy Criterium de Dauphine, dwukrotnie Romandia i Oman, dwa brązowe medale olimpijskie, trzykrotnie brąz w mistrzostwach świata, a do tego bogata kolekcja wygranych etapów. Celuje niemal wyłącznie w wyścigi etapowe i gdziekolwiek się pojawia - zawsze walczy o najwyższą stawkę. Wszystko to sprawia, że dla organizatorów wyścigów jest prawdziwą ozdobą, gwarantem emocji i kibiców na trasie. Kibiców, którzy nie zawsze przychodzą, by "Białego Kenijczyka" dopingować i nagradzać, ale niestety często po to, żeby go lżyć i wyzywać. Czasem czymś w niego rzucić, a zdarzyło mu się również być oplutym i oblanym moczem.
Trudno jednoznacznie określić, co jest ostatecznym powodem tego typu zachowania kibiców: czy rzucenie u progu kariery rękawicy samemu Bradleyowi Wigginsowi - kolarskiej ikonie, torowemu multimedaliście, który przesiadł się na szosę i jako pierwszy Brytyjczyk wygrał narodowy wyścig Francuzów; czy raczej ciągnące się niemal od początku kariery Froome'a podejrzenia o niedozwolone wspomaganie, jak nie mechaniczne, to farmakologiczne, choć - do niedawna - nikomu nie udało się na to znaleźć żadnego dowodu? Może fakt całkowitego podporządkowania celom Froome'a pracy znakomitych kolarzy, jak choćby Michał Kwiatkowski, Richie Porte czy Mikel Landa, co często budzi frustrację ich kibiców, a samych sportowców - jak choćby tych dwóch ostatnich - skłania do poszukiwań innych zespołów, w których mają większą szansę na wykorzystanie talentu do realizacji własnych celów? Trudno powiedzieć. Na dodatek przytrafiają mu się takie sytuacje, jak w 2016 roku, kiedy po kraksie z motocyklem i trudnościach w przedarciu się przez tłum kibiców wozu technicznego, na Mount Ventoux Froome po prostu wbiegał. Sędziowie powstałą stratę anulowali (i słusznie, bo nie było w tym zdarzeniu żadnej winy kolarza), ale część kibiców i tak wytykała Froomiemu, że jest traktowany ulgowo. Faktem jest, że niełatwo znaleźć kogoś, kto Brytyjczyka zwyczajnie lubi i kto mu bezwarunkowo kibicuje.
Jakby tego wszystkiego było mało, to Froome jeździ po prostu potwornie brzydko. Wiecznie zgarbiony, z charakterystycznie przekrzywioną głową i grymasem niezadowolenia na twarzy. Kiedy na podjazdach inni kolarze stają na pedałach i z każdym obrotem zdają się wypychać rower spod siebie, on pochyla się jeszcze mocniej i włącza swój charakterystyczny "młynek": szybsze obroty na bardziej "miękkim" przełożeniu. Kolarscy puryści kręcą na to nosem, bo przecież najwięksi jeżdżą "na twardo". A Froome wygrywa "na miękko".
Wygrywa, co czyni go cenną zdobyczą dla każdego organizatora wyścigu, w którym decyduje się wystartować. Do niedawna kalendarz jego startów budowany był wokół Tour de France - celu numer jeden wszystkich największych kolarzy świata. Wygrał go już czterokrotnie i zapewne na tym nie poprzestanie, aż dołączy do Jacquesa Anquetila, Eddiego Merckx'sa, Bernarda Hinault i Miguela Induraina, którzy Wielką Pętlę wygrywali po pięć razy. Być może będzie próbował ich w tej konkurencji prześcignąć. Kolekcję zwycięstw w wielkich tourach powiększył w ubiegłym roku o zwycięstwo w Vuelcie, co po zakończeniu kariery przez Alberto Contadora czyni Froome'a najbardziej utytułowanym kolarzem w peletonie. Nic więc dziwnego, że gdy Brytyjczyk pod koniec listopada potwierdził swoje plany startu w tegorocznej edycji Giro d'Italia, dyrektor wyścigu Mauro Vegni nie posiadał się z radości. Nawiasem mówiąc: natychmiast po prezentacji trasy włoskiego wyścigu pojawiły się głosy, że została zaplanowana właśnie pod Froomiego.
Gdyby jednak kolarskiemu światu mało było podziałów i dyskusji, toczących się wokół kolarza Sky, w połowie grudnia ubiegłego roku The Guardian i Le Monde dolały do nich paliwa ujawniając, że podczas kontroli antydopingowej po 18. etapie Vuelta a Espana w próbce moczu Christophera Froome'a stwierdzono dwukrotnie przekroczone dopuszczalne stężenie salbutamolu - leku na astmę, którego stosowanie jest dozwolone w ściśle określonych dawkach. Z jednej strony: woda na młyn zwolenników teorii, wedle której za sukcesami Froomiego stoją działania co najmniej etycznie dyskusyjne. Niezwłocznie przypomnieli oni, że na ujawnionej przez hackerską grupę Fancy Bears liście sportowców, nadużywających zezwoleń TUE (Therapeutic Use Exemptions) było również nazwisko Froome'a. Z drugiej strony: spory wizerunkowy problem dla Team Sky - grupy, której mitem założycielskim było "czyste" kolarstwo, realizujące teorię "marginal gains" - wykorzystywania każdej, nawet najmniejszej możliwości zdobycia przewagi nad rywalami, ale bez przekraczania określonych sportowymi przepisami granic. Trudno w tej sytuacji dziwić się złośliwym komentarzom, że dwukrotne przekroczenie dopuszczalnej normy słabo się mieści w definicji słowa "marginalne".
Od ujawnienia wyników kontroli, rzucających cień na topowego kolarza miną lada moment dwa miesiące, rozpoczął się już kolejny kolarski sezon, a od wyjaśnień wciąż jesteśmy bardzo daleko. Sam Froomie intensywnie trenuje w Afryce, tymczasem jego zespół, korzystając z pomocy prawników i lekarzy, pracuje nad strategią obalenia dopingowych zarzutów. Zdaniem przyglądających się sprawie komentatorów strategia ta zaczyna przybierać karykaturalną postać, albowiem zgodnie z nią kolarz przyjął dopuszczalną przepisami dawkę leku na astmę, ale za to, że badana próbka zawierała dwukrotnie przekroczone stężenie specyfiku, odpowiada. niewydolność nerek. Mamy więc oto aktualnie najbardziej utytułowanego kolarza na świecie, pięciokrotnego zwycięzcę trzytygodniowych wyścigów, cierpiącego jednocześnie na astmę i chorobę nerek. Ciśnie się na usta pytanie, na co muszą być chorzy wszyscy pozostali kolarze, którzy z nim przegrywają?
Nie pomaga też Dave Brailsford, szef grupy Sky, który dotychczas powstrzymywał się od komentarzy na temat wyniku badań zwycięzcy Vuelty, ale ostatecznie przerwał milczenie oznajmiając, że cała ta sprawa jest trudna i powinna. pozostać poufna. W informacyjnym obiegu na moment pojawiła się też informacja, według której sam Froome miał zaproponować poddanie się kilkumiesięcznemu zawieszeniu, którego koniec nastąpiłby tuż przed Giro, a w najgorszym wypadku przed Tour de France. Ale wiadomość ta, podana pod koniec stycznia przez włoski dziennik "Corriere della Serra", szybko została przez zainteresowanych zdementowana i nazwana "fake newsem".
Niemniej do najbardziej kuriozalnych sytuacji zaczyna dochodzić wśród organizatorów wyścigów. Wprawdzie nie muszą się oni obawiać o bojkotowanie imprez z udziałem Froome'a przez inne ekipy (zespoły World Touru są zobowiązane do uczestniczenia w najwyżej klasyfikowanych wyścigach), ale już ich niepokój o poziom sportowej rywalizacji jest uzasadniony, bo większość zawodników, jeśli w ogóle decyduje się komentować całą sytuację, to na ogół krytycznie w stosunku do kolarza, wobec którego nie ma stuprocentowej pewności, że rywalizuje uczciwie. Część z nich wprost wzywa Brytyjczyka do zawieszenia startów do czasu wyjaśnienia wszystkich wątpliwości. Najbardziej jednak szefowie wyścigów obawiają się o utratę reputacji imprezy w sytuacji ewentualnego późniejszego korygowania wyników. Nie chcą więcej białych plam i skreśleń, jak to miało miejsce w przypadku Armstronga, czy Contadora.
Najdalej posunął się Mauro Vegni, który zażądał od UCI gwarancji, że jeśli dojdzie do startu Froome'a w Giro d'Italia i jeśli Brytyjczyk wyścig wygra, to nie zostanie on skreślony z listy zwycięzców nawet w sytuacji, kiedy zostanie mu udowodnione przewinienie z salbutamolem i w konsekwencji zostanie zdyskwalifikowany. Pomysł sam w sobie dość absurdalny, bo gdyby ten negatywny scenariusz się sprawdził, to oznaczałoby to de facto usankcjonowanie oszustwa. Ale zamysłem szefa włoskiego wyścigu było raczej wywarcie nacisku na kolarskie władze, by tego typu problemy załatwiać szybciej i bardziej zdecydowanie. Powołuje się on wprost na przypadek Alberto Contadora, któremu w 2010 roku zarzucono stosowanie dopingu (w próbkach wykryto śladowe ilości klenbuterolu, zdaniem kolarza spożytego ze skażonym mięsem), ale decyzję o dyskwalifikacji podjął dopiero dwa lata później Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu. W jej wyniku hiszpańskiemu kolarzowi odebrano m.in. tytuł zwycięzcy Giro w 2011 roku (przyznano go Michelle Scarponiemu). Właśnie takich sytuacji Mauro Vegni chce uniknąć, słusznie skądinąd argumentując, że szkodzą one wizerunkowi prestiżowych wyścigów i całego kolarstwa.
Tym sposobem z każdym dniem świat kolarski jest w sprawie Froome'a coraz bardziej podzielony. Jedni twierdzą, że zgodnie z zasadą domniemania niewinności, dopóki nadużycie nie jest ostatecznie udowodnione, kolarz ma prawo być traktowany tak samo, jak pozostali, skoro przepisy nie wymagają jego zawieszenia. Inni argumentują, że wyniki próbek są same w sobie wystarczającym dowodem na złamanie zasad i nie odmawiając mu prawa do obrony i wyjaśnienia wątpliwości, oczekują jednak do tego czasu powstrzymania się od startu w wyścigach. Jednym i drugim trudno odmówić racji. Jedni i drudzy słusznie oczekują bardziej zdecydowanych ruchów ze strony światowych władz kolarskich.
A Froome? Ciężko trenuje i dzieli się z kibicami na Stravie imponującymi wynikami, mającymi przekonać niedowiarków, że jego zwycięstwa to owoc ciężkiej pracy. Nawiasem mówiąc: treningowe 270 km, przejechane ze średnią prędkością blisko 45 kmh, na jednych kibicach robi wrażenie, u innych budzi kolejne wątpliwości - czyli znowu charakterystycznie dla Froomiego: nie sposób o jednoznaczną opinię. Ogłosił też plan wiosennych startów, począwszy od ruszającego 14 lutego andaluzyjskiego wyścigu Ruta del Sol i Tour of Oman. W obu tych wyścigach przed paroma laty wygrywał, na obu jest mile widziany.
Czy wystartuje w Giro? Czy będzie miał szanse sięgnąć po piąte zwycięstwo w Wielkiej Pętli? Czy obroni się przed odebraniem zwycięstwa w Vuelcie i brązowych medali z ubiegłorocznych mistrzostw świata? Obyśmy odpowiedzi na te pytania poznali jeszcze wiosną. I oby udało się przekonać fanów kolarstwa, że kibicują zawodnikom, startującym na równych warunkach. W przeciwnym wypadku trudno będzie uniknąć kolejnych przykrych incydentów wobec brytyjskiego kolarza. A przecież nie tak się powinno traktować mistrzów. O ile - rzecz jasna - ci ostatni uczciwie na to miano zasługują.