"Do góry nogami" na start kolarskiego sezonu

Jeśli ktoś jeszcze nie oswoił się z myślą, że przerwa w kolarskim ściganiu trwa zaledwie kilka tygodni między listopadem a połową stycznia - czas najwyższy. W australijskim Adelaide startuje właśnie Tour Down Under - pierwszy poważny wyścig z kolarskiego kalendarza dywizji World Tour na sezon 2018.

Egzotyczne początki

Australijski 6-etapowy wyścig jest pierwszą z aż 37 imprez cyklu World Tour, zaplanowanych na bieżący sezon. Rozgrywany w okolicach Adelaide, na południowym wybrzeżu kontynentu, będzie pierwszą okazją do "sprawdzenia nogi" przez sprinterów, więc emocji nie powinno zabraknąć. W niedzielę mieliśmy zresztą ich pierwszy przedsmak, w rozgrywanym na ulicach miasta krótkim, 50-kilometrowym kryterium People's Choice Classic, wygranym przez Petera Sagana (BORA-hansgrohe). Trzykrotny mistrz świata nie dał szans rywalom i po znakomitym finiszu o pół długości roweru wyprzedził na kresce André Greipela (Lotto-Soudal) i reprezentującego gospodarzy Caleba Ewana (Mitchelton-SCOTT). Australijscy widzowie nie będą więc raczej narzekać na brak emocji. Silną obsadę będzie też wspierać dwóch Polaków: Maciej Bodnar tradycyjnie będzie pełnił rolę przybocznego Petera Sagana, a Łukasz Wiśniowski (Team SKY) wspierać będzie m.in. Christophera Lawlessa - nowy nabytek drużyny "Niebiańskich", specjalizujący się w sprintach i jeździe na czas.

Worldtourowa karuzela zostanie w upalnej Australii do końca stycznia, kiedy to zostanie rozegrany jednodniowy wyścig Cadel Evans Great Ocean Road Race (28.01), następnie przeniesie się w pustynne rejony Emiratów na kolejny etapowy wyścig (Abu Dhabi Tour, 21-25.02). Pod koniec lutego rozpocznie się ściganie w Europie: najpierw od przystawki w belgijskim Omloop Het Nieuwsblad Elite (24.02), po której rozpocznie się już właściwa kolarska uczta.

Michał Kwiatkowski Michał Kwiatkowski AP Photo/Daniel Ochoa de Olza

Wiosna Kwiatkowskiego

Na trzecie zwycięstwo w Strade Bianche (3.03) ostrzy sobie zęby Michał Kwiatkowski (a w edycji kobiecej Katarzyna Niewiadoma, która dwukrotnie finiszowała w tej imprezie na drugiej pozycji). Na Kwiatkowskiego wszystkie oczy będą zwrócone też dwa tygodnie później, gdy zostanie rozegrany kolejny monument: Mediolan - San Remo. Ubiegłoroczny finisz, w którym Kwiato o błysk szprychy pokonał Petera Sagana, przez wielu komentatorów i kibiców uznany został za najciekawszy pojedynek sezonu i z pewnością nikt nie zgłaszałby pretensji, gdyby Michał zechciał sukces w tym blisko 300-kilometrowym wyścigu powtórzyć. Prawdopodobnie Kwiatkowski również nie miałby nic przeciw powtórce ubiegłorocznego scenariusza z wiosny, pod warunkiem, że dołoży do niego również zwycięstwo w Liége-Bastone-Li?ge, które jest jego głównym celem i które wciąż mu umyka (w ubiegłym roku uległ tylko Alejandro Valverde i Danielowi Martinowi).

Michała Kwiatkowskiego wiosną powinniśmy oglądać często. Nie powinno go zabraknąć m.in. w wyścigu Tirreno-Adriatico (7-13.03), we wspomnianym wcześniej Mediolan-San Remo (17.03) i w cyklu tzw. ardeńskich klasyków: Amstel Gold Race (15.04), La Fléche Wallone (18.04) i w Liége-Bastone-Li?ge (22.04). Później chwila przerwy i - najprawdopodobniej - Tour de France. Dokładny kalendarz startów byłego mistrza świata poznamy zapewne niebawem.

Ale wiosna oferuje nam mnóstwo emocji nie tylko z udziałem naszych gwiazd. Na pewno nie zabraknie ich w takich imprezach, jak wyścigi we Flandrii (25.03 - 1.04), Vuelta al Pais Vasco (2-7.04), Tour de Romandie (24-29.04), czy w jednym z najcięższych kolarskich wyścigów, nie bez powodu zwanym "Piekłem Północy": Paryż - Roubaix (8.04). Ciekawostką tego sezonu na pewno jest fakt, że nie będzie to jedyna potyczka na piekielnym francuskim bruku, ale o tym za moment.

Wielkie Toury

Filary kolarskiego kalendarza, czyli trzytygodniowe wyścigi dookoła Włoch, Francji i Hiszpanii w tym roku zaskoczą kilkoma nowościami. Na początek Giro d'Italia (5-27.05), które po raz pierwszy w historii opuści Europę i rozpocznie się na drogach Izraela. Nie wszystkim ten pomysł przypadł do gustu, wiele ekip narzeka na niezwykle skomplikowaną logistykę, ale rywalizacja z przerwą już po trzecim dniu i wznowieniem na Sycylii może okazać się pasjonująca. Podobnie jak fakt, że tym razem wyścig nie wjedzie w najwyższe partie Dolomitów, ale zrekompensuje to kibicom kilkoma bardzo długimi i trudnymi etapami, niezwykle sztywnym podjazdem pod Monte Zoncolan (10,5 km, średnio 11,5% nachylenia), czy prawie 17-kilometrową wspinaczką pod Colle delle Finestre, gdzie na kolarzy czekać będą też odcinki szutrowe. Z całą pewnością wyścig nie będzie nudny.

Z nudą postanowili również (nareszcie!) zawalczyć organizatorzy Tour de France (7-29.07) i chociaż sama trasa nie jest specjalnie rewolucyjna (tradycyjnie: najpierw płasko, potem stromo), to na trasie czeka kilka niespodzianek. Jedną z nich będzie pokonanie 15 odcinków po bruku, znanych z wiosennej trasy Paryż - Roubaix. To pod koniec pierwszego tygodnia rywalizacji, rozgrywanej w większości wzdłuż północno-zachodniego wybrzeża Francji. Nie będzie więc łatwo dowieźć liderów "w futerale" do podnóża Alp. Ciekawie też będzie pod koniec wyścigu: etap 17. będzie mierzył zaledwie 65 km długości, ale za to rozpocznie się od razu stromym podjazdem pod Monte de Peyragudes. Na tę okoliczność organizatorzy zrezygnowali z tradycyjnego startu honorowego, a wspinaczka rozpocznie się według kolejności, zajmowanej przez zawodników w klasyfikacji generalnej - czyli w pewnym sensie czeka nas etap w formule "na dochodzenie". Dla nas będzie to szczególnie interesujący etap, ponieważ jego meta zlokalizowana będzie na szczycie Col de Portet w Saint-Lary-Soulan, dwukrotnie zdobywanym przez polskich kolarzy podczas Wielkiej Pętki (Zenona Jaskułę w 1993 i Rafała Majkę w 2014 roku). 

Za to prawdziwą mękę zafundowali kolarzom organizatorzy Vuelta a Espana (25.08 - 16.09), którzy postanowili aż 9 z 21 etapów zakończyć na podjazdach. Będzie kilka "dziewiczych" podjazdów do przejechania (Monte Oiz, Alfaguara oraz Les Praeres), pewną nowością w stosunku do lat ubiegłych będzie też brak otwierającej wyścig jazdy drużynowej na czas. Zamiast tego pojawi się krótka "czasówka" indywidualna, a później niemal od razu wyścig wjedzie w góry. Emocji z całą pewnością nie zabraknie, bo organizatorzy Vuelty od kilku już lat dokładają wszelkich starań, by pod względem sportowym wyścig skutecznie konkurował z Giro. I ubiegłoroczna edycja udowodniła, że jak najbardziej jest to możliwe - spory o to, który wyścig był ciekawszy trwają do dziś.

Lato Rafała Majki

O ile wiosna będzie czasem walki o indywidualne cele Michała Kwiatkowskiego, o tyle głównym celem Rafała Majki najprawdopodobniej pozostanie Tour de France. Tym bardziej, że zawodnik BORA-hansgrohe ma nie rozliczone porachunki z Wielką Pętlą po przedwcześnie i boleśnie zakończonej poprzedniej edycji. Do tego wyścigu szczególnie mocno będzie się przygotowywać cały zespół, w którym jeździ trzech zawodników z Polski, bo poczucie niedosytu po francuskim wyścigu wzmogło również wykluczenie z niego Petera Sagana.

O tym, że zespół poważnie myśli o sięganiu po wysoką stawkę w Wielkiej Pętli świadczą również niewielkie, ale bardzo istotne ruchy transferowe. Rafał będzie mógł w tym sezonie liczyć nie tylko na będącego w znakomitej dyspozycji Pawła Poljańskiego, ale również na Davide Formolo - jeżdżącego dotąd w drużynie Cannondale oraz znakomitego pomocnika, pracującego do niedawna na rzecz Froome'a i spółki - Petera Kennaugh.

Niemal na pewno więc zobaczymy Rafała w Tour de France i bardzo prawdopodobne, że również w Vuelcie, która w ubiegłym roku z powodu zatrucia w zespole także nie poszła do końca po myśli Majki, ale w której wyszarpał etapowe zwycięstwo, stając się pierwszym Polakiem, którego łupem padły etapy w dwóch z trzech wielkich tourów.

Pod koniec września przed Rafałem Majką otworzy się jeszcze jedna możliwość: wyścig o mistrzostwo świata, rozgrywany w tym roku na górskich trasach wokół austriackiego Innsbrucku. I chociaż pretendentów do tego tytułu będzie bez liku (może to być jedna z ostatnich szans dla Nibalego, na pewno powalczy Valverde, o czwartym tytule z rzędu przebąkuje Sagan, a i Kwiatkowski nie jest bez szans), warto będzie postawić na Majkę, bo górska trasa będzie premiowała kolarzy, którzy potrafią się w decydującym momencie "urwać" peletonowi. A to Rafał udowodnił już kilkukrotnie.

Tour de Pologne z szansą na dobrą obsadę

Nie znamy jeszcze dokładnej trasy (choć wiadomo, że wyścig ponownie wystartuje z Krakowa), znamy za to termin: 4-10 sierpnia. I to jest dobra wiadomość, bo dla najważniejszego polskiego wyścigu termin niemal dokładnie między Tour de France i Vueltą może oznaczać szanse na silną obsadę. Być może - jak w roku ubiegłym - ktoś będzie czuł niedosyt po Wielkiej Pętli (dzięki temu mogliśmy oglądać i Majkę i Sagana), ktoś inny będzie chciał "sprawdzić nogę" przed Vueltą (jak choćby Vincenzo Nibali). A być może jeszcze jakiś zawodnik zechce zaakcentować w Polsce swoją obecność w światowym peletonie - jak na przykład ubiegłoroczny zwycięzca Dylan Teuns, który w drugiej połowie lata zapisał na swoim koncie aż trzy zwycięstwa w etapowych wyścigach.

Jedno jest pewne: Tour de Pologne będzie jedną z niewielu okazji do pokazania się w cyklu World Touru dla ekipy CCC Sprandi Polkowice, która dotąd korzystała z dzikich kart w wielkich imprezach, ale która najwyraźniej w ostatnim sezonie straciła nieco impetu. A szkoda, bo "pomarańczowa" ekipa potrafiła być w ważnych wyścigach bardzo widoczna.

Christopher Froome Christopher Froome FRANCISCO SECO/AP

Wielkie Niewiadome

U progu sezonu niemal wszystko mieści się jeszcze w kategoriach zagadek, ale jest kilka pytań, które mogą okazać się kluczowe dla kształtu całej rywalizacji w 2018 roku.

Najważniejsze: czy na trasach wyścigów zobaczymy w tym roku Christophera Froome'a? Brytyjczyk przymierzał się już do startu w Giro d'Italia - jedynym z wielkich tourów, w którym nie odniósł jeszcze zwycięstwa, gdy światło dzienne ujrzała wiadomość o wykrytym u niego po jednym z etapów Vuelty dwukrotnym przekroczeniu dopuszczalnego stężenia salbutamolu - leku, stosowanego w leczeniu objawów astmy. Oficjalnie na dzień dzisiejszy nie jest zawieszony, bo przepisy UCI tego nie wymagają. Równie oficjalnie zarówno Froome, jak i szefostwo Team SKY, zadeklarowali wszelką możliwą pomoc w wyjaśnieniu tej sprawy. Niewykluczone, że Froomiego czekają teraz długotrwałe testy, których celem będzie wykazanie, że problem z podwyższonym stężeniem salbutamolu ma podłoże metaboliczne (mówiąc wprost: będzie próbował udowodnić, że wziął dopuszczoną przez WADA i UCI dawkę, ale organizm nie poradził sobie z jej rozkładem podczas etapu). Z drugiej jednak strony coraz wyraźniej słyszane są głosy, że Froome złamał zasady i dla dobra kolarstwa przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy powinien zostać z rywalizacji wykluczony, lub samemu się z niej wyłączyć. Głosy tym bardziej zasadne, czym częściej słychać opinie, że sprawa nie powinna w ogóle wyjść na jaw (ostatnio podzieliła się tym "spostrzeżeniem" szefowa brytyjskiego kolarstwa).

Jeśli jednak zapowiedzi walki z dopingowymi nadużyciami nie mają być tylko pustymi deklaracjami, UCI (albo sam Froome) powinni sprawę niezwłocznie wyjaśnić. Najgorszym dla kolarstwa rozwiązaniem będzie dopuszczenie do sytuacji, z jaką mieliśmy już do czynienia w przypadku Alberto Contadora, pozbawianego zwycięstw w wyścigach w wyniku decyzji post factum. Trudno sobie wyobrazić pojawienie się Froome'a na starcie Giro w tak niejasnej sytuacji, z jaką mamy do czynienia obecnie. Nietrudno za to przewidzieć, jak zareagują na to inni zawodnicy oraz kibice.

Na szczęście inne niewiadome mają już bardziej sportowe podstawy: czy Alejandro Valverde wróci do formy po koszmarnym wypadku podczas pierwszego etapu ubiegłorocznego Tour de France? Czy Tom Dumoulin obroni zwycięstwo w Giro i spróbuje sięgnąć po "dublet" w Wielkiej Pętli? Czy Mikel Landa będzie w Movistarze wsparciem dla Nairo Quintany, czy raczej będzie jechał "na siebie" i budował własną pozycję? Albo czy niepewna sytuacja w PZKol, do którego puka właśnie prokuratura, żeby wyjaśnić prawdopodobne przestępstwa sprzed lat, pozwoli uformować i wystawić na mistrzostwa świata wystarczająco silną reprezentację, która stworzy Majce lub Kwiatkowskiemu szansę na sięgnięcie po tęczową koszulkę? I wiele, wiele więcej pytań.

Silna grupa biało-czerwonych

Na koniec to, co dla nas najważniejsze, czyli szanse i nadzieje, związane z "naszymi" zawodnikami. W World Tourze mamy obecnie ośmiu reprezentantów w biało-czerwonych barwach, z czego większość ma spore szanse na odegranie ważnej roli - jeśli nie w całym sezonie, to przynajmniej w kilku wybranych imprezach.

Zacznijmy od Majki, który wespół z Peterem Saganem jest jednym z filarów drużyny BORA-hansgrohe. Prawdopodobnie zespół będzie, tak jak czynił to dotychczas, dzielił zadania między dwójkę liderów: Słowak będzie walczył na finiszach i w klasyfikacjach punktowych, Majka w rywalizacji o etapy górskie i klasyfikacje generalne. Pierwszy będzie miał do pomocy Macieja Bodnara, Rafał - Pawła Poljańskiego. Rzecz najważniejsza: każdy z trójki Polaków w ekipie BORA-hansgrohe jest zdolny do sięgania po najwyższe cele. Maciej Bodnar udowodnił to podczas Tour de France, najpierw uciekając na 11. etapie i pechowo przegrywając z szaleńczą pogonią na ostatnich metrach, potem wygrywając marsylską czasówkę i po raz pierwszy stając na podium w najważniejszym wyścigu na świecie. Paweł Poljański pokazał się z najlepszej strony podczas Vuelty, gdzie na dwóch etapach meldował się na drugim miejscu, z dnia na dzień zabierając się w odjazdy i walcząc do upadłego.

O klasie Michała Kwiatkowskiego nie trzeba przekonywać nikogo. Mistrz świata z Ponferrady w ekipie Team SKY zdobywa kolejne cenne doświadczenia, skutkujące znakomitymi wynikami, przede wszystkim podczas wyścigów klasycznych. Ale w Tour de France pracował za dwóch, został przez większość obserwatorów uznany najbardziej wartościowym zawodnikiem Touru i zasłużył sobie na szacunek całego kolarskiego świata. W ekipie SKY ma silne wsparcie ze strony Michała Gołasia, a szeregi drużyny zasila także znakomity pomocnik - Łukasz Wiśniowski.

Tomasz Marczyński (Lotto-Soudal) udowodnił w ubiegłym roku swoją klasę i z mocno niedocenianego zawodnika, którego wartość w zespole budowała się początkowo głównie w oparciu o atmosferę, jaką potrafił stworzyć, przekształcił się w rasowego fightera, gotowego do walki o wysokie stawki. Dwa wygrane etapy w Hiszpanii nie były przypadkiem - Marczyński wygrał głównie dlatego, że uwierzył w swoje możliwości, a zespół pomógł mu odnaleźć radość w ściganiu. I to go dziś napędza, a przedłużony o trzy lata kontrakt z pewnością pozwoli mu na realizację wielu ambitnych celów.

No i w końcu Przemysław Niemiec, dla którego niewykluczone, że jest to ostatni sezon w zawodowym ściganiu, więc być może znajdzie również dogodną dla siebie okazję do godnego pożegnania z peletonem.

Warto za całą ósemkę mocno ściskać kciuki. Przed nami długi, pasjonujący i z całą pewnością obfity w niespodzianki sezon.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.