Tour de France. Virenque: Kibice nigdy mnie nie potępili

- Czy żandarmeria odwiedza znienacka stadiony piłkarskie, czy wchodzi do szatni rugbistów, czy przeszukuje torby tenisistów na kortach Rolanda Garrosa? My jesteśmy przebadani do szpiku kości, ale kolarstwo wciąż jest pod pręgierzem - mówi Richard Virenque, jeden z bohaterów skandalu dopingowego z 1998 roku. Zapraszamy do relacji na żywo na Sport.pl z 5. etapu Tour de France od 13:50.

Redaktor też człowiek. Zobacz co nas wkurza na Facebook.com/Sportpl ?

Rozmowa z Richardem Virenque, siedmiokrotnym zwycięzcą klasyfikacji górskiej Tour de France, dziś kolarskim ekspertem Eurosportu

Olgierd Kwiatkowski: Czy potrafi pan sobie wyobrazić lipiec bez Tour de France?

Richard Virenque: Tylko dwa razy zdarzyło mi się, że nie oglądałem bądź nie startowałem w Wielkiej Pętli. W 1998 roku, kiedy dotknęła mnie afera Festiny, zupełnie nie myślałem o rowerze. Drugi raz w 2001 roku, kiedy byłem zawieszony. Ale przedtem i potem lipiec zawsze poświęcam Tour de France.

Trudniej było przygotować się do Touru Richardowi Virenque kolarzowi czy ekspertowi?

- Oczywiście kolarzowi. Zawsze nastawiałem się na ostrą rywalizację. Startowałem, żeby wygrać, a nie żeby jechać sobie spokojnie w peletonie. I każdego roku coś wygrałem. A to koszulkę w kropki dla najlepszego górala, a to etap, a to znalazłem się na podium. Start w Tour de France wiązał się z ogromną presją. Dziś pracuję w telewizji przy Tour de France. Nie mam przez to wakacji, ale mimo to wszystko jest to łatwe, bo mówię o rzeczach, na których się doskonale i od dawna znam.

W jakiej roli czuł się pan najlepiej: widza, kibica, kolarza czy telewizyjnego eksperta?

- Wszystkie role łączy jedno - pasja. Jestem przede wszystkim miłośnikiem kolarstwa, a potem Tour de France. Dla mnie to wydarzenie czarujące, o którym cały czas mogę rozmawiać, analizować. Po zakończeniu kariery ludzie nadal mnie rozpoznają i pozdrawiają, a ja z nimi dyskutuję o wyścigu, taktyce, zawodnikach i ich szansach.

To kto, pana zdaniem, wygra w tym roku - Alberto Contador czy Andy Schleck?

- Dla Hiszpana będzie to ciężki wyścig. Ma w nogach Giro, które w tym roku było wyjątkowo trudne. To specjalista od jazdy w górach, jest tam lepszy od Schlecka, ale Alpy mogą być dla niego problemem. Od Giro do dziś minęły już cztery tygodnie, Alpy będą dopiero za dwa tygodnie. Bardzo trudno tak długo utrzymać najwyższą formę, ale i tak Contador jest dla mnie wielkim faworytem.

Sytuacja Hiszpana jest w tym roku bardzo delikatna. Wielu uważa, że nie powinien startować w Tourze.

- Contador przyzwyczajony jest do funkcjonowania w sytuacjach delikatnych. Przypomnę Tour sprzed dwóch lat, kiedy po powrocie Lance'a Armstronga jechał z nim w jednej grupie. Obaj mieli walczyć o zwycięstwo. Było mu wtedy bardzo trudno, ale nie przejął się i wygrał. Radzi sobie z presją.

Pana zdaniem powinien być dopuszczony do startu? Nadal przecież nie został oczyszczony z zarzutów stosowania dopingu w ubiegłorocznym wyścigu.

- Stanowisko międzynarodowej federacji kolarskiej i sportowego sądu w Lozannie nie było właściwe. Zwlekają z decyzją, zrobią to pewnie, kiedy będzie za późno. Contador wygra Tour de France, a potem może usłyszeć: "Nie wygrałeś tego wyścigu, jesteś zdyskwalifikowany. Odbieramy ci też wygraną w Giro i w zeszłorocznym Tourze". Kto wymyśla takie reguły?

Jeśli przechodzi się kontrole dopingowe prawie codziennie, a jedna wykryła mikroskopijny ślad klenbuterolu o wartości kilku miejsc po przecinku, to naprawdę możliwe, że to efekt różnych rzeczy wcale niezwiązanych z dopingiem.

Jeśli Contador jest podejrzany, można było mu pokazać żółtą kartkę i ostrzec, że w razie powtórki zostanie zdyskwalifikowany, ale nie postępować w taki przedziwny sposób. Jak można czekać rok z podjęciem decyzji?

Jeśli wszystko dobrze się dla niego zakończy, ma szansę pobić rekord Armstronga siedmiu zwycięstw w Tour de France?

- Osiem razy wygrać Tour? Uff! Naprawdę nie wiem, czy dożyję czasów, żeby to zobaczyć.

Tak jak fenomenem męskiego kolarstwa jest Armstrong i Contador, tak w kobiecym niezniszczalna wydaje się Jeannie Longo. Niedawno po raz 58. zdobyła złoty medal mistrzostwo Francji. Ma 52 lata.

- Znamy się z Jeannie bardzo dobrze. Mieszkaliśmy obok siebie, darzyliśmy się sympatią i współpracowaliśmy. Przygotowywała mnie do jazdy indywidualnej na czas. Łatwo wytłumaczyć jej fenomen. Jeannie nie może żyć bez kolarstwa. Tylko ono w jej życiu się liczy. Wszystko mu podporządkowuje: życie prywatne, jedzenie, nawet sen. Nie boi się wysiłku i wyrzeczeń, a kolarstwo to sport, w którym trzeba umieć cierpieć. Ona jest na to przygotowana mentalnie. Ja skończyłem karierę w wieku 35 lat, choć mogłem pościgać się jeszcze z pięć sezonów. Wolałem jednak wyjeżdżać na wakacje z dziećmi, bo życie szybko mija. Dla Jeannie Longo to kolarstwo jest rodziną. Jest wyjątkowa, choć znam wiele osób, mają po 60, 70 lat na karku i codziennie jeżdżą na rowerze. Na niektóre górki wjeżdżają szybciej ode mnie.

Pan już przestał poświęcać się kolarstwu?

- Odpuściłem. Robię najwyżej tysiąc kilometrów rocznie. To niedużo, tyle co nic.

Był pan "bohaterem" jednej z największych afer dopingowych w historii kolarstwa - afery Festiny. Mimo to dziś Francuzi darzą pana szacunkiem.

- Zawsze byłem stuprocentowo prawdziwy, wiarygodny. Owszem, brałem udział w aferze Festiny, ale czym była ta afera? To był sygnał puszczony w świat, że chce się wprowadzić reguły walki z dopingiem, które wcześniej nie działały. Wtedy dokonała się rewolucja, nasza grupa była jej ofiarą i kibice to zrozumieli. Chyba dlatego nigdy mnie nie potępili. Kiedy byłem na dnie, a afera Festiny bardzo mnie dotknęła, cały czas dostawałem wsparcie. Mówili mi: "Richard, musisz wrócić do ścigania". Uważam, że ta sprawa pomogła mi stać się lepszym kolarzem, również bardziej popularnym. Potem wygrywałem jeszcze klasyfikację górską w Tour de France, miałem ponad 200-kilometrową ucieczkę etapową, byłem pierwszy na Paris - Tours.

Wielu kolarzy, ale też dyrektorów wyścigów twierdzi, że kolarstwo jest największą ofiarą dopingu, ale w tym sensie, że jako jedyne podjęło z nim naprawdę walkę. Też pan tak uważa?

- Dzień przed rozpoczęciem Touru żandarmeria zatrzymała do kontroli autobus grupy Quick Step. Okazało, że nic nie znaleziono, nic się nie stało, ale mówiono o tym na całym świecie przez dwa, trzy dni.

Pytam więc, czy żandarmeria odwiedza znienacka stadiony piłkarskie, czy wchodzi do szatni rugbistów, czy przeszukuje torby tenisistów na kortach Rolanda Garrosa? Jesteśmy przebadani do szpiku kości, ale nasza dyscyplina wciąż jest pod pręgierzem. Oddajemy do analizy mocz i krew, mamy paszporty biologiczne. A przecież doping nie dotyczy tylko kolarstwa, ale całego sportu. Dlaczego federacja piłkarska, rugby i tenisowa nie wprowadziły podobnych badań? Miałem wielką ochotę zapytać naszą minister sportu Chantal Jouanno, dlaczego żandarmeria nie wchodzi do szatni piłkarskiego mistrza Francji, tak jak wchodzi do pokoi kolarzy.

Richard Virenque

ur. 19 listopada 1969 roku w Casablance. Były kolarz grup: R.M.O, Festina, Polti, Domo-Farm-Frites, Quick Step. Siedmiokrotnie - najwięcej w historii - wygrywał klasyfikację górską Tour de France. Odniósł siedem zwycięstw etapowych w Wielkiej Pętli. W 1997 roku był drugi w klasyfikacji generalnej. Rok później został wykluczony z wyścigu wraz z całą grupą Festina, w której ciężarówce znaleziono środki dopingujące. Dało to początek największej aferze dopingowej w historii kolarstwa. Virenque w końcu przyznał się do winy i został zdyskwalifikowany na rok. Karierę zakończył w 2004 roku, dziś jest ekspertem stacji Eurosport.

Złośliwość rzeczy martwych w sporcie. Różne przypadki [WIDEO]

Więcej o:
Copyright © Agora SA