Małysz na dwóch kółkach pilnie potrzebny

Wojciech Olejniczak, europoseł, rzuca politykę. Rzuca, kiedy wsiada na rower, bo to jego żywioł. - Deszcz, nie deszcz, kręcisz, bo tak wcześniej zaplanowałeś

To już drugi sezon naszej akcji "Polska na rowery". Tak jak rok temu wspólnie z Mają Włoszczowską i jej trenerem Andrzejem Piątkiem chcemy przygotować was do sezonu - poradzić, jak przed rowerowymi wyzwaniami zadbać o swoje zdrowie, co jeść, jak odpoczywać, jak się ubierać, jak trenować albo jak w ogóle zacząć rowerową przygodę. Zamierzamy też przestrzec was przed niebezpieczeństwami czyhającymi na drodze (to już niebawem), zaprosić na wielkie rowerowe wydarzenia, niekoniecznie sportowe.

Mamy zamiar również opowiadać o tych, którzy rower lubią, ale się nie ścigają. Porozmawiać z tymi, którzy na co dzień robią rozmaite rzeczy, a rower jest dla nich odskocznią. Dziś na rowerowe spytki namówiliśmy Wojciecha Olejniczaka, posła SLD do Parlamentu Europejskiego.

Przemysław Iwańczyk: Najbardziej zakręcony na punkcie rowerów wśród polityków jesteś ponoć ty...

Wojciech Olejniczak: Znam kilku ambitniejszych. Choćby Marek Siwiec, jak dla mnie to numer jeden, lider można powiedzieć. Zapalony, systematyczny, właściwie dzięki niemu wsiadłem na nowo na rower. Po drugiej stronie politycznej sceny też spotkałem parę osób, które lubią pojeździć, no, ale dla mnie rower to nie "pojeżdżenie", tylko wiele więcej.

Co?

- Przyjemność, ale i dyscyplina. Deszcz, nie deszcz, wsiadasz i kręcisz, bo tak wcześniej zaplanowałeś. Nawet jeśli jest niespodziewanie zimno, jedziesz, dajesz sobie w kość. Do roweru dokładam bieganie i pływanie, ale przyznam, że na rower poświęcam najwięcej czasu. Przynajmniej raz w tygodniu wybieram się na dłuższą, 40-kilometrową przejażdżkę albo i dalej.

W Brukseli też?

- Pewnie, zwłaszcza że tam o wiele łatwiej być rowerzystą niż w Polsce. W Warszawie jazda jest wyjątkowo trudna, poza miastem można na szczęście znaleźć całkiem długie trasy, na których można zrobić sobie "tlen" [spokojną jazdę, kiedy serce bije około 130 razy na minutę].

Mam taki rytuał, jadąc w rodzinne strony - żona wysadza mnie z samochodu w okolicy Błonia. Wyciągam z bagażnika rower, mam wtedy do celu około 60 km. Ona jedzie autem z dzieciakami, a ja kręcę samotnie swoimi ścieżkami.

Zostało ci ze szkolnych lat?

- Wtedy rower służył mi do przemieszczania się, a nie do rekreacji. Wybierałem się co prawda z kolegami na rozmaite wycieczki, ale żeby to traktować jako sport... Nigdy, liczyła się tylko piłka. Poza nią świata nie widziałem.

Widziałem, spędzając co roku wakacje w twoich stronach. Do szkoły też nie musiałeś jeździć, miałeś ją pod nosem...

- 200 metrów, do sklepu też. Przyznam, że wtedy nawet zazdrościłem rówieśnikom, że mogą przyjeżdżać pod szkołę rowerem. Kończyły się lekcje, ja na nogach, a oni śmigali obok mnie.

Twój pierwszy rower?

- Składak Wigry 3. Z reguły był komunijnym prezentem, ja miałem go trochę wcześniej. Woziłem się nim przez lata, ale nie da się porównać do obecnych cacek. Mam teraz kilka - górski, szosowe. O sprzęt dbają i zapewniają mi go moi przyjaciele związani z rowerami - Czesław Lang, Ryszard Szurkowski czy Zbigniew Szczepkowski. Jeżdżę tym, co najlepsze, ale mam też piknikowe rowery na wyprawy z rodziną. Oprócz - nazwijmy to - wyczynu lubię wycieczki z żoną i dzieciakami. Czy w Warszawie, czy w Brukseli, choć w Belgii o niebo bardziej. Przecież to lepsze niż samochód.

Kto był twoim kolarskim idolem?

- No właśnie wspomniani przed chwilą panowie. Do tego Lech Piasecki, Joachim Halupczok, mieliśmy przecież wielu bohaterów. Kiedy graliśmy w kapsle, byliśmy właśnie nimi. A teraz... Idolem Polaków jest kończący, niestety, karierę Adam Małysz. No ale wszyscy, którzy mu kibicują, nie będą rekreacyjnie skakać na nartach. No więc, gdyby mieć takiego Małysza na rowerze... Może Maja Włoszczowska? Coraz więcej ludzi kibicuje tej dziewczynie, jest symbolem sukcesu i wytrwałości. Tak, zróbmy z niej Małysza rowerów. Przecież, żeby kolarstwo było popularne, potrzebuje kolarskich gwiazd, a ona bez wątpienia taką jest.

Maja, jako patronka naszej akcji, mówi, że nie ma nic przyjemniejszego niż zapomnieć o wszystkim, co na co dzień, wsiąść na rower, poczuć przyjemny wiatr we włosach, szczyptę adrenaliny na krętym zjeździe i olbrzymią satysfakcję z pokonanych kilometrów...

- Ma rację, w sporcie nie ma czasu, by rozpamiętywać codzienne problemy. Czy to sprawy osobiste, czy różne rozdania w polityce. Na to jest czas wieczorem, kiedy trzeba przygotować się do pracy. Na rowerze nie da się myśleć o zapisach w dyrektywie unijnej, bo można spowodować wypadek. Umiem wyłączyć się nawet na kilka godzin, rower pozwala mi na "reset".

Słuchasz muzyki na rowerze?

- Nie. I nie polecam ze względu na bezpieczeństwo. Wiem, co mówię, bo miałem w zeszłym roku solidną kraksę. Wystartowałem z Markiem Siwcem w specjalnym etapie Tour de Pologne. Jechaliśmy dość ambitnie, napotkaliśmy kraksę. A że przy drodze był kamień, ręka się połamała. I to dość skomplikowanie. Było mi szczególnie szkoda, bo sezon zapowiadał się naprawdę fajnie. Cóż, zdarza się. Kiedy ktoś mówił mi później: "Chyba dasz już sobie spokój z rowerem", zawsze odpowiadałem: "Widzieliście Maję Włoszczowską, jak się poturbowała przed mistrzostwami świata w Australii? Wyszła z tego, wsiadła na rower? Ja też wsiądę"...

Masz jakiś rowerowy cel?

- Właśnie z powodu wypadku nie robię sobie żadnych planów, patrzę na to moje rowerowanie z większym dystansem. W tamtym sezonie zbyt wiele sobie obiecywałem i nic z tego nie wyszło. W przyszłości chciałbym wybrać się na rowerowy urlop we Włoszech. Przejechać z kolegami drogami, którymi prowadzą największe wyścigi.

Jako rowerzysta bezpiecznie czujesz się na polskich drogach?

- Mam wrażenie, że w Polsce wszystko, co związane z rowerami, jest na opak. Np. ścieżki, które nie wiedzieć czemu wykładano kostką, zamiast wylać na nie asfalt. Pomijam już to, że tych ścieżek jest za mało. Marzy mi się poważna trasa rowerowa wzdłuż Wisły. Nie tylko przez Warszawę, może nawet aż do Puław. Wiem, że to kilkadziesiąt kilometrów, ale to przecież europejski standard.

Weźmy drogi, na których rowerzyści spotykają się z samochodami. W Brukseli ludzie dojeżdżają do pracy rowerami, z czego kierowcy bardzo się cieszą. Myślą logicznie - im mniej samochodów, tym mniejsze korki, i żyją z rowerami w zgodzie. U nas odwrotnie - kierowcy rowerzystów nie uznają.

Właśnie po to jest nasza akcja, by ludzi kolarstwem zarazić, by rowerzyści czuli się bezpiecznie. 18 czerwca przy okazji mistrzostw Polski w kolarstwie górskim w Kielcach chcemy zaprosić wszystkich na wspólną przejażdżkę z Mają Włoszczowską. Dołączysz się?

- Oczywiście. Co prawda przeszedłem właśnie operację kolana, ale do tego czasu na pewno się wykuruję. "Polska na rowery" może na mnie liczyć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.