Maja pofrunęła po złoto

Maja Włoszczowska mistrzynią świata. Sięgnęła po złoto w zawodowym stylu i dołączyła do rowerowych legend - Szurkowskiego, Kowalskiego, Piaseckiego i Halupczoka

Podyskutuj z autorem w jego blogu iwanczyk.blox.pl

Na mecie 27-letnia kolarka CCC Polkowice mówiła, żeby wszyscy wierzyli w swoje marzenia, bo one w końcu się spełniają. Na podium, kiedy z wielkich głośników huknęło Mazurkiem Dąbrowskiego, Polka powstrzymywała łzy, patrząc w niebo. - Moment, kiedy mijam linię mety, zapamiętam do końca życia - mówiła później. Na konferencji prasowej wciąż nie dowierzała, że przez cały rok będzie jeździć w tęczowej koszulce mistrza świata, co w kolarskim światku jest największym prestiżem.

To piąte dla Polski złoto mistrzostw świata w kolarstwie w konkurencji olimpijskiej. Przed Włoszczowską byli szosowcy - Ryszard Szurkowski, Janusz Kowalski, Lech Piasecki i Joachim Halupczok. Na rowerze górskim, w konkurencji cross country, która w 1996 roku w Atlancie zadebiutowała na igrzyskach, to pierwsze mistrzostwo świata. Polka od lat jeździ w czołówce największych imprez, zdobyła w karierze dwanaście medali, w tym olimpijskie srebro w Pekinie. Ale polskiego hymnu na podium MŚ wciąż jej brakowało.

- Wiedzieliśmy, że tego dopniemy - cieszył się trener kadry Andrzej Piątek. Na dekoracji był ubłocony po łokcie, bo biegał podczas wyścigu z jednego miejsca na trasie do drugiego i informował Maję, ile przewagi ma nad rywalkami. Było to zwycięstwo zaplanowane w każdym szczególe - poprzedzone katorżniczymi przygotowaniami, z zaplanowaną od miesięcy taktyką, z kilkutygodniowymi przygotowaniami na trasie mistrzostw.

Wyścig w kanadyjskim Mont-Sainte-Anne to pięć technicznych i wymagających końskiego zdrowia rund, po blisko 5 km każda. Ponieważ Włoszczowska w rankingu UCI (światowej federacji) plasuje się w drugiej dziesiątce, startowała z trzeciej linii. Świetnie zachowała się inna polska kolarka Anna Szafraniec z grupy JBG-2, która dzięki rozstawieniu ruszała z drugiej linii i starała się zrobić miejsce liderce reprezentacji. Na tym właśnie polegała taktyka, by na pierwsze skalne zjazdy dotrzeć na jak najwyższej pozycji.

Było to kluczowe, ponieważ w Mont-Sainte-Anne w dniu wyścigu po raz pierwszy od tygodnia spadł deszcz. Ulewa piach zamieniła w glinę, a strome i ostre kamienie - w lodowisko. Ponieważ Włoszczowska już na starcie była w czołówce, nie musiała się obawiać, że kolarki przed nią zaczną się przewracać i zablokują drogę.

Włoszczowska była przygotowana perfekcyjnie pod względem wytrzymałościowym. Kiedy inne rywalki ze zmęczenia zawadzały językiem o ziemię, ona wydawała się silniejsza z każdym kilometrem. Zupełnie nie radziła sobie za to mistrzyni olimpijska, Niemka Sabine Spitz. Jechała ciężko, ciągle za plecami Polki, Kanadyjki Catherine Pendrel (doskonale znała trasę, a jednak upadła i straciła podium), mistrzyni świata sprzed roku Rosjanki Iriny Kalentiewej i świetnej w tym sezonie Amerykanki Willow Koerber. Dwie ostatnie zajęły ostatecznie drugie i trzecie miejsce.

Włoszczowska niezagrożona jechała do mety. Serca polskiej ekipy zadrżały jedynie, kiedy zbiegała ostatni raz po kamieniach. Dwa razy omal nie straciła równowagi i nie upadła. Na szczęście do katastrofy nie doszło i niezagrożona Polka z 48 sekundami przewagi dotarła do mety.

Jak się później okazało, Polka miała kryzysowy moment. - Bałam się, czy wytrwam. Na ostatnim okrążeniu złapał mnie skurcz i to w chwili, gdy schodziłam ze skały - mówiła później dziennikarzom.

Anna Szafraniec zajęła siódme miejsce, Aleksandra Dawidowicz - 21., a Magdalena Sadłecka wycofała się z wyścigu. Dwa dni wcześniej brązowy medal MŚ do lat 23 wywalczyła Paula Gorycka.

Bałam się, czy wytrwam - Maja Włoszczowska  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.