Kolarstwo górskie. "Jak wam pomóc?" - czyli polscy kibice w Kanadzie

- Bywało, że i ośmiu kolarzy wsadzałem do mojego wartburga taksówki. O czym było gadać? O kolarstwie rzecz jasna. I teraz też tylko o tym gadam - mówi pan Jan, były taksówkarz z Polanicy, teraz kanadyjski kibic w biało-czerwonych skarpetkach. Korespondencja Przemysława Iwańczyka z mistrzostw świata w kolarstwie górskim w Kanadzie.

Na parkingu przed trasą kolarskich mistrzostw świata w kanadyjskim Mont-Sainte-Anne dyskutuje trzech rowerzystów. Jak się wkrótce okazuje, są rodziną. W oddali dostrzegają biało-czerwoną koszulkę trenera polskiej kadry Andrzeja Piątka. Rzucają się na niego i nie wypuszczają przez dwie kolejne godziny. - Jak wam pomóc? Co trzeba zorganizować? - pytają. Za chwilę z dokładnością do jednej sekundy podają ostatnie wyniki polskich kolarzy górskich. Od Mai Włoszczowskiej po utalentowanych juniorów, którzy zabłysnęli w maratonach dla amatorów.

Pan Jan ma 67 lat, pochodzi z okolic Polanicy, gdzie był instruktorem narciarstwa i taksówkarzem. To drugie zajęcie nie pozostało bez wpływu na jego późniejszą pasję. Stało się nią kolarstwo. - Woziłem zawodników klubu kolarskiego na zawody. Za darmo! - podkreśla. - Bywało, że po osiem osób wsadzaliśmy do mojego wartburga. O czym było gadać? O kolarstwie rzecz jasna.

W 1980 roku pan Jan ruszył do Toronto. Na chwilę: zarobić i wrócić. Skończyło się tym, że jest tu do dziś. Ściągnął żonę, syna Szymona i zaczęli układać sobie życie na nowo.

- Te rowery w głowie mi zostały. Pracuję w branży budowlanej, teraz już coraz mniej ze względu na wiek. Ale z treningami taryfy ulgowej sobie nie robię - opowiada pan Jan. Profesjonalny sprzęt zorganizował sobie od kolarskich grup, które po sezonie wymieniają rowery na nowe, a używane sprzedają za mniej niż połowę ceny. Odtąd trenuje codziennie.

Jeździ na rowerze także jego syn Szymon, którego praca polega na przemierzaniu olbrzymich odległości w Kanadzie i USA. - Mam swoją ciężarówkę, wożę towary na zlecenie różnych firm. Ponieważ większość czasu spędzam w kabinie, mam włączony laptop i otwarte wszystkie polskie strony związane z rowerami. "Polska na rowery" też - mówi.

No i wreszcie ten trzeci, utalentowany 13-latek Jasiek jr. Przez ostatnie tygodnie trudno mu utrzymać kierownicę, bo na jednej z licznych tras w kanadyjskiej prowincji Ontario złamał rękę. - Kiedy ojciec jest w trasie, ja biorę się do jego trenowania - mówi pan Jan. - Janek nie zna strachu. Przewraca się na kamieniach, chce wracać i powtarzać ten element.

- To źle, że nie zna strachu - wtrąca pan Szymon.

- Właśnie, że dobrze - ripostuje pan Jan, a rodzinny spór rozstrzygnął dopiero trener Piątek, mówiąc, że w kolarstwie górskim, kto się boi, nie wygrywa.

Mały Janek ma idola. Jest nią kanadyjska kolarka Emily Batty. Od niej dostaje koszulki i wskazówki treningowe. - No i mamy dylemat... Komu kibicować na mistrzostwach świata w Mont-Sainte-Anne? Emily czy Polakom? - mówi pan Jan.

Chyba jednak Polakom, bo wybierając się na trening, pan Jan nigdy nie zapomina założyć czegoś biało-czerwonego. Na naszym spotkaniu była to koszulka, dzień później - skarpetki.

Cała trójka wybrała się na mistrzostwa podczas urlopu. Pieniądze na hotel oszczędzali przez cały rok, miejsca zarezerwowali już sześć miesięcy temu. - Nie ma dnia, byśmy nie jeździli na rowerze lub przynajmniej o nim nie mówili. Czyli nawet tu, w Kanadzie, działamy dla "Polska na rowery".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.