Kolarstwo górskie. Grande Vinci Mai Włoszczowskiej

Maja Włoszczowska drugi raz w karierze wygrała zawody Pucharu Świata. W kolarstwie górskim triumf we włoskim Val di Sole, to jak zwycięstwo na torze Monza w Formule 1.

Kilka tygodni temu do złota mistrzostw Europy w Hajfie najlepszej polskiej kolarce zabrakło błysku szprychy. Jak pokazała fotokomórka w samej końcówce, na ostatniej prostej lepsza okazała się rewelacyjna Szwajcarka. Kiedy w sobotnie upalne popołudnie zawodniczce CCC Polkowice zostały do mety dwa kilometry, a przed jej nosem jechała Kanadyjka Cathrine Pendrel, dość liczna grupa kibiców zaczęła mieć obawy, czy sytuacja się nie powtórzy. Tym razem jednak to nie Polka musiała pilnować pozycji liderki, co w kolarstwie jest o wiele trudniejsze niż atak na finiszu z drugiego miejsca. Maja niemal stanęła w pedałach, Kanadyjka mogła tylko wąchać kurz z opon wicemistrzyni olimpijskiej w Pekinie. Do mety zostało jej wtedy kilkadziesiąt metrów i okazja, by po raz drugi w karierze podnieść rower w geście triumfu.

- Grande Vinci, Grande Wloszkowska - darł się wniebogłosy spiker zawodów. Zaraz potem przypomniał, że zwycięstwo dla kolarza górskiego w Val di Sole jak triumf w Formule 1 na torze Monza. Sprawdził też, że Polka miała trzeci w historii najszybszy czas na jednej z czterech rund. Dzięki temu oprócz Mai na podium i Mazurka Dąbrowskiego w honorowym miejscu na tle wielkiej planszy "Today's Fastest" stanął również lśniąco-biały Scott, jakim Polka jeździ od kilku sezonów.

Puchar Świata w Val di Sole jest jedną z najbardziej prestiżowych imprez w kolarstwie. Jak zwykle we Włoszech, na kilku hektarach przez kilka dni stoją kolorowe namioty wszystkich startujących ekip, kibice rozbijają wielkie obozowiska, na których daniem głównym jest kolarskie paliwo, czyli makaron. Na krętej, stromej, zimą przeznaczonej dla najlepszych na świecie narciarzy trasie spotkają się co roku wszystkie najlepsze kolarki świata (w sobotę było ich około 110). Ponieważ następny Puchar Świata rozgrywany jest w USA i nie wszyscy decydują się w nim wystartować, włoski wyścig to ostatni sprawdzian przed mistrzostwami globu (na początku września w Kanadzie), a więc i generalny sprawdzian przed najważniejszą imprezą sezonu. To miejsce, gdzie zawodniczki nabierają pewności siebie lub ją tracą wprost proporcjonalnie do zajętego miejsca. Trenerzy zaś dostają wiarygodną odpowiedź, na ile dobrą drogę wybrali podczas przygotowań do sezonu.

To, że Maja jest mocna widać było od pierwszych metrów. Na czoło wyszło pięć, sześć zawodniczek, a wśród nich m.in. złota (Irina Kalentiewa) i brązowa (Willow Koerber) medalistka ostatnich mistrzostw świata. Od drugiej rundy było to już jednak wyścig tylko dwóch zawodniczek - Pendrel i Włoszczowskiej. Liczni kibice od razu przypominali, że to jak batalia Alberto Contadora i Andy'ego Schlecka na ostatnim Tour de France.

- Nie wiem sama, co dziś przyniosła mi szczęście - mówiła po dekoracji medalowej polska kolarka. Mówiła, jak opadły emocje, bo podczas hymnu nie udało się jej ukryć wzruszenia. - Czy byli to liczni kibice z Polski, czy może to, że nakleiłam na rower naklejkę Olimpiad Specjalnych, którym patronuję.

Na koniec Maja dostała szampana. Tak samo wielkiego, jak zwycięzca w F1 na torze w Monza. Kibice nie zostali jednak oblani, bo ukruszył się korek i fontanna nie prysnęła. Prawdopodobnie na szczęście, by otworzyć ją korkociągiem po złotym medalu mistrzostw świata.

Pech Dawidowicz

Wielkiego pecha miała Aleksandra Dawidowicz z CCC Polkowice, najlepsza kolarka świata ubiegłego sezonu do lat 23. Startowała z dalszych miejsc, na pierwszym zakręcie została zamknięta przez rywalki. Goniąc je boleśnie się przewróciła i wycofała z zawodów. - Nie jestem zła, ale zawiedziona na pewno - mówiła po wyścigu.

Z pozostałych Polek Anna Szafraniec była 14., Magdalena Sadłecka - 29., Paula Gorycka - 35., a Katarzyna Solus 40.

Rebellin musi oddać medal olimpijski ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.