Tour de France. Armstrong - Contador, akt 2

W zeszłym roku jechali razem, ale przeciw sobie. W rozpoczynającym się w sobotę w Rotterdamie Tour de France zasłony dymnej już nie będzie. Lance Armstrong i Alberto Contador z otwartymi przyłbicami będą wielkimi rywalami.

- Moje relacje z Lance'em Armstrongiem nie istnieją. Oczywiście, że jest wielkim mistrzem, ale nie miałem dla niego specjalnego uwielbienia i nigdy nie będę miał - mówił Alberto Contador po wygraniu poprzedniej "Wielkiej Pętli". Było to zwycięstwo tym bardziej godne podziwu, że odniesione praktycznie w pojedynkę, we współczesnym kolarskim świecie rzecz wydawałoby się niemożliwa.

Rywalizacja z zawodnikami innych grup: luksemburskimi braćmi Andym i Frankiem Schleckami, Amerykaninem Bradleyem Wigginsem, Włochem Vincenzo Nibali było dla Contadora jak przejażdżka po ścieżce rowerowej w porównaniu z tym, co przeżywał wewnątrz własnej grupy - Astana. Jej formalnym przywódcą był Lance Armstrong. Amerykanin, siedmiokrotny zwycięzca Touru, nie chciał zrezygnować z roli sportowego lidera, mimo że wrócił do zawodowego peletonu po trzech latach przerwy. Półrocze poprzedzające wyścig i sama Wielka Pętla upłynęły w atmosferze złośliwości, jakie non stop pod adresem Hiszpana kierował Armstrong. "Nie trzeba być laureatem nagrody Nobla, żeby wiedzieć, że on będzie jechał przede mną, jeśli zawieje silny wiatr", "Powiedziałem w marcu, że on będzie musiał się dużo uczyć i podtrzymuję to", "Prawdziwym problemem Contadora będzie, kiedy będę w innej drużynie" - twierdził Lance. Nie zmienił tonu także za metą w Paryżu. "Gdybym był nim, przestałbym gadać głupstwa i podziękowałbym drużynie. On nie wygrałby bez niej wyścigu", "Odszedł (z Astany) nawet jego przyjaciel dzielący z nim pokój (Sergio Paulinho). Na jego miejscu długo patrzyłbym w lustro".

Jesienią Armstrong spakował manatki i założył własną grupę - RadioShack. Zabrał ze sobą dyrektora sportowego Johana Bruyneela i wszystkich najlepszych kompanów, ludzi, którzy byli w przeszłości w pierwszej dziesiątce Touru: Andreasa Kloedena, Levi Leipheimera, Jarosława Popowycza. W zespole jest dziewięciu kolarzy z Astany, sześciu, którzy stanęli na starcie przed rokiem w Monaco. Wątpliwości, kto jest liderem, nie ma żadnych. Wszyscy będą harować na to, żeby Amerykanin wygrał po raz ósmy.

Contador został w Astanie, którą tworzą Hiszpanie i Kazachowie. Obrońca tytułu ma oddanych przyjaciół (Benjamina Novala, Jesusa Hernandeza) i człowieka od czarnej roboty, najbardziej walecznego kolarza Wielkiej Pętli z 2006 roku - Davida de la Fuente. Ale jest jeszcze w zespole Aleksander Winokurow, 36-letni Kazach, trzeci w 2003 roku. On może pokrzyżować szyki najlepszym, od małolata ścigał się na Zachodzie, uważa się go za łącznika między Kazachami i Hiszpanami.

Na podstawie tegorocznego dorobku trudno ocenić szansę obu wielkich rywali. Armstrong na pewno miał więcej problemów niż Hiszpan: groźny upadek w maju, słabe wyniki w czasówkach, dźwiga na swoich barkach kolejne oskarżenie o doping. Wystosował je jego były kolega z US Postal Floyd Landis. Wszyscy mają go za zakompleksionego wariata, ale nie Jeff Novitzky, agent, który kiedyś się wziął za laboratorium Balco i wsadził do więzienia Marion Jones. Contador przynajmniej nie ma takich kłopotów na głowie. W tym roku wygrał wyścig Paryż - Nicea i Dookoła Kastylii i Leon, był drugi w Criterium-Dauphiné, ale na tym ostatnim wyprzedził go Janez Brajković z... Astany. Była to prestiżowa porażka.

W rywalizacji z 39-letnim Armstrongiem młodszy o 11 lat Contador jest zdecydowanym faworytem. Ale ścigać się będą z nimi: drugi na podium w Paryżu Andy Schleck z najlepszej drużyny TdF Saxo Bank, mistrz świata Australijczyk Cadel Evans, rewelacyjny w ubiegłym roku Bradley Wiggins ze Sky czy zwycięzca Giro d'Italia Ivan Basso z Liquigasu, któremu pomagać będzie Sylwester Szmyd. Żaden z nich nie zamierza być tłem dla głównego pojedynku.

Rozstrzygający ostatni tydzień

Tour de France rozpoczyna się w sobotę prologiem w Rotterdamie. Do Francji kolarze wjadą z Belgii. Pierwszym wielkim sprawdzianem będzie trzeci, wtorkowy etap, prowadzący w końcówce przez brukowane odcinki, słynne dzięki wyścigowi Paris - Roubaix. - To będzie rzeź - zapowiada Armstrong. Alpy to rozgrzewka przed Pirenejami, bo w najwyższych górach zaplanowano jeden trudny etap (13 lipca). Organizatorzy całą uwagę skupili na Pirenejach, w których po raz pierwszy kolarze ścigali się 100 lat temu. Na dach Touru - Tourmalet (2115 m npm) peleton będzie wspinać się dwukrotnie. Najpierw 20 lipca na etapie z Bagneres-de-Louchon do Pau liczącym 198 km, a po dniu przerwy z metą na tej przełęczy. Jeśli w górach wyścig się nie rozstrzygnie, dogrywka nastąpi w przedostatnim dniu Wielkiej Pętli, 23 lipca podczas czasówki z Bordeaux do Pauillac.

Bruk na Tour de France - protesty Armstronga ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA