To był ostatni oficjalny, dwugodzinny trening Mai przez sobotnim wyścigiem elity kobiet. Na trasę wyjeżdżają tylko kolarki, każda musi mieć obowiązkowo numer startowy. Polka miała objechać dwie ośmiokilometrowe rundy - pierwszą przejechała na luzie, drugą na 100 proc., tak jak się jedzie po medal. Nagle stojący na mecie trener kadry Andrzej Piątek odebrał telefon z nieznajomego numeru. Dzwonił steward, któremu Maja podała numer. Wszystko potoczyło się błyskawicznie - karetka, transport do szpitala, natychmiastowe prześwietlenia.
Pierwsze diagnozy nie były najlepsze, zwłaszcza że Maję coraz bardziej bolała głowa. Polka została przetransportowana ze szpitala, leży w szpitalu w Canberze, ma opuchniętą twarz. W tej chwili lekarze szykują się do zabiegu. Maja zostanie w szpitalu przynajmniej kilka dni. O jeździe w wyścigu w ogóle nie ma mowy, prawdopodobnie w tym sezonie już nie wystartuje.
Trasa tegorocznych mistrzostw świata w Australii jest jedną z najtrudniejszych w historii mistrzostw świata. Znaczna jej część, choć całość położona jest w wypalonym ostatnimi pożarami parku przyrody Stromlo, została sztucznie przygotowana. Męczą się na niej wszystkie zawodniczki, a na skalnym urwisku poobijała się, bądź przynajmniej zepsuła sprzęt większość kolarzy. - Niebezpieczna trasa? Chyba nie, najwyżej trudna technicznie - uśmiechał się pod nosem jeden z tutejszych organizatorów mistrzostw.
Wszyscy wiedzieli jednak, że to celowy zabieg, by dać fory trenującym tam na co dzień Australijczykom. Ich właśnie w oficjalnym folderze zawodów wymienia się jako faworytów, choć nikt o zdrowych zmysłach nie dałby im szans nawet na miejsce w czołowej dziesiątce wszystkich kategorii wiekowych.
Prawda jest też taka, że nikt w Europie, a już na pewno nie w Polsce, nie dopuściłby do zawodów tak niebezpiecznej pętli. Aleksandra Dawidowicz, która w środę zdobyła złoto w kategorii do lat 23, też przeżyła chwilę grozy. Dwa dni przed startem skacząc przy pełnej prędkości z ponadmetrowego kamienia runęła głową pionowo w dół. Na polską kolarkę spadł rower, roztrzaskał się o kamienie, oderwane siodełko pofrunęło niewiadomo gdzie. Ola leżała, nie ruszając się przez kilka sekund. Trener Piątek mówił później: - Myśleliśmy, że się zabiła. Wyrżnęła głową centralnie w ziemię.
Maja od początku nie miała przekonania do tej trasy. Szczególnie znienawidziła skalną przeszkodę. Po pierwszym treningu na tym odcinku była cała posiniaczona. Miała stłuczone oba biodra, odnowiła się jej kontuzja prawego kciuka, spuchło jej przedramię. - Spokojnie, nic się nie stało - zapewniała Maja, ale gdzieś w myślach ciągle walczyła ze skałami. W końcu pojechała do Canberry po złoto.
Piątek: - Szczęście, że Maja nie ma złamań, a takie były obawy. Lekarze zdecydowali się na podanie sterydów, by jak najszybciej zeszła opuchlizna.
28. 08. Niebezpieczny upadek Mai Włoszczowskiej
Złoto w Australii zdobyła Aleksandra Dawidowicz ?