Giro d'Italia. Jazda na granicy. Awans Majki do czołówki

21-letni Giulio Ciccone wygrał w debiucie porywający etap Giro d'Italia. Wyprzedza rywali Rafał Majka - awansował w klasyfikacji generalnej. - Moje nogi są coraz mocniejsze - mówi Polak. Nowym liderem jest 23-letni Bob Jungels.

Zgodnie z przepisem na horror Alfreda Hitchcocka najpierw zatrzęsła się ziemia.

A potem było wszystko, co oferuje kolarstwo na najwyższym poziomie. Była bezpardonowa walka na ostatnich kilometrach między kolegami z zespołu: Ciccone (Bardiani-CSF) na zjazdach wykiwał lidera swojej grupy Stefano Pirazziego, aby wygrać etap, a Andrey Amador (Movistar) odskoczył swojemu mistrzowi Alejandro Valverde i został wiceliderem Giro. - Musimy pogadać i rozstrzygnąć nasze wewnętrzne sprawy - powiedział za metą wyraźnie wzburzony Valverde, weteran i charyzmatyczny przywódca grupy. On, 36-latek, w Giro debiutuje mimo 19. startu w wielkich tourach, a Amador rok temu był czwarty.

Była też desperacka próba obrony pozycji lidera przez Gianlucę Brambillę (Etixx-QuickStep), a potem jego lojalna, pełna poświęcenia i godna szacunku harówka na ostatnim podjeździe, aby zapewnić przejęcie różowej koszulki przez młodszego kolegę z zespołu Jungelsa, a nie Amadora. Wtedy kiedy on sam, Brambilla, poczuł, że nie da rady.

I była też wyważona i nieustępliwa jazda Rafała Majki (Tinkoff), który awansował z dziewiątego miejsca na siódme w klasyfikacji generalnej - zawsze obok Vincenzo Nibalego (Astana) lub Valverde. Zawsze czujny, jak w przypadku ostatniej szarży Rosjanina Ilnura Zakarina (Katiusza), który gdyby nie niedzielna, bodaj najbardziej pechowa czasówka w historii Giro, byłby zapewne liderem i głównym kandydatem do zwycięstwa w całym wyścigu.

Ale zaczęło się od Hitchcocka i trzęsienia ziemi.

Wkrótce po pierwszym podjeździe wycofał się ósmy w generalce Mikel Landa (Sky), jeden z głównych faworytów Giro. Według lekarza grupy Sky młody Hiszpan złapał wirusa żołądkowego. W nocy czuł się źle, ale wystartował z Campi Bisenzio, licząc wbrew rozsądkowi, że jazda go uzdrowi. Wsiadł do samochodu po mniej więcej godzinie jazdy. Zbyt łatwo zrezygnował? Nic podobnego.

Na pierwszy rzut oka kolarze zawodowi wyglądają na ludzi z żelbetonu, ale prawda jest inna.

- Obciążenia na wyścigach są olbrzymie, każdy to wie. Ale co to znaczy "olbrzymie"? Kolarz zużywa kilkanaście bidonów podczas jednego etapu, takie jest zapotrzebowanie organizmu na płyny, na energię. Żeby wytrwać w całym wyścigu, musi realizować określoną strategię dietetyczną. Każda dysfunkcja, drobne zaburzenie równowagi jelitowej i już nie ma mowy o dalszej jeździe - tłumaczy "Wyborczej" dr Robert Pietruszyński, specjalista medycyny sportowej, kardiolog, który od lat współpracuje z kolarzami, w tym z kadrą Polski.

- Jeśli na wyścigu wieloetapowym kolarza dopadnie niedyspozycja, nie ma mowy, aby osiągnął równowagę organizmu. Łatwiej przetrwać w wyścigu klasycznym, gdzie zawody trwają jeden dzień. W wyścigach takich jak Giro oznaczałoby to poważne ryzyko utraty zdrowia. Zawodowiec powinien o tym wiedzieć. Polskie kolarstwo pamięta przypadek wybitnego, nieżyjącego już kolarza, który mimo choroby kontynuował wieloetapowy wyścig. Konsekwencją była złośliwa arytmia. Dla niektórych kibiców jest niezrozumiałe, że kolarz zsiada i dalej nie jedzie, ale tak właśnie jest: jest bowiem zbyt narażony na ekstremalne stany organizmu. Wysiłki ponadprogowe charakteryzują się znacznym zakwaszeniem organizmu, co może powodować wiele negatywnych następstw w stanie idealnego zdrowia, a co dopiero w chorobie. Kolarze muszą być zdrowi, aby być poddawani takim obciążeniom - mówi dr Pietruszyński.

- Zauważyłem, że zawodnikowi w formie obniża się odporność na wirusy, choroby. Jako trener pamiętam, co się działo z Mają Włoszczowską. Była bardzo podatna na choróbska, gdy przychodziła forma. Stąd wszyscy trenerzy zwracają uwagę na ostatnie dwa-trzy tygodnie przed najważniejszą imprezą, jak zawodnicy się ubierają na trening, co jedzą - opowiada wieloletni trener kolarzy Andrzej Piątek.

Przy tych słowach innego wymiaru nabierają decyzje Majki o wycofaniu się z ostatniego etapu Tour de Romandie, toczącego się w deszczu, zimnie, a nawet śniegu, tuż przed najważniejszym dla niego startem w Giro d'Italia.

Wycofanie się Landy oznaczało, że Majka nie musiał walczyć, aby awansować na ósmą pozycję klasyfikacji generalnej. Ale aby awansować na siódmą, musiał włożyć gigantyczny wysiłek. Dzięki harówce Polaka i innych kolarzy z grupy walczącej o triumf w Turynie obsunął się w niebyt Tom Dumoulin (Giant-Alpecin), były lider, a przed startem siódmy, czyli o dwa miejsca przed Polakiem.

Majka może liczyć jeszcze na dość łatwe zrzucenie w górach w trzecim tygodniu wyścigu Brambilli, który we wtorek przeżywał katusze na ostatnim podjeździe, ale awans będzie wymagał pełnej mocy, a i to go nie zapewni. W czołowej dziesiątce pozostały już niemal wyłącznie asy.

Przed peletonem dwa płaskie etapy z Modeny do Asolo (229 km) i z Noale do Bibione (189). A potem znów góry. I to te najwyższe. Będzie to czas, o którym tak często wypowiada się Majka: decydujący trzeci tydzień wyścigu. Kolarze będą mieli w nogach już 2500 km. Będzie to najtrudniejsza próba. Nie tylko formy, ale też charakteru.

Piłkarze, którzy mieli romans z żonami kolegów z drużyny

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.