Kolarstwo. Kwiatkowski i atak na staruszkę

- Pracuję nad jazdą w górach i na czas. Bez tego wielkich wyścigów wygrać się nie da. W tym chcę się rozwijać. Ale nie kosztem jazdy w klasykach, na których zależy zespołowi - mówi kolarski mistrz świata z 2014 roku Michał Kwiatkowski

"Dzięki wszystkim za wsparcie podczas Amstel Gold Race! Próbowaliśmy z całych sił, ale grad z deszczem zamroził dłonie, stopy, nogi, plecy, a na koniec myśli i ambicje. Do następnego!" - napisał w ostatnią niedzielę na swoim profilu Facebooka Michał Kwiatkowski (Sky) po zejściu z roweru na 18 km przed końcem wyścigu w Holandii. Przed wyścigiem powiedział mi, że Amstel Gold bardziej mu pasuje niż Liege - Bastogne - Liege, że lubi ostatnie metry. Ale przecież i w L-B-L stawał już na podium (trzeci w 2014 r.).

Następny będzie właśnie niedzielny L-B-L, ponad 120-letni "Monument", czyli jeden z pięciu najważniejszych klasyków w sezonie. Kwiatkowski byłby w nim jednym z głównych faworytów, gdyby nie porażka w Amstel Gold Race.

W środę La Fleche Wallonne. Wspaniały wyścig po górkach Walonii, w tym po osławionej ściance Mur de Huy. Z Polaków wystartuje tylko Michał Gołaś (Sky), Paweł Poljański (Tinkoff) i Tomasz Marczyński (Lotto Soudal). Za to w L-B-L pojedzie cała armada biało-czerwona, wśród nich również Rafał Majka, szykujący się do startu w Giro d'Italia jako lider grupy Tinkoff, w tym sezonie najmocniejszej w peletonie.

Radosław Leniarski: Niedawno stwierdził pan, że ardeńskie klasyki są dla pana najważniejsze w pierwszej części sezonu. A o L-B-L wypowiada się pan nieomal z tkliwością...

Michał Kwiatkowski: Mówię czasem o tym wyścigu "Staruszka", bo to taka nazwa kolarska, "La Doyenne". Dla mnie to ważny wyścig, najtrudniejszy i najpiękniejszy. Ja i moi rywale mówimy, że jest też najbardziej rzetelny, to znaczy, że ktoś, kto nie ma najwyższej formy, nie wygra tam taktyką czy wsparciem kolegów. Jedzie się w dużym tempie, osypują się słabsi, kolejne wzgórza robią jeszcze ostrzejszą selekcję. Jest w tym sensie bardzo kolarski, bo przecież nie można powiedzieć, aby nie były trudne wyścigi we Flandrii czy Paryż - Roubaix. Jasne, też są, ale w ich przypadku trudność polega na czymś innym niż normalne ściganie się, bo na długości jazdy po bruku.

Ja jestem bardzo skoncentrowany na L-B-L. Ponieważ "Staruszka" jest 120-letnim "Monumentem", bardzo chciałbym dobrze pojechać, wygrać. Ten wyścig jest dla mnie ważniejszy niż inne klasyki ardeńskie.

A druga część sezonu to oczywiście Tour de France i igrzyska w Rio [odbędą się po sobie: koniec TdF 24 lipca, wyścig w Rio 6 sierpnia].

Kiedy podpisywał pan kontrakt z grupą Sky, mówił pan, że zależy mu na rozwoju w kierunku wieloetapowych wyścigów. A tymczasem zespół nie ukrywał, że angażuje pana do wygrywania klasyków. Jak przebiega więc praca w zespole na co dzień, skoro wygląda na to, że macie odmienne cele?

- Cały czas na treningach ekipa, która ze mną jest, zwłaszcza Tim Kerrison, pracuje nad poprawieniem mojej jazdy w górach i na czas, bez których wieloetapowych wyścigów wygrać się nie da. A więc nie ma tu sprzeczności, nie poświęcam jednego dla drugiego. Chcę się rozwijać w tym kierunku, bo start w Tour de France jest priorytetem.

Zespół nie zgłosił pana do La Fleche Wallonne, drugiego z trzech ardeńskich klasyków, czyli stało się inaczej niż zwykle. Dlaczego?

- Razem podjęliśmy decyzję, że w tym sezonie lepiej wybierzemy starty. A właściwie bardziej było to na moją prośbę. Cieszę się, że zespół mi zaufał i nie każe startować wszędzie. Wybieramy wyścigi tak, abym się nie zajechał. Mam delikatną konstrukcję i nie powinienem popełnić takiego błędu jak na przykład rok temu. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że po jednym klasyku tak ciężkim jak w Ardenach, gdzie wszyscy kręcą w dużym tempie, bardzo długo dochodzi się do siebie. A trzy intensywne wyścigi w cyklu: niedziela, środa, niedziela, to dla mnie za dużo. Stąd ominięcie Walońskiej Strzały. Najbardziej chciałbym porządnie zaistnieć w niedzielę, na mecie w Li e ge.

Zauważyłem, że ma pan przejechanych bardzo mało kilometrów startowych. Nawet dwukrotnie mniej niż większość pana kolegów z grupy. Czy to może mieć wpływ na pańską jazdę w tym sezonie?

- Mała liczba kilometrów mogła mieć wpływ na wyniki w pierwszych wyścigach sezonu. Teraz zdecydowanie nie ma znaczenia. Jestem bardzo dobrze przygotowany do sezonu i chcę to pokazać. Właśnie moje poczucie, że jestem mocny, każe mi atakować z pełnym przekonaniem, podejmować zdecydowane próby wygrania wyścigu. Tak było w Strade Bianche, w Milan - San Remo, w etapach Tirreno - Adriatico i w Ronde van Vlaanderen. Gdybym nie miał przekonania, że jestem w formie, nie próbowałbym. A jednak udało się tylko w E3 Harelbeke. Bardzo uważnie planowaliśmy starty. Tak naprawdę wypadł mi tylko jeden wyścig - Dookoła Algarve w Portugalii. Nie mogłem w nim wystartować z powodu infekcji żołądkowej. Ale po chorobie nie ma już śladu i nie mogę powiedzieć, aby ona wpłynęła na moją jazdę teraz.

Praca nad jazdą w górach przyda się nie tylko w Tour de France, ale również na igrzyskach w Rio de Janeiro. No i nie będzie tam zimna i gradu...

- No właśnie, mówiłem o sprawie ostrożnego wyboru wyścigów. Mam nadzieję, że to zaprocentuje właśnie w drugiej części sezonu - w Tour de France, na igrzyskach olimpijskich. Dopiero zobaczymy, kto podjął lepsze decyzje.

Byłem w październiku na rekonesansie, jeździłem po trasie olimpijskiej i wiem, że jest bardzo wymagająca, szczególnie trudne będą kółka na drugiej pętli z naprawdę ostrymi podjazdami i technicznymi zjazdami. Mnie to pasuje.

Pelé, Salvador Dali, David Bowie i... Hannibal Lecter, czyli kiedy futbol spotyka street art [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.