Choć z tą formą może jednak wcale nie jest tak źle, jakby się wydawało.
Kwiatkowski jest w Ameryce już od ponad miesiąca, a od pewnego czasu przypomina myśliwiec Stealth. Cały bajer z niewykrywalnością tego amerykańskiego cudu techniki polega na tym, że na radarach wygląda jak ptaszyna niegroźna, wrogowie niebezpieczeństwa nie wietrzą, rozglądają się nerwowo w innych kierunkach. A w rzeczywistości Stealth jest duży, szybki, no i ma czym rozwalić całe dywizje. Ale to się okazuje za późno dla przeciwników.
Kwiatkowski wycofał się z Tour de France i Tour de Pologne na trudnych górskich etapach, co chluby tęczowej koszulce mistrza świata nie przynosi, i właściwie zniknął, choć sezon w Europie trwał w najlepsze. Trenował w Polsce, potem w Livigno we włoskich Alpach, wystartował w dwóch małych klasykach we Francji i w Belgii i zajechał na metę w piątej dziesiątce. A potem przerzucił się za ocean, gdzie wystartował w kolejnych dwóch jednodniowych wyścigach, ostatnich przed mistrzostwami świata. W Quebecu i Montrealu zajął 14. i 12. miejsce, blisko czołówki, jednak poza dziesiątką. Niegroźna ptaszyna, prawda?
Bukmacherzy też tak sądzą, ustawiając go daleko w hierarchii faworytów, mianowicie w okolicach dziesiątego miejsca. Eksperci zagraniczni nie odstają od nich - w sukces Kwiatkowskiego również nie wierzą. Dla nich mocniejsi są klasyczni sprinterzy, jak Norweg Alexander Kristoff, Słowak Peter Sagan, Niemiec John Degenkolb, czy specjaliści od klasyków, jak Michael Matthews, Phi- lippe Gilbert, Alejandro Valverde (Hiszpan ma najwięcej medali MŚ, ale ani jednego złotego), a nie Kwiatkowski, który przecież przechodzi do gwiazdorskiego zespołu Sky ze względu na talent do klasyków. Dlaczego go nie widzą? Bo zszedł z radarów.
Może mają rację. W całej niemal 90-letniej historii MŚ tylko pięciu kolarzom udało się obronić tytuł, a żadnemu nie udało się wygrać trzy razy z rzędu. Dlatego że na mistrzostwach co roku jest inna trasa. To różni je od klasyków, gdzie trasa często jest taka sama jak sto lat wcześniej i przez wszystkie edycje. W ciemno można strzelać nazwiskami faworytów przed Primaverą, Flandrią, przed Walońską Strzałą czy Il Lombardią, ale przed mistrzostwami świata trafienie zwycięzcy jest wyjątkowo trudne, a pula kandydatów do triumfu - o wiele szersza.
A więc w Richmond trasa nie jest tak korzystna dla Kwiatkowskiego jak w Ponferradzie rok temu. Różnica wzniesień na podjazdach wynosi najwyżej 50 m, w Hiszpanii było bardziej górzyście. Czesław Lang zwykł co prawda mawiać, że to nie góry robią selekcję w peletonie, lecz tempo, ale podjazdowe minimum powinno być, a tu go nie ma. - Nie ma co ukrywać, ciężko będzie uciec samotnie, choć ostatnie 700 m idzie delikatnie pod górę. Jest duża szansa, że wyścig zakończy się finiszem grupy - mówi dyrektor sportowy PZKol Andrzej Piątek.
Kwiatkowski miał rok temu ośmiu zuchów do pomocy, w tym inteligentnego, lojalnego generała Michała Gołasia, który umie podejmować decyzje i pod tym względem jest w peletonie niezwykle ceniony. W Ponferradzie spora reprezentacja była zdeterminowana do pomocy jednemu liderowi, w innych mocnych zespołach sytuacja była bardziej złożona - do pozycji lidera pretendowało kilku równorzędnych kolarzy ze swoją wizją, jak zespół ma jechać i na kogo. Polakom było wtedy łatwiej. Teraz będzie trudniej.
Gołaś będzie tylko jednym z czterech zuchów pomagających Kwiatkowskiemu. Wśród nich będzie Rafał Majka, nazwisko wspaniałe, ale pamiętajmy, że jest on specjalistą od gór na trzytygodniowych tourach, czyli w czymś, co jest niemal dokładną odwrotnością niedzielnego wyścigu w Richmond. No i Majka ma w nogach Tour de France i Vuelta a Espana.
Więc jednak dobrze by było, gdyby Kwiatkowski był jak myśliwiec Stealth.
Dla kogo oni grają. Owieczkin, były narzeczony Kirilenko, zaręczył się z modelką [ZDJĘCIA]