Tour de France 2014. Fizjolog Mizera: Kwiatkowski "czasówkę" zaczął już w piątek

- Kolarze jadący w TdF zazwyczaj nie piją zwykłych izotoników. Każdy ma swój własny napój, dla każdego opracowana jest inna receptura - mówi dr Krzysztof Mizera, fizjolog pracujący m.in. z zawodowymi kolarzami. Ale w sobotniej "czasówce" z Bergerac do Perigueux na picie nie będzie czasu. 54 km najszybciej pokona ten, kto zaraz po zakończeniu piątkowego etapu zadbał o jakość paliwa, na jakim pojedzie sobotę. Wierzymy, że wśród największych specjalistów od "czasówek" i profesjonalistów w peletonie jest Michał Kwiatkowski. Relacja na żywo z przedostatniego etapu TdF w sobotę o godz. 14.15 w Sport.pl.

Rok temu, debiutując w TdF, Kwiatkowski zajął w "czasówkach" piąte i siódme miejsce. Teraz ostrzył sobie na nią zęby już przed startem "Wielkiej Pętli".

Polak z grupy Omega Pharma-Quick Step żartował, że wygrać "czasówkę" nie będzie trudno, jeśli tylko pokona się Tony'ego Martina. Niemiec jest kolegą Kwiatkowskiego z grupy. W tegorocznym TdF wygrał już jeden z etapów. Co ciekawe, zrobił to w górach, w których dotąd nie wiodło mu się najlepiej. Przed rokiem górską "czasówkę" ukończył na dopiero 27. miejscu ("Kwiatek" na 32-kilometrowej trasie był siódmy). Za to pierwszą, płaską, a nawet prowadzącą lekko w dół (start na wysokości 88, a meta - 33 km dalej - na wysokości sześciu m n.p.m) wygrał.

Profil sobotniej "czasówki" wydaje się dla Polaka jeśli nie optymalny (pewnie mogłaby być trochę trudniejsza), to co najmniej bardzo dobry.

Wysoko chcielibyśmy widzieć również Rafała Majkę. Kolarz grupy Tinkoff-Saxo w trwającym TdF zapewnił już sobie zwycięstwo w klasyfikacji górskiej po wygraniu dwóch etapów oraz zajęciu drugiego i trzeciego miejsca. 25-latek jest w formie, na czas też potrafi jeździć, co pokazał, zajmując czwarte miejsce w majowej "czasówce" w Giro d'Italia. Jednak ona była trudniejsza od tej, którą zaplanowano w wyścigu dookoła Francji. We Włoszech na trasie o długości 41,9 km ścigano się z miejscowości położonej 262 m n.p.m do miejsca położonego o 32 m wyżej, a najwyższe wzniesienie na trasie miało 650 m. Do niego jechało się niemal cały czas pod górę przez 12 km, co na pewno premiowało świetnych "górali".

W sobotę na TdF tacy raczej nie poszaleją. Bukmacher William Hill Majki nie wymienia nawet w gronie faworytów do zwycięstwa. W gronie 30 kolarzy, na których Brytyjczycy przyjmują zakłady, na szóstej pozycji sklasyfikowany jest Kwiatkowski. Za jego triumf można otrzymać 30-krotność wniesionej stawki. Aż 201 to kurs wystawiony na zwycięstwo Macieja Bodnara. Drugi z naszych najlepszych specjalistów od jazdy indywidualnej na czas na ubiegłorocznej, łatwiejszej "czasówce" w TdF zajął 18. miejsce. Akcje Bodnara stoją wyżej niż drugiego w "generalce" Thibauta Pinota. Za triumf Francuza można zarobić 301 razy tyle, ile się na niego postawi. Nic dziwnego, skoro w ubiegłym roku na płaskiej "czasówce" Pinot był 55., a do Tony'ego Martina, który wygrał, stracił aż 3,5 minuty. Taką samą stratę miał sklasyfikowany na 54. miejscu Nairo Quintana, ostatecznie drugi w "generalce" ubiegłorocznego wyścigu. Teraz Martin znów jest murowanym faworytem - Fortuna na jego wygraną wystawia kurs 1,24, a na drugiego wśród kandydatów do zwycięstwa Vincenza Nibalego - aż 12.

Co decyduje o tym, że akurat w jeździe indywidualnej na czas Niemiec jest tak znakomity (zdobył w niej m.in. olimpijskie srebro i trzy tytuły mistrza świata), a wielu wybitnych kolarzy nie radzi sobie w tej specjalności? O tym rozmawiamy z fizjologiem Krzysztofem Mizerą.

Łukasz Jachimiak: Potrafi pan wytłumaczyć, dlaczego o jeździe indywidualnej na czas mówi się, że to wyścigi prawdy, starty szczególnie trudne? Chodzi o głębszą analizę, nie chcemy poprzestać na tym, że w "czasówce" każdy kolarz jest zdany na siebie, nie może liczyć na pomoc swojej grupy.

dr Krzysztof Mizera, centrum Olimpiakos: Posłużmy się przykładem tej "czasówki", która nas teraz interesuje. Kolarze przejadą 54 km, trasa będzie raczej płaska, pokonają ją pewnie w trochę ponad godzinę. Czyli pojadą w świetnym tempie, wszyscy będą pracowali powyżej swojego progu przemian beztlenowych, czyli na dużym zakwaszeniu. Są zawodnicy, którzy wysokie zakwaszenie dobrze znoszą i są tacy, którzy są "odcinani", bo ich zakwaszony organizm nie potrafi zmagać się z dużym wysiłkiem.

Duże zakwaszenie dla jednego kolarza jest pewnie bardzo dużym dla innego? Na starcie nie wszyscy mają równe szanse, bo są inaczej wytrenowani i mają różne predyspozycje?

- Oczywiście, to jest sprawa indywidualna. I mocno zależna od treningu. Dla przeciętnego, niezbyt aktywnego człowieka dużym zakwaszeniem będzie 6-7 milimola na litr. Sportowcy, szczególnie na poziomie takim jak kolarze startujący w Tour de France mają ten próg zakwaszenia dużo wyższy. Myślę, że wszyscy powyżej 10 milimola, a kiedy trzeba mocno przyspieszyć osiągają 16-22 milimola. Niektórzy z nich przy 19-20 milioma potrafią kontynuować wysiłek, a są i tacy - też wysokiej rangi - którzy 20 milimola w ogóle nie są w stanie osiągnąć, bo już gdy dochodzą do 18, to ich organizmy się buntują. Bardzo ważna jest tu genetyka, każdy z nas ma różne zdolności buforujące, czyli różnie eliminuje nadmiar zakwaszenia. Naturalnie tym lepszy jest kolarz czy inny sportowiec wytrzymałościowy, im wyższą tolerancję kwasu mlekowego ma jego organizm.

Jedźmy dalej - co poza walką z zakwaszeniem decyduje o zwycięstwie albo porażce kolarza w jeździe indywidualnej na czas?

- Dużą rolę, jak w całym wyścigu, odgrywa pojemność płuc. Akurat w tej "czasówce" trasa nie jest położona wysoko nad poziomem morza [start 41, meta 110, najwyższy punkt na trasie - 212 m], więc nie będzie premiowała "górali", nie będzie się trzeba zmagać z małą prężnością tlenu, co towarzyszy zawodnikom w wysokich górach. Ale przy dużym zmęczeniu pojemność płuc ma spore znaczenie, a przez tę godzinę wszyscy będą się starali jechać niemal na maksimum swoich możliwości. Dlatego istotna będzie tzw. wytrzymałość siłowa. W kolarstwie wytrzymałość jest dominująca cechą motoryczną, a wytrzymałość siłowa jest tym ważniejsza, im wyżej kolarze jadą. Chodzi o to, żeby przez długi czas zawodnik potrafił utrzymywać atut siłowy. Tu będziemy mieli połączenie wytrzymałości potrzebnej w górach z jazdą sprinterską. Oczywiście prędkość nie będzie aż taka jak na sprinterskich finiszach, ale będzie wysoka, cały czas potrzebna będzie dynamika w nogach. A tej nie będzie, jeśli kolarz zaniedba kwestię żywienia i nawadniania.

W godzinnej "czasówce" szkoda chyba czasu na jedzenie, skoro o poszczególnych miejscach będą decydowały sekundy.

- Dlatego trzeba o te sprawy zadbać wcześniej, przed startem. Zresztą, nigdy bezpośrednio przed startem nic wielkiego żywieniem już się nie zdziała. Żeby zapasy glikogenu były uzupełnione jak trzeba, a więc żeby bak z paliwem był pełny, kolarz powinien zadbać o odpowiednie picie i jedzenie już 24 godziny przed jazdą. Organizm musi mieć czas na przyswojenie tego, co mu podamy. A podawać trzeba odpowiednie ilości węglowodanów o tzw. niskim indeksie glikemicznym, czyli w uproszczeniu węglowodany złożone, które nie powodują skoków insulinowych i przez długi czas oddają energię. Na taki godzinny wysiłek kolarz ponad 90 procent energii pozyska właśnie z glikogenu. Jeżeli zadba o niego tylko na tyle, że ma 80 proc. tego, co mógłby mieć, to pod koniec wysiłku zabraknie mu energii. Organizm przeciętnego sportowca ma glikogenu, który wystarcza na 1200-1300 kilokalorii. Kolarzowi to wystarczy na 40-50 minut wysiłku. To znaczy, że musi zadbać o to, by mieć więcej paliwa. W przeciwnym razie w końcówce będzie musiał zwolnić.

Problem w tym, że "czasówka" odbędzie się kilkanaście godzin po 19. etapie, w trakcie którego peleton przejechał 208,5 km, a w całej "Wielkiej Pętli" wszyscy zawodnicy mają w nogach już ponad 3 tys. km.

- To rzeczywiście problem, bo regeneracja glikogenu trwa dobę. On się regeneruje w tempie najwyżej 5 proc. na godzinę, a tu kolarze od jednego startu do następnego mają ok. 18 godzin. Cała sztuka w tym, żeby ekipa dostarczyła zawodnikowi odpowiedniej ilości i jakości węglowodanów. Ich przyjmowanie jest ograniczone - nie wchłonie się więcej niż 40 g na godzinę. Kolarz może spróbować przyjąć choćby 200 g czystej glukozy, a efekt będzie taki, że wchłonie się 40 g, natomiast reszta zostanie wydalona z moczem i odłoży się w tkankę tłuszczową. Dietetycy i fizjologowie muszą codziennie dobierać odpowiednie składniki odżywcze - nie tylko węglowodany, ale też witaminy, mikro- i makroelementy, sód i potas bardzo ważne przy takich wysiłkach. I tu też zależy od zawodnika, jak szybko to wszystko przyswaja. A na to ma wpływ m.in. skład włókien mięśniowych, czyli krótko mówiąc genetyka. Na szczęście grupy znają swoich kolarzy, to są bogate zespoły z najlepszymi ekspertami, którzy dobrze wiedzą, jak danemu zawodnikowi pomóc. Nie ma jednej recepty dla wszystkich. Kolarz "X" godzinę czy dwie godziny przed startem jako ostatni posiłek wybierze kanapkę z ciemnym pieczywem, a kolarz "Y" zje jasne pieczywo, bo ciemne akurat jemu nie służy.

Jadąc w Tour de France da się i powinno się jeść normalnie czy trzeba bazować na batonach i żelach energetycznych oraz napojach izotonicznych?

- Podczas długich wyjeżdżeń, a więc praktycznie wszystkich etapów, zawodnicy powinni na trasie uzupełniać węglowodany. Dlatego batony i izotoniki są konieczne. Warto też wiedzieć, że zawodnicy najwyższej klasy nie piją zwykłych, ogólnodostępnych izotoników. Każdy z nich ma swój własny napój, dla każdego opracowana jest inna receptura, każdy ma inne stężenie węglowodanów, sodu, potasu itd. Natomiast po zawodach niezbędna jest prawidłowa regeneracja, również żywieniowa. Wtedy trzeba jeść makarony, ryże, kasze. Bardzo ważne jest też białko, bo bez niego nie będą się regenerowały mięśnie, a one na każdym etapie pękają. Bez aminokwasów ich stan będzie coraz gorszy i zawodnik z etapu na etap będzie słabszy, w końcu może doznać kontuzji. Żywienie jest tak samo ważne, jak masaże czy czas spędzony w wannach z lodem. Kolarz nie powinien gardzić mięsem. Baton czy żel energetyczny to mieszanka węglowodanów, rzadko zawiera białko, a jeśli już - to minimalną ilość. Pierś z kurczaka, indyk, wołowina, jaja kurze - to wszystko powinno się znaleźć w menu kolarza obok odpowiedniej suplementacji, która wprowadza do organizmu zbilansowane, szybko wchłaniane składniki. Trzeba pamiętać, że odżywka jest dobrym uzupełnieniem normalnego posiłku. Źle się dzieje, kiedy prawdziwe jedzenie staje się dodatkiem do suplementów.

W czwartek Rafał Majka zajął trzecie miejsce na trasie ostatniego górskiego etapu tegorocznej "Wielkiej Pętli", a Zenon Jaskuła gratulując mu wygrania klasyfikacji górskiej, zwrócił uwagę, że nasz kolarz dopiero na 4 km przed metą zjadł batona energetycznego, a wcześniej długo ani nie jadł, ani nie pił. Przez to stracił siły i na finiszu przegrał walkę o drugie miejsce?

- Trudna sprawa do rozstrzygnięcia, ale nie można powiedzieć, że ten baton już nic nie dał. Batony mają różny skład, jedne wchłaniają się bardzo szybko, inne wolno. Możliwe, że Majka zjadł takiego, który miał mu dać kopa na finisz. Ale Jaskuła ma rację, mówiąc, że picia i jedzenia trzeba bardzo pilnować. Już utrata płynów w ilości dwóch procent masy ciała oznacza spadek wydolności o 10 procent. A jeśli zawodnik te dwa procent straci, czyli ważąc 75 kg wypoci dwa litry płynów [Majka jest jeszcze lżejszy - waży 62 kg], to już w trakcie etapu tego nie uzupełni. Dlatego trzeba pić profilaktycznie, kiedy tylko jest to możliwe, żeby nie dopuścić do utraty wody. Przy takim wysiłku, jak na górskich etapach TdF, jej straty z potem są ogromne, bardzo szybko się zawodnik odwadnia. Ale Majka może wiedzieć, że np. może się nie nawadniać przez trzy godziny i dobrze to zniesie. Choć nawadniać się zawsze warto, podczas sześciu-siedmiu godzin jazdy trzeba wypić kilka litrów.

Kilka to bardziej 2-3 litry niż 8-9?

- Jeśli na wysokiej intensywności jedzie się przez siedem czy osiem godzin, to straty wody są olbrzymie, przez godzinę w wysokiej temperaturze można stracić nawet dwa litry. W sumie na jednym etapie można stracić nawet siedem litrów i trzeba to uzupełnić. Ale różnie się sportowcy pocą, różne są ich straty.

W sobotę, jak zwykle po "czasówkach" wielu kolarzy powie, że ostro zaczęli, później musieli zmniejszyć tempo i chociaż na ostatnich kilometrach przyspieszyli, to nie czują, żeby pojechali na maksimum swoich możliwości. Dlaczego kolarze często mają problem z taktyką w jeździe indywidualnej na czas?

- Najczęściej zawodnikom odcina prąd przez zakwaszenie. Organizm się przed dużym zakwaszeniem broni, bo ono może być nawet śmiertelne. Jeszcze ważniejsze są te glikogeny. Kiedy ich brakuje, kolarz jedzie, bazując na tłuszczach, które są mało wydajne i nie dają tyle energii, oraz na białkach i wtedy dochodzi do katabolizmu mięśnia, czyli mówiąc obrazowo mięsień się rozpada. To najgorsze, co się może sportowcowi zdarzyć. A trudno tego uniknąć właśnie w "czasówce", bo w niej przez cały czas trzeba jechać bardzo szybko. Tak naprawdę wygrywa ten, kto o taktyce pomyśli wcześniej i szerzej niż tylko pod kątem trasy. Jak zmagazynuje glikogenu tyle, żeby dał mu energii na godzinę, to będzie szybszy od tego, któremu dobrego paliwa wystarczy na 40 minut. Niestety, tego się łatwo nie da przeskoczyć, jeśli się nie ma najlepszych genów. Żywieniem i treningiem możemy ten swój zbiornik paliwa zwiększać, ale tylko trochę. Jak ktoś ma lepszy skład włókien mięśniowych, to będzie nie do przeskoczenia.

1 czerwca Rafał Majka dojechał na metę trzytygodniowego Giro d'Italia jako szósty zawodnik klasyfikacji generalnej, 27 lipca po trzech tygodniach jazdy w Tour de France odbierze koszulkę dla zwycięzcy klasyfikacji górskiej, a już 3 sierpnia ma stanąć na starcie Tour de Pologne i ścigać się przez kolejny tydzień. Czy to nie za dużo jazdy jak na jednego kolarza?

- Będzie miał krótki okres na regenerację, ale być może zna swój organizm i wie, że na pełną regenerację wystarczy mu pięć czy sześć dni. Natomiast jeśli się w pełni nie zregeneruje, to może wypaść słabo i dodatkowo może odnieść kontuzję. Dużo pracy będą mieli ludzie z jego ekipy. Sztab musi wiedzieć, czy Rafał potrzebuje odpoczynku biernego i najlepiej zrobi mu leżenie w basenie, czy po sprawdzeniu uszkodzeń jego mięśni okaże się, że potrzebuje dużej pomocy fizjoterapeutów, a więc czekają go masaże i np. jakieś naświetlania specjalnymi lampami, które przyspieszają proces regeneracji mięśni.

Więcej o:
Copyright © Agora SA