Fragmenty odcinka odbywały się na tych samych drogach, którymi jeżdżą także uczestnicy słynnego klasyku Paryż - Roubaix. Były australijski kolarz Phil Anderson przewidywał, że brukowana nawierzchnia w połączeniu z warunkami pogodowymi może spowodować prawdziwy chaos.
Po opadach deszczu na newralgicznym odcinku pełno było stojącej wody, ale także błota, co sprawia kolarzom szczególnie dużo problemów. - Wszyscy są przerażeni tym etapem - mówił jeszcze przed startem rodak Andersona Michael Rogers, który jeździ w zespole Tinkoff-Saxo.
Przed etapem wielu fachowców zastanawiało się, czy jest sens na tak ważnych wyścigach wieloetapowych wprowadzać odcinki z brukami. Przy deszczowej pogodzie warunki do jazdy są bowiem bardzo trudne - na zdjęciach z odcinka widać jak kolarze mają twarze pokryte błotem, jednak największym problemem jest oczywiście przyczepność na śliskich "kocich łbach".
Polacy jadący w Tourze nie mieli jednak o tym odcinku aż tak złego zdania. Kwiatkowski, który był siódmy, a w klasyfikacji generalnej jest na czwartym miejscu , przyznaje, że na przedostatnim sektorze z kostką brukową czuł się naprawdę świetnie: - Jechało mi się po tej nawierzchni lepiej niż kiedykolwiek. Jednak ok. 700 m przed końcem tej części etapu złapałem gumę, zaczęło mnie znosić na prawo i lewo. Wiedziałem jednak, że niedaleko czekają na mnie mechanicy, więc robiłem wszystko, by dojechać do nich jak najszybciej i wymienić koło - powiedział kolarz Omega Pharma-Quick Step.
Jadący w tym samym zespole Michał Gołaś przyznał z kolei w rozmowie z eurosport.onet.pl , że mimo chaosu i wielkiego wyzwania dla ekip technicznych, ten etap był epicki: - Takie coś w wielkim tourze może się wydarzyć raz na 10-20 lat. Cieszę się, że w czymś takim brałem udział. Poza tym te bruki to też jest część kolarstwa - zaznaczył polski kolarz, który uważa że z "kocimi łbami" TdF ma więcej uroku, gdyż wykazać się mogą także zawodnicy, którzy nie są sprinterami lub "góralami".
Gołaś podobnie jak Kwiatkowski miał po tym odcinku drobne otarcia, choć ten drugi brał jeszcze udział w poważniejszej stłuczce, gdy na jednym z rond zderzył się z Wasylem Kirijenką. - Później goniliśmy resztę przez 20 kilometrów. W końcu się udało, ale kosztowało nas to maksimum wysiłku, bo przeszkadzał nam boczny wiatr, a czołówka jechała na pełnych obrotach. W ósmym sektorze przedostaliśmy się na przód i tam już zostaliśmy. Później było nas pięciu. Jechaliśmy spokojnie, czekając na trudniejszą część trasy - powiedział Kwiatkowski.
- Po złapaniu gumy moi koledzy z zespołu Mark Renshaw i Matteo Trentin starali się mi pomóc. Trudno było jednak dogonić prowadzącą grupę. Cóż mogę powiedzieć, mieliśmy pecha. Kto wie, co by się stało przy odrobinie szczęścia, biorąc pod uwagę, jak dobrze się dziś czułem. Ale wielu innych kolarzy też może mówić o pechu. Pokazaliśmy, że jesteśmy silną ekipą i będziemy walczyć w kolejnych etapach - zakończył Polak, który zdaniem byłych polskich kolarzy ma szansę nawet na pierwszą trójkę Tour de France .
Deszcz, błoto i kamienie. Zobacz zdjęcia z koszmarnego piątego etapu
źródło: Okazje.info