Giro d'Italia. Co napędza Kolumbijczyków?

Rozbili konkurencję w Giro d'Italia. Mówią, że wygrywają, bo wychowali się na 3000 m n.p.m i ciężko pracują. Ale wątpliwości są, bo w ich ojczyźnie walka z dopingiem nie istnieje

Kolumbijscy kolarze nie tyle zwyciężyli w zakończonym w niedzielę w Trieście wyścigu, co nim zawładnęli. Jedna z włoskich gazet żartowała, że to nie było Giro d'Italia, ale Giro di Colombia.

W różowej koszulce na szczycie podium stanął Nairo Quintana, 24-letni lider grupy Movistar, który w tym roku wygrał dwa najtrudniejsze górskie etapy, a na dokładkę klasyfikację najlepszego młodzieżowa. Drugi w wyścigu był jego rodak Rigoberto Uran (Omega Pharma - Quick-Step), a klasyfikację górską zdominował Julian Arredondo (Trek). Podczas trzech tygodni we Włoszech błysnęli też m.in. Robinson Chalapud, Jarlinson Pantano i Fabio Duarte. Ten ostatni próbował uciekać na każdym prawie górskim etapie.

Nic dziwnego, że w Trieście kilkuset fanów wystrojonych w narodowe barwy odśpiewało bohaterom hymn. Quintanę, pierwszego kolumbijskiego zwycięzcę wielkiego wyścigu od czasu, gdy Luis Herrera triumfował w hiszpańskiej Vuelcie w 1987 r., przyjechała osobiście oklaskiwać niemal cała rodzina. Wieczorem z gratulacjami zadzwonił prezydent Juan Manuel Santos.

Najlepsze pokolenie

Takiej ofensywy kolumbijskich kolarzy jeszcze nie było. W latach 80. poza Herrerą sukcesy odnosił Fabio Parra, potem Santiago Botero, kilkunastu innych wygrywało etapy wyścigów. W elicie mocną pozycję miał zespół Café de Colombia. - Ale to jest najlepsze pokolenie kolarzy w historii kraju - mówił w "Cycling Weekly" Héctor Urrego, dziennikarz z kolumbijskiego radia RCN.

Quintana uznawany jest za fenomen, tak błyskotliwej kariery nie miał żaden młody kolarz. W debiucie w Tour de France w zeszłym roku Kolumbijczyk zajął drugie miejsce, w tym sezonie - również w debiucie - podbił Giro. Na górskich etapach odrywa się od konkurentów i pruje do mety jak mała wyścigówka albo jak Marco Pantani czy Lance Armstrong.

Ale oni byli po uszy nafaszerowani dopingiem, Kolumbijczyk - na razie - jest czysty jak łza.

Jego historia brzmi jak bajka. Wychował się w wielodzietnej rodzinie na wsi w rejonie Boyaca, na wysokości 3000 m n.p.m. Rodzice - jak pisał "El Espectador" - żyli skromnie, ale nie biednie, trudnili się sprzedawaniem owoców z samochodu na targu w Tunji, potem kupili mały sklepik.

Nairo każdego ranka jeździł do szkoły 16 km w dół doliny na rowerze, a po południu wracał pod górę. Ojciec kupił mu używany rower, bo uznał, że wyjdzie taniej niż płacenie przez kilka lat za autobus. Wjeżdżając pod górę, Nairo wyobrażał sobie, że ściga się w wielkim wyścigu. Ponieważ na szczycie zawsze był pierwszy, uwierzył, że sen można zmienić w rzeczywistość. Zaczął interesować się kolarstwem, zapisał się do klubu, w pierwszym wyścigu wystartował jako 16-latek w piłkarskich spodenkach i trampkach.

Potem poszło już szybko. W górę wciąż mknął jak mała wyścigówka - w pierwszej kolumbijskiej grupie Boyacá Es Para Vivirla nie zabawił długo, bo porwała go ta największa - Colombia Es Pasion, ale stamtąd, też błyskawicznie, przeskoczył do Movistaru w Europie. Dwa lata później stał już na podium Tour de France.

Kolumbijczycy pytani o swój wielki wzlot twierdzą, że odkąd kolarstwo zaczęło mocniej walczyć z dopingiem, większe znaczenie zaczęły mieć ich naturalne predyspozycje. - Jesteśmy mali, ważymy mało, wychowaliśmy się w wysokich górach, mamy dobre geny, doskonale czujemy się na podjazdach, a one rozstrzygają o większości wyścigów. Kiedy z kolarstwa wyrzucono EPO, zaczęliśmy dochodzić do głosu - mówił Carlos Betancur, zwycięzca tegorocznego wyścigu Paryż - Nicea. - Nasz kraj ma mocne tradycje kolarskie, rząd zaangażował się we wsparcie dyscypliny. Dobrze działa szkolenie młodzieży i kluby - opowiadał podczas Giro Arredondo.

Wyrwać się do innego świata

Dziennikarz Matt Rendell w książce sprzed kilku lat pt. "Królowie gór" poświęconej fenomenowi kolumbijskich kolarzy podkreślał też aspekt socjologiczny. Kolarstwo, jak na Jamajce lekkoatletyka, to dla młodych ambitnych chłopaków często jedyna szansa wyrwania się do lepszego świata. - Quintanę ukształtowało życie na wsi, ciężka praca, pomoc rodzicom, dzięki temu jest wytrwały, wytrzymały i cierpliwy - opowiadał Carlos Zumer, autor biografii Quintany "Nairo".

Kolumbijczycy mocno się wspierają - choć jeżdżą w różnych zawodowych ekipach, na trasie i poza nią zawsze sobie pomagają. Uran, Quitnana i Sergio Henao z grupy Sky przez kilka lat mieszkali w jednym mieszkaniu w Pampelunie. Podział obowiązków był taki, że każdego dnia gotował ktoś inny, a pozostała dwójka zmywała naczynia.

Wszystko to brzmi pięknie i doskonale sprzedaje się w mediach, ale jest też czarna strona kolumbijskiej mocy.

Doping spod lady

Do końca 2013 r. w Kolumbii nie przeprowadzano testów krwi poza zawodami, dopiero niedawno zaczęło działać profesjonalne laboratorium antydopingowe w Bogocie. Ci, którzy byli na miejscu i widzieli, jak funkcjonuje system z bliska, mówią, że to wciąż prowizorka. Praktycznie nie ma możliwości, by z zachowaniem procedur w ciągu 48 godzin - a tyle potrzeba, żeby próbka krwi została uznana za wiarygodną - dostarczyć ją z gór do Bogoty.

Dla przykładu, Uran, który, jak większość rodaków, spędza w ojczyźnie kilka tygodni w roku, od 2011 r. miał w Kolumbii jedno badanie krwii - pod koniec sezonu 2013.

Portal "Cycling Inquisition" pisał niedawno, że środki dopingowe w Kolumbii można kupić z łatwością, czasem wystarczy trochę zaprzyjaźnić się ze sprzedawcą w sklepie rowerowym, by dostać coś spod lady. Portal zamieścił też wywiad z autorem bloga kolarskiego, który próbował napisać książkę o dopingu, ale zrezygnował, gdy wybito mu szyby w samochodzie i zastraszano.

W marcu tego roku Henao, czyli niedawny współlokator Urana i Quin-tany, został zawieszony przez swoją grupę Sky, bo po powrocie z Kolumbii w jego paszporcie biologicznym (czyli w badaniach krwi porównywanych w czasie) wykryto znaczne odchylenia. Nie został oskarżony o doping, ale Sky zarządził kwarantannę i poszerzone badania.

Ignacio Velez, znany w Kolumbii jako "el Coach", który stworzył najsilniejszą w ostatnich latach lokalną grupę Colombia Es Pasion (obecnie Colombia 4-72) mówi, że w ojczyźnie doping jest powszechny. - Afery zamiata się pod dywan, media nie zauważają oczywistych nieprawidłowości, jest zmowa milczenia, zupełnie jak za czasów Armstronga w Europie - mówił Velez.

Ludzie umoczeni w doping wciąż sprawują w Kolumbii ważne funkcje. Santiago Botero, zamieszany w aferę Puerto, kieruje zespołem Gobernacion de Antioquoia, Felix Cardenas i Hiszpan Oscar Sevilla, też postaci z ciemną przeszłością, wciąż ścigają w się zawodowo w Kolumbii. Vicente Belda, były dyrektor Kelme, inny antybohater Puerto, jest doradcą w zespole Loteria de Boyaca. A w marcu 2013 r. kolumbijski lekarz Alberto Beltran Nino został aresztowany na lotnisku Barajas w Madrycie. Miał przy sobie AICAR i TB-500, substancje określane jako doping nowej generacji.

Gdzie ci kontrolerzy

Velez opowiada, że nie jeździ już na wyścigi w Kolumbii, bo nie ma to sensu, kontrole są tak marne, że rywalizacja nie może być uczciwa.

Ale Velez wierzy też, że problem dotyczy głównie grup z drugiego szeregu, a część kolarzy jest czysta. Wielu z nich, m.in. Quintana, wywodzi się z jego grupy Colombia Es Pasion, która na własną rękę, jako jedyna w kraju prowadziła badania antydopingowe. Krew sprawdzała nie tylko pod kątem EPO, ale też np. hormonu wzrostu. Velez wskazuje, że niezwykła eksplozja talentu Kolumbijczyków w Europie to raczej efekt nowatorskiego treningu siłowego, który jako pierwszy wprowadził Luis Fernando Saldarriaga właśnie w Colombia Es Pasion.

Inni wciąż wątpią i podejrzewają, że Kolumbijczycy umiejętnie wyszukują na mapie świata miejsca, gdzie nie docierają kontrolerzy antydopingowi. Jednym z takich miejsc jest Kolumbia, drugim - Hiszpania, gdzie mieszka i trenuje większość z nich. Brytyjczyk Chris Froome, zwycięzca zeszłorocznego Tour de France, skarżył się niedawno, że przez trzy tygodnie zgrupowania kilku ekip na Teneryfie, nie zbadano ani jednego kolarza.

Owce grają w piłkę, czyli mało zabawna rozrywka z Kolumbii [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.