Podium Giro nie dla Majki

Rafałowi Majce uciekła szansa na podium w Giro d'Italia, choć w piekielnie trudnej czasówce, niemal non stop pod górę, walcząc z bólem brzucha, dotarł na szczyt ze znakomitym, siódmym czasem.

Na górze mistrzów najlepszy był kieszonkowy Kolumbijczyk Nairo Quintana (Movistar) i jeszcze bardziej umocnił się jako lider. Nowy idol zakochanych w kolarstwie Włochów Fabio Aru (Astana) był o 17 sekund wolniejszy, przed kolejnym Kolumbijczykiem Rigoberto Uranem (Omega Pharma - Quick-Step).

Ważne, że Polak - szósty w klasyfikacji generalnej, po spadku o jedną pozycję - ma do trzeciego miejsca 3,11 min straty, do lidera 6,59 min. Co ważniejsze i smutniejsze dla Majki (Tinkoff-Saxo), trzeci jest Aru, który nabiera imponującej szybkości. Szansa na pierwsze od 21 lat miejsce na podium dla Polaka w wielkim wyścigu przepadła.

Ten etap udowadnia, że moda na doprowadzanie kolarzy do krańcowych wysiłków ma się świetnie. 27-kilometrowa jazda z Bassano del Grappa do Monte Grappa idealnie wpasowuje się w trend. Prawdopodobnie była to najtrudniejsza czasówka górska w ponadstuletniej historii Giro. Była to nie tylko samotna walka z czasem, ale również samotna ponadgodzinna walka z górą. W grę wchodziło kolosalne zmęczenie, bo kolarze mają w nogach 3100 km. W wyścigu już dawno kluczowe stały się: umiejętność zarządzania energią, sztuka dochodzenia do siebie po krańcowym wysiłku, umiejętność kalkulacji sił, krótko mówiąc, doświadczenie w jakiejś ekwilibrystycznej, wewnętrznie sprzecznej symbiozie z młodzieńczą energią. Jadący w różowej koszulce lidera Quintana, trzeci Aru, szósty Majka mają po 24 lata, w peletonie to młodzieńcy.

Polak dodatkowo przeżywał w czwartek katusze, bo dopadły go kłopoty żołądkowe, skurcze utrudniające jazdę. Z trudem utrzymał się do końca etapu z grupą najgroźniejszych przeciwników i skończył z dwusekundową stratą do trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej, zajmowanego przez Pierre'a Rolanda (Europcar), z tym samym czasem co Aru (Astana). Wiedział, że musi dobrnąć do mety w Rifugo Panarotta z najmniejszą stratą energii, bo ważniejszy był etap wczorajszy. Najważniejszy. A tymczasem widać było, że Polak zbliża się do kresu możliwości.

I musiał walczyć dalej. Pole walki wymyślono dość podstępnie.

Kolarze zaczynali się wspinać po ponadsiedmiokilometrowym płaskim odcinku.

Właśnie ten płaski odcinek wywołał migrenę wśród szefów ekip i niepokój samych kolarzy. Trudno było się zdecydować, co jest korzystniejsze: czy użyć roweru do jazdy na czas z dyskiem w tylnym kole, cięższym, ale bardziej aerodynamicznym, i wymienić go w pewnym momencie na zwykły, jak najlżejszy, czy od razu jechać zwykłym. Na płaskim odcinku można byłoby zarobić kilkanaście lub też kilkadziesiąt sekund dzięki rowerowi na czasówkę. Jeden z mechaników teamu Trek Factory Racing mówił nawet o 50 sekundach na siedmiu kilometrach. Zmiana na zwykły to 7-10 sekund, a więc się opłaca, jeśli nic niedobrego się nie dzieje podczas samej zmiany. Akurat Majka miał kłopoty, przez chwilę nie mógł wpiąć butów w zatrzaski, stracił kilka sekund, dołożyło się to do stresu, którego nabawił się wcześniej, gdy nie mógł zmieścić się na łuku drogi.

Zawodnicy, którzy nie mieli o co walczyć w klasyfikacji generalnej, na ogół od razu brali te jak najlżejsze rowery i jechali treningowo, mając w głowie nieprzyjemne myśli o sobotnim etapie i wspinaczce na Sella Razzo (1811 m n.p.m.) i Monte Zoncolan (1730) z metą na szczycie.

Majka, rzecz jasna, chciał wykorzystać możliwości do maksimum, więc czasówkowy rower zmienił na pierwszym kilometrze podjazdu. Spośród jego bliskich rywali Holender Wilco Kelderman ruszył w lekkim, zwykłym kasku, Kanadyjczyk Ryder Hesjedal w kasku aerodynamicznym, rowerem czasowym, ale bez dysku na kole tylnym, Domenico Pozzovivo z dyskiem, lecz w kasku górskim, i tak dalej. Pierre Rolland - hardcorowo, od początku bez kombinacji z rowerami. Każdy miał własny pomysł. Nairo Quintana zmienił nie tylko rower, ale nawet kask.

Początek był łagodny - średnie nachylenie około 8 proc. Później było względne wypłaszczenie na Campocroce, czyli Polu Krzyżowym, a potem już naprawdę było ostro - momentami około 14 proc., czyli coś dla rasowych górali. W sumie 19 km wspinaczki przy 1500 metrach przewyższenia.

Już pierwszy płaski odcinek wzbudził niepokój. Majka był daleko jak na niego. W pierwszej czasówce z Barbaresco do Barolo, tam gdzie trasa była płaska, wcale nie tracił, na mecie był czwarty, obronił wówczas trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Rok temu na podobnej górskiej próbie był piąty. Jeździć więc na czas umie, znacznie polepszył sylwetkę, zresztą w grupach, jakie prowadzi jego obecny szef Bjarne Riis, jazda na czas zwykle jest priorytetem i zawodnicy, których Duńczyk wyznacza do walki w klasyfikacji generalnej, muszą to umieć. Czyżby Polak po prostu się rozkręcał, jakby oszczędzał siły na decydujące kilometry pod górę?

Tak nie było. W końcówce, na najbardziej stromym odcinku, Majka słabł, dogonił go startujący trzy minuty za nim Aru, kręcący jak króliczek z reklamy Energizera. Majka nie był w stanie utrzymać koła, ale walczył do samego końca.

Dziś przedostatni etap wyścigu i znów górska mordęga dla czołówki, w tym dla Majki. Monte Zoncolan to legendarny szczyt, częsta meta etapów, ponad 11-kilometrowy podjazd o nachyleniu przeciętnym 12 proc., z 515 m n.p.m. na 1730 m. Polak będzie walczył o utrzymanie najlepszego polskiego miejsca w Giro (rok temu również szósty był Przemysław Niemiec). f

19. etap, indywidualna jazda na czas, Bassano del Grappa - Monte Grappa, 26,7 km: 1. N. Quintana (Kolumbia, Movistar); 2 F. Aru (Włochy, Astana) 17 s straty; 3. R. Uran (Kolumbia, Omega Pharma Quick-Step) 1,26 min; 6. R. Majka 3,28. 46. Paweł Poljański (Tinkoff-Saxo) 7,08 min; 119. Przemysław Niemiec (Lampre-Merida) 11,49.

Klasyfikacja generalna: 1. Quintana; 2. Uran 3,07 straty; 3. Aru 3,48; Pierre Roland (Francja, Europcar) 5,26; Domenico Pozzovivo (Włochy, AG2R) 6,16; 6. Majka 6,59; 48. Niemiec 1.48,16 min; 51 Poljański 2.00,42.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.